Otwieram listopadowy numer Tygodnika „Nowości Ilustrowane” z 15 listopada 1916 r. Poza frontowymi wieściami królują dwa tematy. Jednym jest szeroko komentowany, ogłoszony niedawno przez cesarzy, niemieckiego i austriackiego, manifest zwany Aktem 5 listopada, który obiecywał utworzenie państwa polskiego i był przez Polaków odczytany jako zapewnienie wskrzeszenia państwowości i niepodległości. Drugi – to ze smutkiem podawana informacja o śmierci wielkiego polskiego pisarza, noblisty, autora „Trylogii”, „Quo Vadis” i „Krzyżaków” – Henryka Sienkiewicza, który zmarł w szwajcarskim Vevey.
Jeszcze 11 listopada korespondent berliński „Nationalzeitung” pisał z Genewy do redakcji „Ilustrowanego Kuriera Codziennego”:
„Henryk Sienkiewicz, słynny pisarz polski, przebywa obecnie w Vevey, w hotelu du Lac. Prośbie mojej o wypowiedzenie zdania o świeżo ogłoszonem wskrzeszeniu państwa polskiego Sienkiewicz nie mógł zadośćuczynić, przed kilkoma bowiem dniami tak zachorował, iż z polecenia lekarza nie opuszcza łóżka i musi się bardzo oszczędzać”.
W dziesięciolecie legionowego czynu zbrojnego, w roku 1924, Bolesław Wieniawa-Długoszowski, adiutant i przyjaciel Józefa Piłsudskiego, pierwszy ułan Rzeczypospolitej, opisał chwile, gdy w trakcie sierpniowych bojów zajechał wraz z patrolem Beliny-Prażmowskiego do Oblęgorka, dworku Henryka Sienkiewicza. Pisarz był niejako „wychowawcą” dusz żołnierskich, duchowym i literackim ojcem pokolenia, które w 1914 r. z Oleandrów wyruszyło walczyć o Wolną Polskę.
Beliniacy zajechali do literackiego giganta tuż po potyczkach w okolicach Kielc. Jednym z celów owej wizyty było ponoć przekazanie Sienkiewiczowi wiadomości od Piłsudskiego o czekającym na twórcę „Quo Vadis” paszporcie. Jaki nastrój towarzyszył ułanom zbliżającym się do Oblęgorka można sobie wyobrazić. Są różne relacje o tym zdarzeniu. Niektóre mówią, że pisarz do sprawy legionowej odniósł się dość chłodno, nie akceptując sojuszu z Austriakami. Na co Beliniacy mieli podobno odpowiedzieć „do wolnej Polski choćby z diabłem…”.
Wrażenie najgłębsze, najwyższe, niezapomniane
Wieniawa opisał spotkanie wydobywając, to co dla każdego Polaka najważniejsze – uczucie, jakie budziło się w sercu na samo hasło „Sienkiewicz”. Ponoć, gdy wjechali przez bramę do dworu Belina zbladł, jakby za chwilę „miał stanąć przed Komendantem”. Nagle otworzyły się drzwi i po kamiennych schodkach zszedł do Strzelców blady, zmęczony, już naznaczony chorobą pisarz. Towarzyszyli mu córka i syn. Wieniawa nazwał go we wspomnieniach „naszym pierwszym nauczycielem”, w istocie ilość „Kmiciców”, „Skrzetuskich” czy „Wołodyjowskich” w ruchu niepodległościowym wyraźnie wskazywała na to, że młodzież kochała twórcę „Trylogii” i „Krzyżaków”. Gdy więc tego „nauczyciela” całego pokolenia zobaczył przed sobą, pomyślał:
To on – to jest ten człowiek, który mej młodości dał wrażenie najgłębsze, najwyższe, niezapomniane. On, z którego książkami nie rozstawałem się przez całe lata – kochałem wskrzeszonych przez niego w moje życie żołnierzyków i junaków osławionych – zazdrościłem im na jawie, a towarzyszyłem w snach, w nieskończenie długim cyklu przygód, wyjawiałem Kmicicowi w porę zdradę Janusza Radziwiłła, odbijałem dlań Bogusławowi Oleńkę, jeździłem z panem Zagłobą za Jahorlik po Helenę Kurcewiczównę, ratowałem od męczeńskiej śmierci Longina Podbipiętę. Przez niego brałem w gimnazjum dwóje z niemieckiego i z greki, przez niego przesiedziałem tyle razy w niedzielę w karcerze za czytanie tych rycerskich opowieści podczas nauki, ale dzięki niemu – przede wszystkim dzięki niemu – nie utonąłem w szarzyźnie i miałkości uczuciowej, nie uwierzyłem, że najpiękniejszym czynem patriotycznym jest podwojenie dochodów, a jedynie mądrymi radami są wskazania w tak popularnych u nas przysłowiach, jak te, które uczą, że »pokorne cielę dwie krowy ssie« (a ćpały nas wtedy trzy świnie), że »czasem i diabłu trzeba zapalić świeczkę« – i w to rozgrzeszające wszystkie podłości i słabości »trudno, mój kochany, cóż robić – życie jest życie«.
