Wsparcie dla mediów Strefy Wolnego Słowa jest niezmiernie ważne! Razem ratujmy niezależne media! Wspieram TERAZ »

Szaleństwo Czerwonej Gwiazdy. Wypaczanie historii w Uniejowicach

To prywatne muzeum jest rodzajem sowieckiego skansenu na ziemiach polskich. Stoją tam m.in.

polskaniezwykla.pl
polskaniezwykla.pl
To prywatne muzeum jest rodzajem sowieckiego skansenu na ziemiach polskich. Stoją tam m.in. pomniki Berlinga i Rokossowskiego, pod którymi w każdy Dzień Zwycięstwa składają kwiaty byli kombatanci, członkowie PZPR, milicjanci i ormowcy. To miejsce, do którego ciągle zjeżdżają sowieccy żołnierze, piją wódkę z gospodarzem, a potem oglądają zgromadzone eksponaty – radzieckie mundury i czapki, ordery i dyplomy, popiersia Lenina i maski przeciwgazowe, gwiazdy, sierpy i młoty w wielu wymiarach i odsłonach… O muzeum Michała Sabadacha pisze w „Gazecie Polskiej” Tomasz Łysiak.

Nie byłem tam. I nie mam zamiaru być. Być może dlatego, że już samo kupienie biletu wstępu byłoby rodzajem współuczestnictwa. Tak jak nabycie „Gazety Wyborczej” stanowi, nolens volens, udział w pewnym zagrażającym Polsce przedsięwzięciu.

Jednak w pobliskim miasteczku zobaczyłem książkę, która temu miejscu jest poświęcona i sama w sobie stanowi przyczynek do historii naszego kraju, w której ważne miejsce zajmuje zjawisko polskiego „szaleństwa”. O „szaleństwie” patriotycznym piszą z zachwytem „prawicowe oszołomy”, z Jarosławem Markiem Rymkiewiczem na czele. Na drugim biegunie są ci, którzy o gorącym, powstańczym z ducha patriotyzmie mówią tonem pełnym wyższości, usiłując rozważaniom o Polsce nadać wymiar czysto racjonalny. Dla nich to „szaleństwo” ma znaczenie pejoratywne. Jednak należałoby odwrócić optykę i przyłożyć szkiełko racjonalne do innych postaw. Zastanowić się, czy przypadkiem to nie one właśnie stanowią swojego rodzaju chorobę ducha i umysłu.

Choroba ducha i umysłu

Miejsce, do którego z rozmysłem nie zajrzałem, będąc bardzo blisko, to Muzeum Armii Radzieckiej i Wojska Polskiego w Uniejowicach na Dolnym Śląsku, założone i prowadzone przez Michała Sabadacha. To prywatne muzeum jest rodzajem sowieckiego skansenu na ziemiach polskich. Stoją tam m.in. pomniki Berlinga i Rokossowskiego, pod którymi w każdy Dzień Zwycięstwa składają kwiaty byli kombatanci, członkowie PZPR, milicjanci i ormowcy. To miejsce, do którego ciągle zjeżdżają sowieccy żołnierze, piją wódkę z gospodarzem, a potem oglądają zgromadzone eksponaty – radzieckie mundury i czapki, ordery i dyplomy, popiersia Lenina i maski przeciwgazowe, gwiazdy, sierpy i młoty w wielu wymiarach i odsłonach…

Książka Wojciecha Konduszy o Sabadachu i jego muzeum, pisana w duchu apologizującym bohatera, warta jest przejrzenia. Szczególne wrażenie, poza zdjęciami, robi zbiór wpisów w księdze pamiątkowej, który w istocie stanowi właśnie zapis pewnego stanu umysłu. Zapis, wyraźnie wskazujący, co jest faktycznym szaleństwem polskim i co za chorobę umysłu należy uznać. W końcu szaleniec to ktoś, kto żyje w zupełnym oderwaniu od rzeczywistości, śni na jawie, w świecie wyimaginowanym. Takich szaleńców produkował Gułag, wypuszczając z obozów ludzi zakochanych w Leninie i Stalinie…

