Koszulka "RUDA WRONA ORŁA NIE POKONA" TYLKO U NAS! Zamów już TERAZ!

Paweł Adamowicz jako wyrzut sumienia

Pamiętam dobrze, że moment, w którym trzeba było mówić i pisać o śmierci Pawła Adamowicza był chyba największym wyzwaniem w całej mojej dotychczasowej historii publicysty i komentatora wydarzeń. Był to prawdziwy „blue monday” polskiego życia publicznego. 

Oto bowiem człowieka, wobec którego formułowano bardzo poważne zarzuty i wobec którego nie czułem w związku z nimi żadnej sympatii, którego uważałem za jedną z ciemniejszych figur i tak przecież bardzo pełnej cienia polskiej polityki, spotkał los straszny i niezasłużony. Jeśli bowiem Adamowicz (czy ktokolwiek inny) mierzy się z podobnymi oskarżeniami, powinien mieć szansę wyjaśnienia ich w uczciwym procesie, zakończonym oczyszczeniem z zarzutów lub sprawiedliwym wyrokiem. Czy to byłoby w Polsce możliwe, to już zupełnie inna sprawa. Adamowicza na scenie gdańskiej WOŚP nie dosięgła przecież żadna sprawiedliwość, a ręka psychopaty. Jednak dramat ten niczego nie zamknął, z tak wielkiego zła nie mogło wyniknąć żadne dobro, za to kolejne zło i owszem. 

I tak też się stało. Dawni partyjni koledzy, którzy niewiele wcześniej rzucili Adamowicza na pożarcie, media, które nagle odkryły jego kłopoty i interesy, gdy było to na rękę ich politycznym mocodawcom, stworzyli wspólnie chór żałobników, który szybko stał się prokuratorem posiłkowym niewytoczonego procesu. Winnym tragedii, znów w imię doraźnej politycznej gry, ogłoszono media publiczne, które miały rzekomo inspirować mordercę ciągłym szczuciem na ofiarę. O tym, że TVP ograniczała się do informowania o faktach i wypowiedziach, nie opłacało się pamiętać; o tym, co mówiło i co pisało się samemu – wręcz trzeba było zapomnieć. 

To nie TVP nie mianowała Adamowicza kandydatem PO na prezydenta Gdańska (którym został Jarosław Wałesa), to nie TVP groziła Platformie zerwaniem koalicji w przypadku takiej nominacji. I stąd właśnie wściekłość na wyemitowany niedawno znakomity dokument Marcina Tulickiego „Jesteś mechanizmem niszczącym”. Tulicki przypomniał bowiem, że Adamowicz najpierw prowadził swoje sprawy w sposób dla swego środowiska typowy i na tym właśnie wyrósł ponad to środowisko, w efekcie czego został przez nie w ostatnich miesiącach życia porzucony. Przed morderstwem Adamowicza spotkało porzucenie, w jego odczuciu zapewne wręcz zdrada, ze strony dotychczasowych kolegów, sojuszników i współpracownikom. 

To oni, nie Telewizja Polska, nie Prawo i Sprawiedliwość, stali się dla niego największym zagrożeniem i, jak wskazuje film, wpłynęli na znaczące pogorszenie stanu ducha gdańskiego polityka. Tylko ten, kto sam ma bardzo wiele na sumieniu, może uznać ten film za kolejną odsłonę nagonki na ofiarę mordu. Tylko ten, kto boi się rodzących się po filmie pytań.

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

Krzysztof Karnkowski