Koszulka "RUDA WRONA ORŁA NIE POKONA" TYLKO U NAS! Zamów już TERAZ!

9. Militarne „dogrywki” i polityczne podsumowania wojny

Armia Czerwona została wyparta spod Warszawy, musiała uchodzić w popłochu za Bug. Jednak nie była przecież rozbita.

Armia Czerwona została wyparta spod Warszawy, musiała uchodzić w popłochu za Bug. Jednak nie była przecież rozbita. Od 17 sierpnia trwały już formalnie rozmowy pokojowe w Mińsku, pod pełną kontrolą panującej dokoła Armii Czerwonej. Strona sowiecka rozpoczynała je w przekonaniu, iż będzie mogła je przewlekać w oczekiwaniu na upadek Warszawy. Kiedy stało się jasne, że do tego nie dojdzie, zdecydowano się przerwać te negocjacje i przenieść je na grunt neutralny – do Rygi. Tuchaczewski zbierał tymczasem siły do nowego uderzenia, licząc, że uda mu się w końcu rozbić „przeklętą” Polskę. W przeprowadzonej 5 września rozmowie z głównodowodzącym Armią Czerwoną S. Kamieniewem, zapewnił, że Front Zachodni odzyska zdolność do natarcia w ciągu 10 dni. Do jego armii napływały wciąż nowe uzupełnienia. Ostateczną dyrektywę do natarcia Tuchaczewski przygotował na 25 września. Odtworzone siły czterech armii (3., 4., 15. i 16.) miały uderzyć w kierunku na Lublin, z zamiarem otoczenia i zniszczenia głównego zgrupowania wojsk polskich.

Na południowym odcinku wojny trwały cały czas zacięte walki. Od Brześcia nad Bugiem aż do granicy rumunskiej nacierały oddziały polskie i sojusznicze. W północnej części Wołynia operowała Grupa gen. Franciszka Krajowskiego wraz z Grupą gen. Bułak-Bałachowicza, na południu – w kierunku na Łuck i Sokal parły jednostki Grupy Operacyjnej gen. S. Hallera oraz Grupa gen. L. Żeligowskiego. Wielkim sukcesem było zdobycie 12 września Kowla, gdzie mieścił się sztab sowieckiej 12. Armii. Dwa dni później udało się opnować Łuck, a 16 września Włodzimierz Wołyński. Także pomyślnie rozwijało się natarcie w Galicji Wschodniej, które prowadziła polska 6. Armia oraz sojusznicze formacje ukraińskie gen. Mychajło Omelianowycza-Pawlenki. W ciągu 10 dniu udało się im wyprzeć przeciwnika (sowiecką 14. Armię – Konarmia Budionnego została już wcześniej wycofana z frontu) za Zbrucz.

Szanse przejścia do nowej ofensywy przeciw Polsce zachowywał wciąż Front Zachodni. Tuchaczewskiego. Nie zdołał jednak ich zrealizować w zaplanowanym na 25 września uderzeniu. Uprzedziła je bowiem starannie zaplanowana przez Piłsudskiego i polski Sztab Generalny operacja niemeńska, która rozpoczęła się 20 września od natarcia na Grodno. I tym razem główne zadanie marszałek powierzył gen. Rydzowi-Śmigłemu i jego 2. Armii, którą na południu osłaniała 4. Armia gen. L. Skierskiego, pozorująca atak na centrum sił Tuchaczewskiego. Rydz miał za zadanie wyjść od północy, przechodząc ku Lidzie przez tereny przekazane w sierpniu Litwie przez Armię Czerwoną, na tyły Frontu Tuchaczewskiego. W tej ostatniej, nazywanej „bitwą niemeńską”, wielkiej operacji wojny lat 1919-1920 brało udział po stronie polskiej ok. 85 tys. „bagnetów” i „szabel” – po stronie sowieckiej natomiast ok. 75 tys. Tuchaczewski nie był przygotowany do obrony. Szykował się sam do ataku. Zaskoczony, zdołał jednak wyprowadzić trzon swoich sił z przygotowanego przez Polaków okrążenia. W boju pod Lidą stracił jednak praktycznie większość swojej 3. Armii, a ocalonymi siłami musiał cofnąć się o kolejnych 150-200 kilometrów na wschód od pozycji zajmowanych przed operacją niemeńską. Po jej zakończeniu, datowanym na 3 października, trwały już praktycznie tylko walki odwrotowe Armii Czerwonej i starania polskich oddziałów o zajęcie jak najkorzystniejszej linii, na której można by przerwać działania bojowe. Ostatnia nieco szerzej zakrojona operacja polska rozpoczęła się 10 października w kierunku na Mołodeczno. Zaangażowane w nią siły 2. Dywizji Piechoty Legionów odcinały w ten sposób drogę odwrotu resztkom sowieckich pułków na Mińsk.

