„Wielka Boga-Człowieka Matko, Panno Najświętsza! Ja, Jan Kazimierz, z łaski Syna Twego, króla królów, i Pana mego, i z Twego miłosierdzia król, upadłszy do stóp Twoich najświętszych, Ciebie za opiekunkę moją i za królowę królestwa mojego obieram. […] A że mnie wielkie dobrodziejstwa Twoje z całym narodem moim do nowego gorliwszego służenia Tobie pobudzają, więc przyrzekam też i na przyszłość w mojem własnym, senatorów moich i ludów moich imieniu, Tobie najświętsza Panno i Synowi Twojemu Panu naszemu Jezusowi Chrystusowi: że cześć i chwałę Twoją wszędzie i zawsze po całym królestwie mojem z największą usilnością pomnażać i utrzymywać będę” – tak w roku 1656 brzmiały słowa Ślubów, jakie podczas mszy św. w katedrze lwowskiej złożył polski król Jan Kazimierz.
Rzeczpospolita była naonczas cała pod panowaniem Szwedów i Rosjan, ciężko było czerpać nadzieję do dalszego trwania w walce, więc zwrócenie się do Matki Bożej, oddanie kraju pod Jej opiekę, zdawało się jedynym ratunkiem. I rzeczywiście – Polska na powrót stała się wolna. Trzy wieki później, gdy sowiecki bat wisiał nad naszymi głowami, Prymas Stefan Wyszyński podjął na nowo kazimierzowskie ślubowanie i oddał nasz kraj Maryi w „niewolę miłości”. Można pokusić się nawet o nazwanie go ówczesnym polskim monarchą, przecież Bierut czy potem Gomułka byli jedynie namiestnikami sowieckiej władzy.
Prawdziwym polskim władcą, królem Narodu, wyrażającym jego ducha, tradycję, przywiązanie do dziedzictwa pokoleń, z troską patrzącym i na teraźniejszość, i w przyszłość, był zwierzchnik polskiego Kościoła. Tekst Ślubów napisał pod koniec 3-letniego okresu niewoli i nawiązał w nim wprost do wydarzeń sprzed trzech stuleci:
„Wielka Boga-Człowieka Matko, Bogarodzico Dziewico, Bogiem sławiona Maryjo, Królowo świata i Polski Królowo! Gdy upływa trzy wieki od radosnego dnia, w którym zostałaś Królową Polski, oto my, dzieci Narodu Polskiego i Twoje dzieci, krew z krwi przodków naszych, stajemy znów przed Tobą, pełni tych samych uczuć miłości, wierności i nadziei, jakie ożywiały ongiś Ojców naszych…”. 26 sierpnia 1956 r. na Jasnej Górze, w obecności nieprzebranych tłumów, odczytano ów apel, który odnawiał przyrzeczenia przodków i uznawał Maryję za patronkę i Królową Narodu Polskiego. Po każdym kolejnym wersie ślubowania wierni powtarzali
„Królowo Polski – przyrzekamy!”. W tym samym czasie ślubów dokonywał autor tekstu, uwięziony przez komunistyczne władze. Jego przyrzeczenia brzmiały cicho, odbywały się w samotności i skupieniu modlitewnym w miejscu internowania.
Fotel Prymasa na Jasnej Górze był pusty i – podobnie jak 10 lat później pusty fotel papieski w trakcie milenijnych obchodów – sam w sobie był bijącym w oczy symbolem, dowodem na to, jak „wolnym” krajem była ówczesna Polska. Ale może właśnie ta nić, która wtedy łączyła serca i myśli Polaków, ta nić biegnąca z Jasnej Góry i opuszczonego prymasowskiego fotela do więzienia, w którym przebywał, tworzyła iście metafizyczną, duchową materię spajającą i tworzącą siłę naszego Narodu – tak by przez wysiłek kolejnych pokoleń dotrwać do Niepodległości i by o kształt Wolności uparcie walczyć do dnia dzisiejszego.
W roku 2000 na ekrany kin wszedł film Teresy Kotlarczyk „Prymas. Trzy lata z tysiąca”. Była to opowieść o trzech latach uwięzienia Prymasa (25 września 1953 r. – 26 października 1956 r.). O ile jednak w obrazie tym pokazano siostrę Marię Leonię Graczyk jako konfidentkę UB, o tyle postać ks. Stanisława Skorodeckiego nie została odpowiednio naświetlona
. Tymczasem był on agentem o ps. Krystyna i pisał codziennie wyczerpujące donosy na Prymasa. Szokującą prawdę dotyczącą działalności ks. Skorodeckiego, który długo ogrzewał się w blasku legendy „współtowarzysza więziennej niedoli Prymasa”, ogłosił w 2001 r. prof. Wiesław Jan Wysocki. Profesor opublikował później książkę „Osaczanie Prymasa”. W IPN znajduje się 10 tomów donosów agenta „Krystyna”. Są bardzo drobiazgowe, czasem dzienny raport liczył nawet kilkanaście stron. W książce prof. Wysockiego znalazło się także oświadczenie ks. Skorodeckiego, w którym zaprzysięgał się na
„Krzyż Chrystusa Pana i jego św. Ewangelię”, a nawet na własne
„wieczne zbawienie”, że nie był żadnym źródłem ani informatorem. Niestety, analiza donosów nie pozostawia żadnych wątpliwości, kim był agent „Krystyna”. Co najważniejsze, władze komunistyczne od samego początku, już od ingresu nowego Prymasa (1948 r.), wzięły go sobie za cel. Powstanie Antykomunistyczne dogasało i jasne było, że Kościół będzie głównym przeciwnikiem komunistów w walce o „rząd dusz”. Rozpoczął się, trwający wiele lat, spór o formę i sposób działania Kościoła w socjalistycznym państwie. Od represji po chwilowe
„rozluźnianie łańcucha” – tak w olbrzymim skrócie można przedstawić historię tych zmagań. W jej ramach prowadzono zakrojoną na szeroką skalę inwigilację. Środowisko Prymasa było zainfekowane agenturą w sposób przerażający. Wszędzie znajdowały się wtyki ubecji, a potem esbecji.
Wyszyński, zdając sobie z tego sprawę, najważniejsze rozmowy prowadził po włosku, francusku lub po łacinie. Wystarczy zerknąć na listę najaktywniejszych agentów w otoczeniu kardynała po 1956 r.:
„Ludny”, „Jasiński”, „Pokorny”, „Mathias”, „Honorata”, „Bonifacy Szczepański”, „Święcicki”, „Chrzan”, „Józef”, „Adam”, „Leon”, „janek”, „Fott”, „Spokojny”, „Ciwes”… Wszyscy oni starali się stworzyć jak najdokładniejszy portret Prymasa. Tymczasem jego duchowość wyrastała jeszcze z doświadczeń przedwojennych.
Więcej w najnowszym numerze tygodnika „Gazeta Polska” - w dziale Historia.
Źródło: Gazeta Polska
Tomasz Łysiak