„Towariszczi! Wszystko bym dała, nawet to, czego już nie mam, aby tylko przez moment, mgnienie… ponosić na piersiach przepiękną, maleńką gwiazdeczkę, czerwoną, z małym słodkim »riebionkom Leninem«” – wpisała się jakaś kobieta, parafując nieczytelnie. Eugeniusz Uciński z Wrocławia napisał „w imieniu Związku Żołnierzy LWP – Oddział Wrocław”: „Panu Michałowi Sabadachowi serdeczne żołnierskie podziękowania za możliwość uczestnictwa w uroczystości otwarcia Muzeum Pamiątek po Armii Radzieckiej. Jesteśmy pełni podziwu dla odwagi Pana Michała w morzu fobii antyradzieckiej i antyrosyjskiej. Historia zawsze pozostaje historią – uciec się od niej nie da”.

„Gazeta Wyborcza” jak „Komsomolska Prawda”

W księgę wpisywali się ludzie z różnych środowisk – przedstawiciele organizacji kombatanckich, stowarzyszeń kultywujących przyjaźń polsko-rosyjską, emerytowani żołnierze, naukowcy, wykładowcy akademiccy. A także przedstawiciele mediów – Telekompanii NTV z Moskwy, TV Ostankino, RT Russia Today, 5 Kanału z Petersburga, Radia Majak z Moskwy. Polskę „reprezentują godnie” m.in. „Gazeta Wyborcza”, „Nie”, „Polityka”, „Rzeczpospolita”, „Angora”, „Dziennik Łódzki”. Nie wiadomo tylko, czy dziennikarze z „Gazety Wyborczej” byli tam przed „Komsomolską Prawdą” czy też po niej… Choć właściwie wszystko jedno. Chodzi przecież o to samo wzruszenie, którego dziennikarz doznaje, stojąc przed sowieckimi mundurami i odznaczeniami, obok których wiszą mundury LWP. Chodzi o tę przyjaźń, którą każde dziecko pamięta z peerelowskiej szkoły. „Michale!!! Od ekipy Programu 1 TVP najlepsze życzenia, żeby muzeum się rozwijało – Paweł Banaszak, Darek Jadach”. A zaraz potem: „Rezydentowi Armii Radzieckiej w Polsce, Panu Michałowi Sabadachowi. Dziękuję za gościnność i życzliwość szczerych i dobrych przyjaciół, którzy ciebie otaczają. A przede wszystkim za twoją dzielność. Waleryj Mastierow, »Moskiewskije Novosti«”.

Sam Michał Sabadach opowiada autorowi książki o początkach muzeum, o tym, jak ratował likwidowany w latach 90. pomnik marszałka Rokossowskiego: „Kiedy AR [Armia Radziecka – przyp. TŁ] wyprowadzała się z Polski, wpadliśmy w furię niszczenia pomników. Pomyślałem, że tak nie można, historii nie da się okłamać, coś trzeba pozostawić dla potomnych. Kiedy generał Dubynin z wojewodą legnickim przekazywali kurii biskupiej potężny gmach byłego Domu Oficera Armii Radzieckiej, coś trzeba było zrobić ze stojącym przed nim popiersiem marszałka Rokossowskiego (…). Ściągnąłem popiersie do Uniejowic. Cokół w prezencie zrobił zaprzyjaźniony kamieniarz i postawiłem go w sadzie”.

Ojciec Sabadacha, Antoni, razem z żoną i synem mieszkał przed wojną w sporym majątku na Ukrainie. W czasie wojny, pomimo prześladowań ze strony Niemców i UPA, odznaczyli się piękną postawą – uratowali Żyda, Chaima Bergamana, który zbiegł z getta kołomyjskiego. Antoni Sabadach został za to uhonorowany medalem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata. Potem, gdy Armia Czerwona wkroczyła na Ukrainę, ojciec Sabadacha zaciągnął się do 1 Armii Wojska Polskiego. Kresy południowo-wschodnie przyłączono do Związku Radzieckiego. „Dostaliśmy się pod najpiękniejszy ustrój pod słońcem” – mówi o tym czasie właściciel muzeum. W tym „najpiękniejszym” ustroju Sabadach przeszedł jednak także – jak sam wspomina –„gehennę”, „piekło na ziemi”. Miał zaledwie cztery lata, gdy zobaczył człowieka, który pękł z głodu. Jednak według niego to nie Rosjanie byli winni. Oni także cierpieli. „Krzywdę wyrządził nam system stalinowski”. „Ja do Rosjan nie mam żadnych pretensji, ja po prostu bardzo ich szanuję. A system był zbrodniczy, nieudany”.