Obradujące w Rydze od 21 września delegacje sowiecka i polska podpisały 12 października preliminaria pokoju. Ustalały one linię graniczną, biegnącą od Dniestru rzeką Zbrucz – dalej na wschód obok miejscowości Sarny i Łuniniec – następnie koło Nieświeża przez tereny leżące na zachód od Mińska aż do rzeki Wilejki i do ujścia Dzisny do Dźwiny. Na podstawie ustalonych warunków rozejmu od godziny 24.00 dnia 18 października na froncie sowiecko-polskim miało nastąpić całkowite zawieszenie broni. Trzy dni przed tym terminem wojska polskie zdobyły Mińsk, ale wkrótce wy¬cofały się na ustaloną w umowie rozejmowej granicę. Sejm – zgodnie z układem rozejmowym – zażądał od Naczelnego Dowództwa usunięcia z granic Polski lub rozbrojenia niepolskich formacji antybolszewickich. Formacje ukraińskie atamana Symona Petlury, białorusko-rosyjskie gen. Stanisława Bułak-Bałachowicza (z nimi ostatecznie związała się wcześniejsza inicjatywa polityczna Borysa Sawinkowa) oraz oddziały rosyjskie gen. Borysa Pieriemykina (tworzone od IX 1920 w Polsce jako „3. Armia” gen. Wrangla, ostatniego dowódcy antybolszewickich sił na południu Rosji), łącznie liczące ponad 50 tys. żołnierzy, miały do 2 listopada opuścić terytorium Polski. Po nierównej walce z Armią Czerwoną większość tych jednostek w listopadzie i grudniu 1920 roku powróciła do Polski, gdzie została rozbrojona.

Czy mogło być inaczej? Czy można było wznowić wielki program federacyjny z wiosny 1920 roku? Czy można było odzyskać dla Rzeczypospolitej granice z 1772 roku? Czy można było walczyć z bolszewizmem w roku 1920 – aż do końca? Obrońcy tezy o nieugiętej wierności Piłsudskiego ideałom federalizmu, ostatnią linię obrony dla takiego poglądu znajdują w interpretacji rokowań pokojowych w Rydze. Na przeszkodzie stanąć miała „zdrada” tego programu, dokonana w Rydze przez przedstawicieli Sejmu w delegacji pokojowej (z reprezentantem Narodowej Demokracji Stanisławem Grabskim na czele). W szczególności przejawem owej paraliżującej inicjatywę Naczelnika Państwa „zdrady” miało być przeforsowane rzekomo wyłącznie z inicjatywy przedstawiciela endecji wyrzeczenie się opanowanego już przez Wojsko Polskie Mińska białoruskiego – jako potencjalnego ośrodka nowej akcji federacyjnej na wschodzie. W istrocie nie dysponujemy żadnym świadectwem na temat ewentualnego sprzeciwu Piłsudskiego wobec decyzji terytorialnych podejmowanych w Rydze: decyzji o faktycznym podziale Ukrainy i Białorusi między Polskę i Rosję sowiecką. Piłsudski wiedział, że decyzja o wyrzeczeniu się Mińska nie została podjęta przez samego Grabskiego, ale była w rzeczywistości efektem współpracy lidera endecji z przedstawicielem PPS na rokowaniach w Rydze – Norbertem Barlickim. To oni, wraz z Władysławem Kiernikiem z PSL „Piast” przeforsowali nie tyle wyrzeczenie się, ale raczej zamianę Mińska za strategiczny korytarz oddzielający Rosję sowiecką od Litwy i dający Polsce wspólną granicę z Łotwą. Wydaje się, że ta zamiana bardziej zgadzała się z zasadniczo nastawionym na strategiczne „konkrety” myśleniem Piłsudskiego, aniżeli wyrażana wobec oddania Mińska opozycja dwóch innych członków ryskiej delegacji pokojowej.

