Wsparcie dla mediów Strefy Wolnego Słowa jest niezmiernie ważne! Razem ratujmy niezależne media! Wspieram TERAZ »

Polscy bohaterowie. Od Skrzetuskiego do żołnierzy Powstania Warszawskiego

Mija siedemdziesiąt lat od wybuchu Powstania Warszawskiego, a wciąż nie milkną głosy krytyczne o zrywie ’44, jakby wydarzenia z gruntu wojskowo-politycznego można było mierzyć jedynie laborato

1944.pl / Joachim Joachimczyk „Joachim”
1944.pl / Joachim Joachimczyk „Joachim”
Mija siedemdziesiąt lat od wybuchu Powstania Warszawskiego, a wciąż nie milkną głosy krytyczne o zrywie ’44, jakby wydarzenia z gruntu wojskowo-politycznego można było mierzyć jedynie laboratoryjną wagą posthistorycznej analizy.

Książę Jeremi Wiśniowiecki wysłał Skrzetuskiego z listem do atamana koszowego. Namiestnikowi było to na rękę, gdyż mógł po drodze odwiedzić Rozłogi, w których zostawił swe serce, a że burza wisiała nad Rzecząpospolitą, więc szalał z niepokoju. Słanie do Heleny Rzędziana z listami już nie wystarczało. Wyjechawszy z ową misją, wpadł do dworu kniaziówny, wymieniając z nią czułe pocałunki i miłosne przysięgi. Szczęśliwy ruszył dalej, aż dotarł do Kudaku, położonej nad brzegiem Dniepru polskiej twierdzy. Obroną zamku zarządzał niejaki Grodzicki. Ten komendant kudacki był jak mityczny heros – jednooki niczym cyklop, o twarzy znaczonej bliznami po cięciach i strzałach tatarskich, „podobnych do białych piętn na ciemnej skórze”. Odbył on z posłem Skrzetuskim rozmowę, która całego polskiego ducha – tak jak to tylko Sienkiewicz potrafił opisać – oddaje i o tej skale moralnej, jaką była prawdziwa polska dusza, nie tylko świadczy, lecz też wyjaśnia współczesnym sceptykom, czemu Polak nigdy nie mógł znieść nad sobą niewoli i wolał raczej polec w walce, niż się pohańbić tchórzostwem.

„Gdy przyjdzie zginąć – i to potrafię”

Mija 70 lat od wybuchu Powstania Warszawskiego, a wciąż nie milkną głosy krytyczne o zrywie ’44, jakby wydarzenia z gruntu wojskowo-politycznego można było mierzyć jedynie laboratoryjną wagą posthistorycznej analizy. Czy proza Sienkiewicza stanowić może źródło dla historyka? Tak – jako źródło do historii naszej duchowości i mentalności. W niej zobaczyć można te pokłady polskości, które każą nam walczyć o Rzeczpospolitą i wolność także wtedy, gdy wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazują raczej na wielce prawdopodobną porażkę…

Oto Grodzicki oświadcza, że w twierdzy nie ma wystarczająco dużo prochów do obrony: „Mam na dwa tygodnie – na dłużej nie. Gdybym miał dosyć, pierwej bym Kudak i siebie w powietrze wysadził, nim by tu noga kozacza postała. Kazano mi leżeć – leżę, kazano czuwać – czuwam, kazano zęby wyszczerzać – wyszczerzam, a gdy zginąć przyjdzie – raz maty rodyła – i to potrafię”.

Choć Skrzetuski z Grodzickim mówili ze sobą twardo jak mężczyźni, było w tej rozmowie również coś pięknego i wzruszającego – w ich duszach dźwięczały męstwo i wiara w konieczność stawania w obronie wartości, nawet jeśli racjonalne, chłodne analizy przemawiały za czymś przeciwnym. Polaków czytających „Ogniem i mieczem” za gardło chwytają opisy szlachetnych postaw i tej wielkiej siły patriotycznej bijącej pod kontuszem żywym, kochającym sercem. Z tego też względu można Sienkiewicza uznać za specyficzne źródło historyczne, źródło do opisu kształtowania się tożsamości polskiej końca wieku XIX i początku XX. Trylogią zaczytywali się nasi Legioniści idący z Piłsudskim po Niepodległość. I chwilę później, gdy ze Wschodu zagrażała Polsce bolszewicka nawała, którąśmy mężnie nad Wisłą odparli w roku 1920.

Skrzetuski z Kudaku ruszył na Nienasytec i porohy dnieprowe. Gdy został przez zwiad kozacki zaczepiony, wtedy bronił honoru posła polskiego. Kozak, chcąc go zhańbić, próbował go targać za brodę i warczał: „Zawedem posła, ale za borodu – ot tak!”. Ledwie wypluł z siebie te słowa, życie stracił, bo mu pan namiestnik łeb rozłupał czekanem na dwie połowy. Zaczęła się jatka. „Serdyty Lach” Skrzetuski bronił się do upadłego. Kolejne ciała zalegały czółna, gdy wachmistrz krzyknął do niego: „Panie, nie wytrzymamy – kupa za wielka!”. Na to mu Skrzetuski odkrzyknął: „Dobrze! Wyginiem do ostatniego!”. I odezwali się Semenowie: „Wyginiem, bat’ku!”. Ognia!