Wsio w pariadkie

To ciekawy fragment opowieści, bo ukazuje właśnie chorobę ducha, swoiste szaleństwo zamazujące umiejętność oceny rzeczywistości. Człowiek „chory” nie dostrzega już wyraźnych konturów własnych czynów, umieszcza je w nieprawdziwym, wyimaginowanym kontekście. Konstruując logiczny wywód na potrzeby własnej racjonalizacji, nie dostrzega błędów i luk, które powodują, że całość ma zgoła inny wymiar niż ten, w który on sam wierzy. Faktycznie – Rosjanie także ucierpieli na skutek działania systemu totalitarnego. Byli ofiarami tak jak my. Jednak zbudowanie i utrzymywanie na ziemiach polskich Muzeum Armii Radzieckiej stanowi hołd właśnie dla owego systemu, a nie dla poszkodowanych. Rodzina Sabadachów, wysiedlona z ukraińskiego domu, przeniosła się w okolice Legnicy, do Uniejowic. Oficerowie radzieccy byli częstymi gośćmi w ich domu, a życie ludzi w całej okolicy zależało w dużej mierze od układów z wojskiem sowieckim. We wspomnieniach Sabadacha odczytać można iście idylliczny obraz symbiotycznego żywota pędzonego przez zniewalającą armię i poddaną ludność. „Pomagali jak człowiek człowiekowi. Kiedy nadchodził czas prac polowych czy sianokosów, dzwoniłem do dowódcy i na drugi dzień zajeżdżał na podwórko wraz z drużyną krasnoarmiejców. Po skończonej robocie składali meldunek: »Wsio w pariadkie! [ros. wszystko w porządku – przyp. red.]«. Gdy ogłoszono stan wojenny, 13 grudnia rano przyjechał transporterem opancerzonym zastępca garnizonu Jawor, ppłk Raszczupin. Ja wtedy byłem lokalnym przywódcą Solidarności Rolników Indywidualnych. Gdy mnie zobaczył, uspokoił się, poprawił hełmofon, rzucił krótko: »Jeśli co, daj znać« – i odjechał. Dzięki nim w stanie wojennym mogłem z ich sklepów wojskowych zaopatrywać Uniejowice w mięso i wędliny. Otrzymywałem kartki na 50 kg mięsa miesięcznie. Jak śledzi nie było można kupić, to powiedziałem słowo i za trzy dni miałem siedem beczek śledzi z Morza Białego. Całą wieś obdzieliłem. Potrzebowałem liści laurowych, to mi przywieźli dwa worki po 50 kg i ludzie mogli ogórki kisić, mięso peklować. Mogłem na nich zawsze liczyć”.

Sabadach opowiada, jak to dobrze żyło się ludziom z wojskiem radzieckim – chłopi handlowali z żołnierzami, sprzedając kapustę i ziemniaki, a kupując od nich cukierki, owoce, konserwy, olej napędowy czy kaszę. I nie dostrzega w tym wszystkim porażającej, strasznej prawdy – że to relacja niewolników, którzy dobrze wspominają swoich panów. Że sytuacja materialna tych chłopów była koszmarna i zła właśnie z powodu tej armii. Że ludzie nie mogli po prostu pójść do sklepu, by kupić dzieciom słodycze. Że nie mieli oleju albo kaszy. Syndrom „sztokholmski” w wydaniu niewolnika Sowietów…