Wzruszony Belina wytłumaczył cel wizyty i tego symbolicznego, legionowego „hołdu”. Polskie wojsko przybyło do człowieka, który cnoty rycerskie nie tylko opiewał, ale na nowo je wlewał w serca wszystkich młodych chłopaków, którzy w czasach niewoli czytali „Niewolę tatarską”, „Krzyżaków”, czy „Ogniem i Mieczem”. W tym sensie rację miał Wieniawa nazywając Sienkiewicza nauczycielem. Był przecież w pewnej mierze duchowym patronem powstającego polskiego wojska.
Moje serce jest z nimi
I oto przed pisarzem w roku 1914 stanęli polscy żołnierze, którzy nie dość, że o Polskę walczyli, to jeszcze chcieli być jej świadomymi obywatelami – co symbolicznie wybrzmiewało choćby w sposobie tytułowania się wzajemnie „obywatelu” – obywatelu Komendancie, obywatelu sekcyjny itp. Wróćmy do opisu magicznej chwili, którą swym piórem pozostawił nam Wieniawa. Słów Beliny dokładnie nie zapamiętał, lecz jedynie zanotował, że były proste, wzruszone i z serca płynące. A co dalej?
„Zobaczyłem, jak Sienkiewicz dłoń mu podał, usłyszałem uprzejme słowa podziękowania, życzenia szczęścia w naszych zamierzeniach brzmiące dla mnie jak błogosławieństwo. Widziałem na bladej twarzy wzruszenie, a zarazem troskę głęboką, obawę i niepokój o przyszłość, o losy wojny, która na naszych ziemiach rozgorzała, o Polskę… może i o nas, obszarpanych, obdartych, nielicznych, ale pierwszych…”.
Potem Wieniawa przywitał się z panną Sienkiewiczówną, która chciała ofiarować ułanom swoją klaczkę, lecz oni konia, uprzejmie dziękując, nie przyjęli. Odjechali mocno wzruszeni.
Tę samą scenę, ale w odmienny sposób, opisał dziejopis pułkowy, ułan Józef Smoleński-Kolec, który od uczestników patrolu dowiedział się, że Belina miał jedynie informować o czekającym w Krakowie paszporcie, a całą rozmowę z pisarzem prowadził tylko Wieniawa. Ale, jak czytamy w „Wiadomościach Londyńskich” z 1962 r., patrol miał odjechać „w smutnym nastroju”. Sławoj-Składkowski, także opierając się na relacjach innych, powtarzał informację, że rozmowę prowadził Wieniawa-Długoszowski. Jeśli tak było, to czy jego wersja zapisana w pamiętniku nie powinna być rozważana, jako najbliższa prawdzie? W końcu pisana przez bezpośredniego uczestnika (choć wykluczyć nie można, że Wieniawa trochę „wygładził” opowieść na potrzeby patriotyczne). Niemniej jednak nie ulega kwestii, że Sienkiewicz nie był entuzjastą walki legionowej. Na pewno kładło się na to jego doświadczenie i długa obserwacja związana ze stosunkiem wszystkich zaborców do narodu polskiego (wystarczy wspomnieć listy dzieci z Wielkopolski do pisarza, błagające o wstawiennictwo w sprawie umożliwienia nauki religii w języku polskim). W 1915 r., w liście do Stanisława Osady mieszkającego USA, pisał o szlachetnej, pełnej zapału młodzieży, ubolewając, że walczy ona po tej samej stronie, co Prusacy, i że może się to skończyć „czwartym, może najzgubniejszym podziałem Polski”. Lecz dodawał jednocześnie –
Wystąpienie ich jest politycznym szaleństwem, ale moje serce jest jednak z nimi, a nawet z ich przywódcami wojskowymi, o których to przynajmniej można powiedzieć, że zamiast obradować bezpiecznie i kłaniać się Austriakom w Wiedniu, nadstawiają głowy w polu i podtrzymują sławę polskiego męstwa.
Cały artykuł Tomasza Łysiaka o spotkaniu Legionistów z Sienkiewiczem, a także esej Jacka Wegnera o sienkiewiczowskich bohaterach można przeczytać w dodatku historycznym do Tygodnika GP.
Źródło: Tygodnik GP. Historia. Drogi do niepodległości
#niepodległość
#Legiony
#śmierć
#Sienkiewicz
Tomasz Łysiak