Wybory do Parlamentu Europejskiego miały w Polsce charakter sondażu przed wyborami sejmowymi w 2015 r. Żadna z partii nie traktowała tej rywalizacji jako starcia, którego wynik przesądzi o kierunku działań polskich w Brukseli. O ile szanowała swoich wyborców, nie mogła też niczego istotnego im obiecać. PE nie jest miejscem, w którym rozstrzygają się losy UE i Polski.
PE, inaczej niż parlamenty narodowe w strukturach państw,
nie jest głównym organem ustawodawczym w strukturze UE. Funkcję tę dzieli z dominującą nad nim instytucją międzyrządową – Radą Unii Europejskiej, w której zasiadają ministrowie z krajów członkowskich. Rada obraduje w 10 konfiguracjach resortowych, w poszczególnych składach ministrów: spraw zagranicznych, rolnictwa i rybołówstwa, środowiska itd. Akty ustawodawcze Unii przyjmowane są z inicjatywy Komisji Europejskiej (lub na wniosek 1 mln obywateli), a zatem PE sam inicjatywy ustawodawczej nie posiada.
Iluzoryczne prerogatywy
W procedurze stanowienia unijnego prawa, mimo wzmocnienia roli PE w traktacie lizbońskim,
jego zdanie ma zwykle charakter doradczy, a głos stanowiący przypada Radzie UE. Zasadniczo PE ma zatem funkcję opiniodawczą, a nie decyzyjną. Jego formalne uprawnienia władcze ograniczają się do ratyfikowania traktatów akcesyjnych (nic jednak nie wskazuje na to, by w bieżącej kadencji PE jakikolwiek kraj przystąpił do UE) i wyboru ombudsmana, tzn. rzecznika praw obywatelskich. W innych kwestiach ma udział w decyzjach, rzadko jednak jest on rozstrzygający. PE przyjmuje zaproponowany przez KE i zaakceptowany przez Radę UE budżet, zatwierdza skład Komisji Europejskiej zaproponowany przez państwa członkowskie, ma też możliwość jej odwołania in gremio, tzn. w całości lub na wniosek przewodniczącego KE, odwołania któregoś z komisarzy. Może zgłaszać interpelacje i uchwalać stanowiska, ale niewiele z tego wynika. Najwięcej posłów mają w nim największe państwa, te zaś dominują w Radzie UE, i wyobrażenie, że ich posłowie będą walczyli w istotnych sprawach ze stanowiskami własnych rządów, jest naiwne. Mogą się spierać o kwestie ideologiczne, ale nie porzucą interesów narodowych nawet mimo różnicy barw partyjnych. Fundamentalny spór między PE a Radą UE jest więc mało prawdopodobny, a szanse, by zwyciężył w takim starciu parlament, są bliskie zeru.
Brak przedmiotu sporu
Osie podziałów w kampanii wyborczej były pozorne. Poza ekstremistami z lewa i z prawa trudno sobie wyobrazić, by istniały głębsze różnice programowe wśród polskich partii politycznych co do kształtu zasadniczych dla Polski polityk unijnych: rolnej, regionalnej, energetycznej i klimatycznej. Nie można było konkurować o to, kto wywalczy dla Polski więcej unijnych funduszy. Budżet UE został przyjęty na najbliższe siedem lat przez ustępujący PE i nowo wybrany zakończy swoją pięcioletnią kadencję przed następną batalią budżetową. W zakresie emocjonującej Polaków polityki zagranicznej – stosunku UE do Ukrainy i Rosji – PE ma kompetencje symboliczne, może potępiać, popierać, apelować i wyrażać „najwyższe zaniepokojenie”. Polacy to wiedzą, nie można więc było ich skutecznie uwodzić programem oddziaływania na unijną politykę zagraniczną.
Partie silnie zakorzenione (PO, PiS, PSL, SLD) nie były więc w stanie wzbudzić w wyborcach poczucia, że oddając swój głos w wyborach do PE, czynią cokolwiek więcej ponad danie sygnału o realnym rozkładzie sympatii politycznych w Polsce. Taki akt interesował zaś głównie elektorat protestu i żelaznych wyborców. Na to nakładało się powszechne odczucie, że liczni kandydaci idą do Brukseli wyłącznie po diety. Czynniki te tłumaczą zarówno niską frekwencję, jak i przekroczenie progu wyborczego przez NP, SLD i PSL. Wyborcy albo głosowali sentymentalnie (tego lubię, tego nie lubię, a ten dokopie tym, których nie lubię), albo też oceniali, która z partii będzie skuteczniejsza w realizacji tych samych w gruncie rzeczy zadań, której wystarczy politycznej woli i odwagi, by szarpać się z silniejszymi (np. Niemcami i Francją) o polskie sprawy, i która ma kompetencje, by nie tylko chcieć, ale i umieć o nie walczyć. Kompetencje przeciętny wyborca jest w stanie ocenić jedynie powierzchownie.
Stąd bardzo rozsądne wycięcie celebrytów czy to z PO, czy z SLD, słusznie uznanych przez elektorat za niekompetentnych. W wypadku pozostałych kandydatów działały sympatie i antypatie. Egzamin z procedur PE i prawa unijnego jest mało medialny, dziennikarze sami często ich nie znają, więc kandydatów w naszym imieniu nie przeegzaminują, a obywatele ani by tego nie potrafili, ani nie mają jak zrobić stosownego testu.
Całość artykułu w "Gazecie Polskiej Codziennie"
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Przemysław Żurawski vel Grajewski