Podobno Janina Broniewska miała przywiezioną z Moskwy lampkę w kształcie sierpa i młota. Cóż za światło musiała dawać w pokoju tej komunistycznej aktywistki? Czasem można odnieść wrażenie, że takie lampki paliły się w domach wielu ludzi, którzy dzisiaj wychodzą na ulice, krzycząc o demokracji, a w istocie bronią tego wszystkiego, co wiązało się przez dziesięciolecia PRL ze stanem zniewolenia umysłów i dusz - pisze najnowsza „Gazeta Polska”.
Takie myśli przychodzą do głowy niejako na marginesie lektury książki Joanny Siedleckiej „Biografie odtajnione. Z archiwów literackich bezpieki”. To już trzecia po „Obławie” oraz „Kryptonimie Liryka” opowieść tej autorki o grze służb i uwikłaniu literatów, dziennikarzy czy artystów w pracę na rzecz systemu. I znowu bardzo mocna. Rzecz nie tylko w opisach perfidnych sposobów, jakimi bezpieka otaczała i niszczyła twórców, ale także – jak w wypadku innych książek Siedleckiej – w tym, że wszystkie te historie stają się traktatem moralnym o bardzo ponurym wydźwięku.
Tym większa chwała dla autorki, że „nie odpuszcza”, że stawia takie pytania, jak trzeba, że patrzy na to, co próbują zasłonić inni, i odważnie wyraża własne sądy.
Dla historyka czy też badacza biografii literatów to opracowanie bezcenne. Ma wszakże jeszcze jeden walor – przypomina o sprawach, które nie zostały w Polsce dokończone.
To nie opis świata, który odszedł, to historia, która ma swój dalszy ciąg w czasach III RP, kiedy zgrabnie, ręką Michnika i spółki, wprowadzono grubą kreskę w ocenie moralnej również na styku świata służb i środowiska ludzi pióra. A co gorsza, na naszych oczach mają miejsce wydarzenia, których bohaterowie zdają się być jak wyjęci ze starych peerelowskich szablonów. Wystarczy spojrzeć na ludzi maszerujących pod znakami KOD. Wielu idzie nieświadomie, zmanipulowanych przez media, ale prowadzą ich przecież przywódcy intelektualni: dziennikarze pokroju Lisa, reżyserzy tacy jak Agnieszka Holland czy aktorzy tacy jak Daniel Olbrychski. Zdawać by się mogło, że „elita”… I dla tej „elity” nie ma już wytłumaczenia. Bo ona jest świadoma tego, co robi. Tak, jak byli świadomi ci wszyscy, którzy współpracując ze Służbą Bezpieczeństwa, wiedzieli, co czynią. Dzisiejsze wyjaśnienia niektórych z nich wydają się po prostu komiczne. A pamiętać musimy, że za działaniami bezpieki kryły się prawdziwe ludzkie tragedie.
Córka Władysława Broniewskiego, Anna, popełniła samobójstwo. Dla poety była to potworna trauma. Służby zareagowały natychmiast i genialnego artystę wywieziono szybko do „psychuszki”.
Anka Broniewska była zakochana w pupilu komunistycznej władzy, literacie Bohdanie Czeszce. Problem polegał na tym, że Czeszko, straszny „pies na baby”, spał zarówno z Anną, jak i z jej matką Janiną. Pierwsza żona Broniewskiego, niegdyś działaczka moskiewskiego Związku Patriotów Polskich, była prominentną aktywistką Związku Literatów Polskich, ideową gorącą komunistką, a seks był dla niej – jak pisze Siedlecka – jak dla każdego komunisty, po prostu codzienną „szklanką wody”. Opowieść o losach Broniewskiego, jego żon, córki oraz Czeszki, który – żeby nie dostać w pysk od poety – uciekł aż do Moskwy, to nie tylko historia o działaniu służb, ale też moralna przypowieść, w której niektóre sceny mają wielką, plastyczną siłę. Jak choćby ta z pogrzebu Anki, kiedy Janina stoi nad grobem z kamienną twarzą i nagle zaczyna śpiewać… Międzynarodówkę!
