Noc 8 maja 2004 roku. Tego wieczoru osiedlem akademickim Uniwersytetu Łódzkiego wstrząsnęły starcia z policjantami. Zamieszek nie wywołali jednak studenci uczelni, a chuligani z grupy kibiców lokalnej drużyny. Agresywny tłum policja próbowała rozgonić przy użyciu gumowej amunicji. Tej po pewnym czasie zabrakło. W końcu na miejsce akcji dojechała dostawa nowych kul. Dopiero po kilku wystrzałach funkcjonariusze zorientowali się, że wcale nie są one gumowe.
Obserwuj nas w Google News. Kliknij w link i zaznacz gwiazdkę
8 maja 2004 roku. Wieczorem tego dnia Widzew Łódź podejmowała u siebie Górnik Zabrze. Na miejski stadion przybyło wielu fanów gospodarzy. Gorący doping jednak nie wystarczył - Widzew przegrał 2:1. Duża część kibiców łódzkiej drużyny była załamana. Najbardziej radykalni z nich postanowili rozładować negatywne emocje.
Tego samego wieczora na Lumumbowie - studenckim osiedlu Uniwersytetu Łódzkiego - studenci świętowali juwenalia. Impreza co roku przyciągała tłumy. Przeważnie przebiegała spokojnie, jednak tym razem atmosfera zaczęła się psuć po godzinie 21. To dlatego, że do uczestników zabawy dołączyli chuligani kibicujący Widzewowi.
Mężczyźni byli agresywni. Zaczepiali bawiących się, kradli piwo, wszczynali kłótnie i bójki. Część z chuliganów przyszła ze "sprzętem". Mieli ze sobą kije bejsbolowe, metalowe rurki, łańcuchy. Po godzinie 23 wielu zwykłych uczestników wydarzenia zostało pobitych. Ochrona imprezy nie radziła sobie z agresywnym tłumem. W końcu wezwano policyjne posiłki.
Mundurowi przyjechali w pełnym rynsztunku. Ich widok jednak nie spłoszył awanturników - wręcz przeciwnie. Sytuacja jedynie się zaogniła i zaczęło dochodzić do starć między dwoma grupami.
Wyposażeni w tarcze i pałki mundurowi próbowali rozgonić kiboli, którzy atakowali wszystkim czym popadnie. W stronę policjantów leciały butelki, kamienie a nawet płyty chodnikowe. Chuligani niszczyli przy okazji samochody i wybijali szyby z budynków. Sytuacja wymykała się spod kontroli. Niestety, także po stronie policji.
Z relacji świadków - które później przekazywały media - wynika, że służby kompletnie nie były gotowe na zamieszki takiej skali. Przez to chwile grozy przeżywały także postronne osoby. "Dziennik Łódzki" przytaczał opowieść pracownicy jednego z tamtejszych sklepów. Według jej słów, uzbrojeni policjanci wparowali do lokalu i kazali klęczeć z rękami na głowie przebywającym tam pracownicom. Dlatego, że myśleli, że to ze sklepu w ich stronę rzucono kamieniami.
Mundurowi w trakcie akcji otrzymali rozkaz strzelania z gumowych kul. W tym przypadku z kolei świadkowie relacjonowali, że nie policjanci nie mieli żadnych hamulców, a na pierwszy ogień zostali posłani niedoświadczeni funkcjonariusze.
"Zachowywali się, jakby chcieli sobie postrzelać. Strzelali do zwykłych gapiów, strzelali w stronę przystanku tramwajowego i wcale nie mierzyli w nogi"
– opowiadali byli studenci w rozmowie z "Dziennikiem Łódzkim".
Pociski trafiały w postronne osoby. Jednym z nich został trafiony Mateusz, i to w momencie, gdy próbował pomóc poszkodowanej wcześniej - w ten sam sposób - kobiecie. Gdy odprowadził ją w bezpieczne miejsce, odwrócił się. Właśnie wtedy gumowy pocisk trafił go w twarz. Rozerwał kawał policzka, przebił się przez dziąsło i utknął w żuchwie.