Piłsudski nie protestował przeciw ustaleniom pokojowym w Rydze, gdyż zdawał sobie sprawę z faktu, że nie ma społecznego przyzwolenia na kontynuowanie wojny. Przeciwko dalszym postępom polskiej kontrofensywy na wschodzie protestował od końca sierpnia Londyn, do którego w połowie września przyłączył się także Paryż. Przede wszystkim jednak wszystkie liczące się w Polsce siły polityczne i ich sejmowe reprezentacje opowiadały się w październiku 1920 roku za zakończeniem wojny. Po ponad sześciu latach prowadzenia wojny na jej terenach, Polska była zmęczona.

Bilans tego zmęczenia, bilans całej wojny sowiecko-polskiej ma pewien wymiar, względnie policzalny. To liczba jej bezpośrednich ofiar. Szacować można, że w toku całej wojny Wojsko Polskie straciło nieco ponad 200 tysięcy żołnierzy i oficerów. W tym ok. 100 tysięcy zmarłych, poległych i zaginionych i ponad drugie tyle rannych. Dla porównania warto dodać, że szacunki wskazują, że w okresie I wojny światowej w armiach trzech państw zaborczych zginęło ok. 600 tys. przymusowo wcielonych żołnierzy polskiego pochodzenia. Ile wyniosły straty sowieckie w wojnie z Polską – trudno ocenić dokładnie. Najwięcej było na pewno strat „nie bojowych”, czyli zmarłych (głównie w wyniku szalejących chorób zakaźnych, takich jak przede wszystkim tyfus czy dyzenteria) i zaginionych. Ogółem w samym tylko 1920 roku w Armii Czerwonej 1.3 miliona żołnierzy chorowało na tyfus, z czego blisko 200 tysięcy zmarło. Znamy straty Frontu Zachodniego w 1920 roku – wynosiły (według sztabowych, raczej zaniżonych danych sowieckich): 7 tys. poległych, 54 tys. zaginionych, 11 tys. bliżej nieokreślonych „strat nie bojowych”, 39 tys. rannych, 33 tys. wyeliminowanych przez choroby. W tym samym roku straty Frontu Południowo-Zachodniego, który także większą częścią swych wojsk walczył przeciw Polsce, miały wynieść 11 tys. poległych, 41 tys. zaginionych bez wieści, 6 tys. „straty nie bojowe”, zaledwie 7 tys. rannych (?), 23 tys. wyeliminowanych przez choroby.

Wiemy na pewno, że Polacy wzięli do niewoli ok. 110 tys. jeńców sowieckich. Ok. 25 tys. spośród nich wstąpiło na służbę do antybolszewickich formacji zbrojnych walczących u boku Wojska Polskiego (oddziały gen. Bułak-Bałachowicza, Peremykina, ukraińska armia Petlury, kozackie formacje Jakowlewa oraz Aleksandra Salnikowa). W zimie z 1920 na 1921 roku pozostało więc nieco mniej niż 90 tys. jenców sowieckich w Polsce. W warunkach ogólnokrajowego kryzysu aprowizacyjnego i rozprzestrzeniających się infekcji (zwłaszcza tyfusu i dyzenterii), okazało się, że władze polskie nie były w pełni przygotowane na tak wielkie wyzwanie. 16 do 18 tysięcy jeńców sowieckich zmarło w polskiej niewoli. Ten bardzo smutny fakt strona sowiecka zaczęła wykorzystywać propagandowo przeciw Polsce już w 1920 roku, rozdmuchując szybko liczbę rzekomych ofiar do 60 tysięcy. Te propagandowe oskarżenia wracają do dziś. Niekiedy nawet jako wyjątkowo haniebne „usprawiedliwienie” zbrodni katyńskiej… Zapomina się niestety o losie polskich jeńców w wojnie z Rosją Sowiecką w latach 1919-1920. Było ich ponad 50 tysięcy. Do Polski wróciło ok. 26 tysięcy. Najprawdopodobniej nie mniej niż 15 tys. zmarło w niewoli.