Właściwie wszystkie książki Siedleckiej mają podobne walory: poza świetnie udokumentowanymi wydarzeniami dają obraz gry w świecie wartości, a w tle nieustannie pobrzmiewa pytanie o sumienie:
ile może ono udźwignąć? Pisarka przeprowadza czytelnika przez liczne dygresje i opowieści o kolejnych postaciach. Podążać możemy jak „Alicja w kranie Moczarów” (to notabene żarcik à propos jednej z bohaterek „Biografii odtajnionych”, Alicji Lisieckiej) za Białym Królikiem, to znów za Szalonym Kapelusznikiem lub Marcowym Zającem. Tak więc śledzimy losy np. właśnie Alicji Lisieckiej, a przy okazji napotykamy, ot, choćby Roberta Stillera, słynnego tłumacza (TW „Stanisław Wisłocki”, „Literat”, „Tras”, „Kryspin”), albo jej licznych kochanków. Lisiecka na peerelowskich salonach robiła prawdziwą furorę, bo wyglądała świetnie, miała nogi do nieba, a na tych nogach sprowadzane z zachodu siatkowane rajstopy i spódniczkę mini. Tak więc Biały Królik poprowadziłby nas do Stefana Żółkiewskiego „Hetmana”, pułkownika Załuskiego czy wreszcie Artura Starewicza, późniejszego ambasadora w Londynie. Lisiecka uciekła na Zachód, a później rozpaczliwie usiłowała wrócić do kraju – środowiska emigracyjne jej nie ufały, i słusznie.
Natomiast choćby taki
Starewicz to postać warta odrębnej opowieści. Stalinowski działacz, szef wydziału Propagandy Masowej, a potem Wydziału Propagandy i Agitacji w KC PZPR. Po odsunięciu Gomułki od władzy został skierowany do służby dyplomatycznej. Lisiecka usiłowała wyżebrać u niego zgodę na powrót do kraju, i nie tylko u niego. Przez długie lata słała rozliczne listy z błaganiami do różnych aparatczyków. Z objawami depresji trafiała do kolejnych londyńskich szpitali, usiłowała popełnić samobójstwo, a nawet raz, w okresie Bożego Narodzenia, wsiadła w samolot do Polski, nie mając ważnej wizy. Po dwóch dniach spędzonych na lotnisku Okęcie została wysłana z powrotem do Anglii. Kiedy Siedlecka pisała tekst o Lisieckiej, Starewicz jeszcze żył. Gdy zmarł, dodano jedynie przypis z datą śmierci – 12 lipca 2014 r. Teraz można by dopisać jeszcze o okolicznościach jego pogrzebu. Pochowano go na Powązkach Wojskowych, w nowym kolumbarium, tuż obok Alei Zasłużonych. Niedaleko kwatery smoleńskiej. Co więcej – stało się to w niedługim czasie po oprotestowywanym pogrzebie Jaruzelskiego. Starewicz był jednym z najbardziej gorliwych sługusów systemu. Kiedy w więzieniach siedzieli i byli zabijani Żołnierze Niezłomni, kierował całym aparatem propagandy (1948–1954). Co więcej, później był szefem Biura Prasy KC PZPR. Takiego kogoś, dwa lata temu, pochowano w miejscu, w którym wieczny odpoczynek powinni znajdować ci, którzy naprawdę zasłużyli się Polsce. Sprawa Starewicza pokazuje, jak aktualny – wbrew pozorom – ma wydźwięk książka Siedleckiej. Obnaża stan umysłowy całej różowej „elity” spod znaku „Gazety Wyborczej”, wszystkich hołubionych do tej pory „autorytetów”.
Więcej w najnowszej „Gazecie Polskiej”.
Źródło: Gazeta Polska
#PRL
Tomasz Łysiak