Gumowa amunicja stanowiła więc niebezpieczeństwo dla postronnych osób. Ale to nie wszystko. W końcu jej zabrakło i konieczna była dostawa. Wówczas popełniony został błąd, który kosztował ludzkie życia.
Dodatkowe pociski na miejsce akcji zostały przetransportowane m.in. z sekcji drogowej. Właśnie tam doszło do tragicznego niedopatrzenia. Wśród amunicji służącej do rozganiania tłumu znalazła się ostra. Niestety, funkcjonariusze załadowali ją do broni.
8 maja na zabawę przyszła 23-letnia Monika. Dziewczyna nie była studentką. Studenckie osiedle odwiedziła, ponieważ tego dnia jej chłopak ochraniał miejsce imprezy. Gdy usłyszała zamieszanie na zewnątrz, wyszła z kamienicy. Właśnie wtedy jeden z policjantów otworzył ogień z "ostrej". 23-latka dostała w głowę. Niedługo później zmarła w szpitalu.
W wydarzeniu brał udział także 19-letni Damian. Chłopak był kibicem Widzewa. Zgodnie z relacjami jego bliskich, nie był on chuliganem. Rodzina i znajomi nie mieli wątpliwości, że znalazł się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie. Niestety, policyjna kula trafiła go w tętnicę brzuszną. Nie przeżył.
Zanim policjanci zorientowali się, że używają ostrej amunicji, oddali sześć strzałów. Po nich na miejscu zdarzenia zapanowała panika. Niedawni agresorzy zaczęli uciekać we wszystkie strony. Postronne osoby również. Jednak na refleksje było już za późno. W trakcie zamieszek na studenckim osiedlu rannych zostało łącznie co najmniej kilkadziesiąt osób. W sieci wciąż zachowały się nagrania z tamtych wstrząsających chwil. Poniższe wideo przeznaczone jest dla osób pełnoletnich.
Dwa dni po tragicznym zdarzeniu w Łodzi przeszedł marsz "przeciw bandytyzmowi i chuligaństwu". Udział w nim wzięły tysiące osób. Także tych, którzy za tragedię obwiniali nie kibiców, a mundurowych.
Proces trojga policjantów ruszył dopiero w marcu 2009 roku. Zarzuty usłyszeli: dyżurny sekcji ruchu drogowego Roman I. oraz Małgorzata Z. (zdaniem śledczych to oni odpowiadali za omyłkowe wydanie ostrej amunicji) a także Radosław S., który koordynował policyjną akcję. Jak twierdziła prokuratura, ostatni z wymienionych, że mimo iż otrzymał informację o niedopatrzeniu, to nie zareagował wystarczająco szybko.
Całej trójce przedstawiono zarzuty niedopełnienia obowiązków oraz nieumyślnego sprowadzenia niebezpieczeństwa dla zdrowia i życia wielu osób, w wyniku czego śmierć poniosły dwie osoby. Oskarżeni nie przyznawali się do winy.
Wyrok pierwszej instancji zapadł jeszcze w 2009 roku, w grudniu. Cała trójka została uznana za winnych. Sąd Okręgowy w Łodzi wymierzył karę roku i ośmiu miesięcy więzienia w zawieszeniu cztery lata Romanowi I. oraz Małgorzacie Z. Radosław S. został z kolei skazany na rok pozbawienia wolności - również w zawieszeniu na cztery lata. Ale to nie był koniec, bo dwójka z nich złożyła apelację.
Ostatecznie sąd drugiej instancji w 2011 roku skazał Małgorzatę Z. na rok więzienia w zawieszeniu na trzy lata, a dwa lata podjął decyzję w sprawie Radosława S. Mężczyzna został uniewinniony.
Biorąc pod uwagę, że wyroki skazujące były "w zawiasach" za tragedię młodych ludzi, nikt nie trafił do więzienia. Rodzice zastrzelonych otrzymali od policji rekompensatę w wysokości około 200 tysięcy złotych.
Tożsamości funkcjonariuszy, którzy użyli ostrej amunicji nigdy nie udało się ustalić.