Polska tej wojny nie zaczęła. Przyjęła ją, kiedy Armia Czerwona ruszyła w końcu 1918 roku na zachód. Państwo polskie obroniło swoją niepodległość. Uzyskało granice na wschodzie. To był program „minimum”, który udało się Piłsudskiemu zrealizować. Czy to mało? Nie. Zwycięstwo polskie w sierpniu 1920 roku sprawiło, że nie było już mowy – przez następnych 20 lat – o sowieckiej Czechosłowacji, Węgrzech, Rumunii, w mocy pozostały traktaty pokojowe bolszewików z „burżuazyjnymi” rządami małych republik bałtyckich. Co prawda zlikwidowana została ostatnia wyspa „białej” Rosji na Krymie, a potem Armia Czerwona wznowiła i dokończyła przerwany przez wojnę z Polską podbój Armenii i Gruzji, jednak generalnie Lenin zweryfikował po doświadczeniu 1920 roku całość swojej strategii. Pomoc „moralna” i materialna dla sprawy rewolucji w państwach imperialistycznych miała być utrzymana, a nawet zintensyfikowana, w szczególności na terenie kolonii, natomiast wykluczone zostało na długie lata bezpośrednie angażowanie militarne państwa sowieckiego w eksporcie rewolucji: w każdym razie na terenie Europy. System wersalski został na 20 lat ocalony w bitwie warszawskiej, a później niemeńskiej. Wraz z nim ocalała szansa niepodległego rozwoju Europy Środkowo-Wschodniej. Przynajmniej jej części i przynajmniej na pewien czas.

Lenin i Stalin musieli rozliczyć się ze swego pochopnego entuzjazmu na IX konferencji swej partii, w końcu września 1920 roku. Wracając do błędnej decyzji, jak się okazało, o odrzuceniu brytyjskiej oferty z połowy lipca, obaj stwierdzali, iż jako rewolucjoniści bolszewicy nie mogli nie spróbować wstrząsnąć podstawami systemu wersalskiego. Lenin, w czasie swego tajnego przemówienia na konferencji, ujawnionego dopiero kilka lat temu przez archiwistów rosyjskich, użył charakterystycznego wyrażenia o „macaniu bagnetem” (szczupaniju sztykom) dojrzałości Polski i całej Europy Środkowo-Wschodniej do sowietyzacji, wskazując jednocześnie raz jeszcze, że nie chodziło o samą Polskę, ani nawet o jej sąsiadów, ale o rzucenie wyzwania całemu systemowi wersalskiemu. Kropkę nad „i” postawił, odpowiadajac z sali na krytyczny głos Karola Radka, który sarkastycznie zauważył, że nie trzeba „macać” od razu bagnetem, a wystarczy czytać gazety, by zorientować się, że rewolucja na Zachodzie nie dojrzała. Lenin dorzucił wówczas, że nie o Londyn mu chodziło, ale o Berlin przede wszystkim...
Polska rzeczywiście uratowała Europę. Dość przewrotnie, część emigrantów rosyjskich, dających w tym czasie początek nowemu nurtowi ideologicznemu eurazjatyzmu, twierdziła nawet, że klęska Lenina pod Warszawą uratowała także samą Rosję. Lider tego kierunku, Mikołaj Trubieckoj pisał w końcu 1920 roku w liście do Romana Jakobsona (jednego z sympatyków eurazjatyzmu, a później twórcy strukturalizmu w językoznawstwie światowym), że dojście bolszewików po „trupie białej Polski” do Niemiec i stworzenie sowieckiej republiki światowej doprowadziłoby szybko do podporządkowania Rosjan nowej warstwie kierowniczej, którą znów tworzyliby Niemcy. Rosja, zamiast zachować swoją odrębność, uległaby okcydentalizacji – i to w jej najgorszej, komunistycznej formie.
Rosja pozostała jako państwo komunistyczne w izolacji – aż do czasu, kiedy wykorzystała wojnę o rewizję traktatu wersalskiego podjętą przez Niemcy. Lenin przewidywał ten moment. Mówił o nim dosłownie w czasie wspomnianej IX konferencji RKP(b) we wrześniu 1920 roku. Lenin spotkał się wówczas ze szwajcarskim komunistą, Julesem Humbert-Drozem, członkiem ścisłego kierownictwa III Międzynarodówki. Szczęśliwie dla dzisiejszych historyków, ten ostatni okazał się jednocześnie informatorem polskiego wywiadu wojskowego w Szwajcarii. Zanotowane przez niego słowa Lenina z końca września 1920 roku trafiły kilka tygodni później na biurko Piłsudskiego (a zostały przechowane w papierach Instytutu Piłsudskiego w Nowym Jorku). Lenin pocieszał się w charakterystyczny, upiornie proroczy sposób: „Polskę opanujemy i tak, gdy nadejdzie pora. […] Przeciwko Polsce możemy zawsze zjednoczyć cały naród rosyjski i nawet sprzymierzyć się z Niemcami. […] Niemcy są naszymi pomocnikami i naturalnymi sprzymierzeńcami, ponieważ rozgoryczenie z powodu poniesionej klęski doprowadza ich do rozruchów i zaburzeń, dzięki którym mają nadzieję, że rozbiją żelazną obręcz, którą jest dla nich pokój wersalski. Oni pragną rewanżu, a my rewolucji. Chwilowo interesy nasze są wspólne. Rozdzielą się one i Niemcy staną się naszymi wrogami w dniu, kiedy zechcemy się przekonać, czy na zgliszczach starej Europy powstanie nowa hegemonia germańska czy też komunistyczny związek europejski”.