Pogarda dla fałszywej wolności

Wiktor Konstanty Augustowski urodził się w marcu 1920 r., kilka miesięcy przed bitwą warszawską. Gdy 24 lata później przyszło mu walczyć z Niemcami podczas Powstania Warszawskiego, przybrał pseudonim „Skrzetuski”. Na lewy brzeg przebijał się z Grochowa, płynąc łodzią wraz z kolegami. W okolicznościach podobnych do tych, jakie były udziałem jego duchowego imiennika z „Trylogii” – kilka łódek, szeroka rzeka i dwie wielkie siły, które na Polskę czyhają, nie wiadomo, która gorsza. Tyle że w 1648 r. Tatarzy zawarli sojusz z Kozakami, a w 1944 r. niedawni sprzymierzeńcy już gryźli się między sobą. Ale wciąż nastawali na nas z tą samą zaciętością, co niegdyś czerń Chmielnickiego i tatarska dzicz.

W wywiadzie, który dziewięć lat temu przeprowadził z Augustowskim Michał Pacut, „Skrzetuski ’44” opowiada o powstańczych walkach: „Marszem ruszyliśmy w kierunku czerniakowskiego fortu. Doszliśmy tam szczęśliwie. Po drodze spotkaliśmy patrole powstańców. Tam w forcie była sala okrągła. Można dziś sprawdzić, jest jeszcze, ale zbombardowana. Kazali nam usiąść dookoła tej sali. Dostaniemy śniadanie. W tym momencie wpada oficer. Krzyczy: »Potrzebuję trzech ochotników do patrolu bojowego«. Więc ja się zrywam pierwszy. Ze mną się zrywa Trzaska i Władek Olecha – »Ketling«. Zapakował nas do samochodu i ruszyliśmy. Jak ruszył, dostaliśmy ostrzał z karabinu”. Tak więc „Skrzetuski” walczył obok „Ketlinga”. W opowieści zamieszczonej na stronie Muzeum Powstania Warszawskiego pojawi się też inna postać z Trylogii: „Później dostałem polecenie dojścia do placówki, którą dowodził wspaniały żołnierz »Kmicic«. Tam dojście było tylko w nocy. Poszliśmy. Dotarliśmy tam. To było ciekawe, bo zatrzymała mnie jego warta. »Co jest?«. »Mam wzmocnić tę placówkę«. A to było po natarciu na koszary. »Zamelduj się«. To się melduję. Leży taki pan »Kmicic«, dwie dziewczyny obok. Zobaczyłem, jak jest uzbrojony. Tu cekaem, tu drugi. Uzbrojony był po zęby. Jak się zameldowałem, to dał rozkaz obstawić piętro”.

Kiedy powieściowy Skrzetuski dostał się do niewoli kozacko-tatarskiej, przyprowadzono go przed oblicze Chmielnickiego, Tuhaj-beja i atamanów. Dopiero co kozacy rozszarpali na strzępy domniemanych zdrajców, Tatarczuka i Barabasza. Chcieli też krwi Lacha. Jednak on był nieulękły, nieugięty, twardy jak stal. Mówił pięknie, kończąc słowami: „Przede mną jest śmierć i męka, ale za mną moc i zemsta całej Rzeczypospolitej, przed którą drżyjcie wszyscy”.

Wtedy z podziwem zaczęli szeptać atamani: „Serdytyj Lach”.

A potem, gdy Chmielnicki go wykupił od Tuhaj-beja i chciał uwolnić, pan namiestnik sprzeciwił się. Nie chciał wolności zawdzięczanej kozakowi („wolałbym komu innemu za wolność dziękować”), a w dodatku okupionej przyrzeczeniem niewykorzystywania informacji wojskowych. Innymi słowy – wolności fałszywej.

Zachować w uniesionej dumą pamięci

Mieliśmy szczęście do takiego Prezydenta Warszawy, który zadbał o odpowiednie upamiętnienie Powstania Warszawskiego – zrywu wywodzącego ducha swojego z tradycji polskiej, osadzonej na głębokim poczuciu honoru i godności. Dzięki śp. Lechowi Kaczyńskiemu mamy w stolicy wspaniałe muzeum. Mamy też świetnego dyrektora – Jana Ołdakowskiego, który nie dość, że był pomysłodawcą wizji upamiętniającej walkę z 1944 r., to trwa w swojej misji niestrudzenie od wielu lat.

Smutno czytać niektóre uwagi skierowane w jego stronę – jak choćby dr. Cenckiewicza z ostatniego artykułu w „Do Rzeczy”, w których nawet elementy stanowiące wzbogacanie ekspozycji, np. replika Liberatora, stanowią powód do krytyki. Tymczasem to wielki dar dla nas i dla przyszłych pokoleń, że ostatnie wielkie i krwawe powstanie polskie zachowamy w dobrej, uniesionej dumą pamięci.

Opowieść o „Skrzetuskim” roku 1944 to także jeden z wielu rozdziałów opowieści o Powstaniu Warszawskim, jaki „pisze” swą działalnością dla potomności dyrektor Ołdakowski. Wiktor Augustowski, pseudonim „Skrzetuski”, zmarł niedługo po udzieleniu wywiadu. Teraz zapewne ma w ręku visa albo granat, albo butelkę z benzyną. Na ramieniu biało-czerwoną opaskę. I jedzie konno. Przez Dzikie Pola. Razem z nim jadą inni. I Janusz Gorgos „Wołodyjowski”, i Hieronim Fedorczyk „Zagłoba”, i Zdzisław Fabisiak „Longinus”, i Józef Czarnecki „Kmicic”. Na dzianetach prężą się sylwetki rycerzy. Jest ich wielu. Nie bez przyczyny zdecydowali się na sienkiewiczowskie pseudonimy. Ale przecież wszyscy powstańcy byli z Sienkiewicza. Każdy – „Lach serdytyj”. Za nimi zarys twierdzy – wilcze gniazdo. Jadą, a nad nimi huczą husarskie skrzydła. Łopoczą chorągwie. Las pik pochyla się. A step faluje jak wielkie morze. Pachnie sierpniową łąką. Pachnie Polską…

 



Źródło: Gazeta Polska

Tomasz Łysiak