Nawet gdy chodziło o ludzkie życie i zdrowie, gdy „zawodzili” polscy lekarze, Sabadach znajdował ratunek u „sojuszników”. „Kiedy była potrzebna pomoc, to docierałem do najlepszych radzieckich kardiologów i lekarzy innych specjalności. Mój szwagier, major Riazanow, załatwił wizytę u samego profesora Fiodorowa, tego słynnego okulisty. Jedna z mieszkanek wsi przeszła u niego poważną operację wzroku i widzi do dzisiaj”. Nie da się nie zauważyć, że miłość do armii radzieckiej ewoluowała w duszy Michała Sabadacha, aż przerodziła się w rodzaj ślepego kultu. Jednak wszystko to furda, i nie warto by się tym zajmować, gdyby nie okazało się, że to szaleństwo nie jest problemem osobistym, lecz że dotyczy to całej, olbrzymiej rzeszy ludzi, pielgrzymujących do Uniejowic jak do mekki sowieckiej w Polsce. Te tabuny oficerów SB, milicjantów, byłych aparatczyków systemu, ich rodzin i synów oraz rzesze tzw. lemingów wychowywanych przez media nurtu michnikowskiego to świadectwo choroby. Prawdziwego szaleństwa.

Najbardziej rosyjski Polak

W księdze pamiątkowej roi się od jego wykwitów. „Przyjacielu! Pokazując – wbrew oszołomom – całą prawdę o historii tamtych lat, doczekasz czasów, gdy Historia pokaże słuszność Twoich wysiłków – Jerzy de Summer-Brason”. „Panu Michałowi!!! Człowiekowi przez wielkie »C«, który wykonuje olbrzymią pracę na rzecz zacieśnienia więzi między prostymi ludźmi. Pragną oni jednego, szczerych i ludzkich stosunków, i żadnej polityki. Z wyrazami szacunku – płk służby medycznej Związku Radzieckiego, Potapow. A przede wszystkim po prostu człowiek”.

Niektóre wpisy są pozostawiane po peerelowskich świętach, nieobecnych już we współczesnym kalendarium państwowym. Obchody Dnia Zwycięstwa, czyli 9 maja, każdego roku gromadzą w Uniejowicach prawdziwe tłumy. Ich ślad odnotowuje księga. Ot choćby: „Liczna grupa emerytów i rencistów, rzemieślników, Milicji Obywatelskiej i Policji z Bolesławca” cieszy się z obchodów na cześć „bohaterstwa minionych lat”, które kiedyś „czczono bez względu na przeszłość polityczną ich uczestników”. Dalej w księdze odnaleźć można podpis wnuczki Stanisława Kani. A także dyrektora Teatru Dramatycznego w Wałbrzychu. Jest jeszcze wicestarosta złotoryjski Józef Sódoł. Pani Ewa i pan Adam, co składają „szczególne podziękowania za Waltera”. Konsul generalny Rosji w Poznaniu, pan Aleksander Jakowienko. Pan Anacki, starosta lubiński, co uważa, że „Historia to zbiór faktów, których nie można przekłamywać zależnie od opcji rządzącej”. Dwadzieścia trzy podpisy od Zarządu Miejskiego Kombatantów RP i BWP oraz Stowarzyszenia Tradycji LWP im. Zygmunta Berlinga w Bytomiu. I pani Oksana Boyko, z RT Russia Today, co zostawiła wpis o treści: „Panu Michałowi! Najbardziej rosyjskiemu Polakowi”…

Szaleństwo. Tu jest ukryte prawdziwe polskie szaleństwo. Wielu jest Polaków, którzy na dnie duszy mają schowane takie prywatne muzeum. Właśnie ono nie pozwala im zobaczyć prawdy o świecie, w którym żyją. Sabadach widział tylko wręczane przez Rosjan cukierki, nie dostrzegał luf czołgów. Myliła się Oksana Boyko, rosyjska dziennikarka, twierdząc, że Sabadach jest najbardziej rosyjskim Polakiem. Takich jest jeszcze wielu. Niektórzy dalej są u władzy. Rozdają cukierki. Załatwiają kaszę i olej napędowy. I dla dobra narodu nie podnoszą cen benzyny do siedmiu złotych.

 



Źródło: Gazeta Polska

Tomasz Łysiak