O blisko 20 lat Polska odsunęła ten fatalny moment. Zapłacić miała za to we wrześniu 1939 roku najwyższą cenę. Jednak czy bez owych 20 lat Polska pozostać mogłaby Polską? Zamiast Piłsudskiego i Żeromskiego w wyobraźni „nowych Polaków” byłoby miejsce tylko dla Dzierżyńskiego i Sempołowskiej, zamiast Mazurka Dąbrowskiego byłaby Międzynarodówka, a w miejsce Orła Białego – czerwony sztandar? Zamiast przyniesionego w niepodległym dwudziestoleciu rozkwitu twórczości Skamandrytów, Leśmiana, Gombrowicza, zamiast utrwalonego dziedzictwa kultury narodowej – od Wincentego Kadłubka po Henryka Sienkiewicza, zamiast muzyki Szymanowskiego i malarstwa Malczewskiego – mielibyśmy „realizm socjalistyczny”? Zamiast wychowania patriotycznego szkoły II RP, którego echem była nie tylko postawa pokolenia „kolumbów” w II wojnie, ale także to, co najwartościowsze w polskiej kulturze po wojnie – poezja Herberta, muzyka Lutosławskiego, Góreckiego, Kilara – mielibyśmy wychowanych o dwa pokolenia „lepiej” ludzi sowieckich? Zamiast polskiego katolicyzmu, który da ostatecznie światu polskiego Papieża, urodzonego dokładnie w czasie, kiedy Piłsudski toczył z bolszewikami śmiertelny bój o Ukrainę – mielibyśmy moralną anomię, nihilizm na modłę sowiecką?

Te same pytania dotyczyć by mogły wszystkich innych krajów, które dzięki zwycięstwu polskiemu w 1920 roku mogły jeszcze przez dwadzieścia lat budować swoją niepodległość, wzmacniać swoją narodową tożsamość i kulturalny dorobek. I z innego punktu mogły je odbudowywać, kiedy runie sowieckie imperium. A czy runęłoby w ogóle, gdyby objęło już w 1920 roku większość Europy? Warto się zastanowić.

Warto na pewno z czcią zachować pamięć o bohaterach z Zadwórza, Płocka, Radzymina, Ossowa, Włocławka, Komarowa, Zamościa, spod Kijowa i spod Lidy, z tysięcy innych miejsc chwały polskiego oręża i polskiego społeczeństwa sprzed 90 lat. Coś im zawdzięczamy.

 



Źródło: