Europa zna już praktykę wymiany niepożądanymi aktywami. Skoro funkcjonuje handel emisjami CO2, czemu nie handlować kwotami imigrantów?
Pomysł nałożenia kar finansowych na państwa członkowskie, które odmówią przyjmowania imigrantów, jest cennym osiągnięciem europejskiej polityki. Inicjatywa pobierania opłat w wysokości 250 tys. euro za osobę, chyba jak żadna inna, niesie ze sobą mnogość informacji niedostępnych w oficjalnym, unijnym żargonie. Wymowa faktów to zupełnie inny przekaz niż gładka europejska nowomowa.
Po pierwsze, skoro opłatami trzeba dyscyplinować tych, którzy nie garną się do przyjmowania pod swój dach przybyszów, a w dodatku opłaty wyliczane będą według ilości nieprzyjętych imigrantów, to dowód, że kwoty są już ustalone. Potwierdza to, że mimo protestów wielu państw kwotowy system obowiązkowego podziału stał się faktem.
Po drugie, jeśli imigrantów-uchodźców pod rygorem kar trzeba upychać po sąsiadach, to znaczy, że tam, gdzie się pojawili, są niepożądani. Czy trzeba lepszego dowodu, że ich obecność jest balastem, problemem, nieszczęściem? Jak się to ma do zapewnień, wręcz dogmatu, że muzułmańscy przybysze są wartością i mogą Europę kulturowo ubogacić?
Po trzecie, dowiadujemy się właśnie, że wartości europejskie, wysokie standardy moralne, przesłanki humanitarne i troska o mniejszości, które legły u podstaw polityki „herzlich villkommen”, nie przeszkadzają w wycenie człowieka. Jakkolwiek to okropnie zabrzmi, jeden imigrant wart jest ni mniej, ni więcej, tylko 250 tys. euro. Na tyle urzędnicy unijni wycenili wartość osoby ludzkiej.
Skoro udało się ustalić obowiązkowe kwoty i cenę za jednostkę, nic nie stoi na przeszkodzie, żeby rozpocząć deal. Europa i świat znają już praktykę wymiany niepożądanymi aktywami. Skoro jak w najlepsze funkcjonuje handel emisjami CO2, czemu nie handlować kwotami imigrantów? Przecież te opłaty za imigrantów wywodzą się dokładnie z tej samej logiki. Może się znajdzie kraj w UE, który z własnej woli, oczywiście za odpowiednią dopłatą, będzie chciał przyjąć więcej, niż mu zakontraktowano. Po prostu ma możliwości, wyczuje biznes i będzie chciał na tym zarobić.
Przecież według tej logiki uwolnienie sąsiadów od nadmiaru muzułmańskich przybyszów jest wartością, za którą należy się sowite wynagrodzenie. Cennik już ustalono. Pozostaje pytanie, jak my na tym wyjdziemy?
Jestem przekonany, że możemy spać spokojnie, bo nie musimy nikogo przyjmować. Gdy już dojdzie do tworzenia swoistej giełdy, unijnego bilansu i wzajemnych rozliczeń, kto ile przyjął, kto kogo odciążył, kto wpuścił więcej, a kto mniej, niż mu kazano, i kto komu ile jest winien, Polacy mają argument historyczny (czy to nie historyczne traumy Niemców były przyczyną entuzjazmu w relacji do obcych rasowo przybyszów?). Przypomnijmy, od ilu to tysięcy muzułmańskich intruzów Polacy uwolnili Europę. Licząc skromnie, tylko dwa razy Chocim i raz Wiedeń, to grubo ponad 80 tys. Nawet nie chcę liczyć, ile nam się należy dopłaty.
Źródło: Gazeta Polska
Jan Pospieszalski