Zbigniew Wielkanowski, przez lata uznawany za symbol patologii, sądzi dziś w Toruniu nieletnich. Ryszard Milewski, sędzia na telefon z Gdańska, przeniósł się do Białegostoku. Mirosław Topyła z Żyrardowa będzie orzekał dalej, bo był roztargniony. Paweł Marycz, który ukradł element wiertarki, dalej będzie skazywał, tylko z niższą pensją. Także sędziowie, którzy skazali na 25 lat więzienia Tomasza Komendę, prawdopodobnie nie mają się czego obawiać.
– Szanse, by ponieśli odpowiedzialność, są znikome. W grę wchodzi przedawnienie, takie było prawo
– mówi Łukasz Piebiak, wiceminister sprawiedliwości.
Sędzia przesłuchuje świadka, który uporczywie, co rusz, zwraca się do niego: „Wysoka Sprawiedliwość”. Poucza go: – Do Sądu należy się zwracać: Wysoki Sądzie. – Tak jest, Wysoka Sprawiedliwość – odpowiada świadek. Zirytowany sędzia wali pięścią w pulpit i krzyczy:
– Tu jest sąd! Tu nie ma żadnej sprawiedliwości!
Ta anegdota przestaje bawić, gdy zdamy sobie sprawę, że jest realistycznym opisem sądów III RP. Bulwersująca całą Polskę sprawa Tomasza Komendy zbiegła się z wyrokiem Sądu Najwyższego, który pozwolił na dalsze pełnienie urzędu przez sędziego, który ukradł w sklepie element wiertarki.
Obie te sprawy, choć skrajnie różnego kalibru, wskazują na ten sam, być może największy, problem wymiaru sprawiedliwości. Jest nim poczucie totalnej bezkarności sędziów. To także najważniejszy powód ich protestów przeciwko reformie wymiaru sprawiedliwości.
Radca Jacek Bąbka, prezes Fundacji Badań nad Prawem walczącej z sądowymi patologiami, uważa, że poczucie bezkarności sędziów wpłynęło wręcz na psychikę wielu z nich:
– Powiem coś, co może wydać się wielu nieprawdopodobne, ale mam wrażenie, że jakaś część sędziów chyba zatraciła pojęcie winy. Owszem, takie pojęcie było omawiane na studiach, ale to było dawno. Być może w ich głowach zaczęło nieświadomie funkcjonować pojęcie jakiejś kwalifikowanej prawdy – prawdy policyjnej czy prawdy sądowej.
Więcej w najnowszym numerze tygodnika "Gazeta Polska"