Wsparcie dla mediów Strefy Wolnego Słowa jest niezmiernie ważne! Razem ratujmy niezależne media! Wspieram TERAZ »

Berlin każe, Tusk warczy na USA. Wildstein: To może mieć dla Polski zabójcze konsekwencje

Groteskowe szarże naszego uśmiechniętego premiera na platformie X dowodzą, że Bruksela i Berlin będą sztucznie pogłębiać konflikt na linii USA–Europa, wykorzystując do tego zakompleksienie, służalczość i infantylizm naszej obecnej władzy. Prawdziwym problemem kolejnych internetowych wystąpień Tuska nie jest nawet ich głupota, tylko to, że w ten sposób szef naszego rządu wysyła jasny sygnał do Waszyngtonu, że jest w kwestii relacji atlantyckich absolutnie bezwolny.

Donald Tusk
Donald Tusk
wg - niezalezna.pl

Zacznijmy od oczywistości. Rozmowa Trumpa z Putinem, tak samo jak przemówienie wiceprezydenta USA w Monachium, mają pełne prawo nas niepokoić. Jeśli chodzi o to ostatnie wydarzenie, to chociaż ciężko odmówić Vance’owi racji w jego opisie Europy, szczególnie niemieckiej polityki, to pojawiające się wątki izolacjonistycznej postawy USA względem naszego kontynentu nie brzmią, delikatnie rzecz ujmując, zbyt dobrze.

Zachód stracił szansę

Wspomniane powyżej kwestie nie zmieniają jednak sprawy najważniejszej. Otóż Rosja nie najechała Ukrainy wczoraj. Ani przed trzema laty, wbrew temu, jak często usiłują przedstawiać rzeczywistość zachodnie media. Inwazja Putina na Ukrainę trwa nieprzerwanie od ponad dekady. Patrząc wstecz, jedno jest pewne – każdy rok tej wojny został przez Unię zmarnowany. Więcej, nie tylko nie skorzystano z możliwości wsparcia Ukrainy, lecz także tak mocno, jak się dało, wspierano Putina w budowaniu rosyjskiej potęgi, w osiągnięciu tej pozycji, która umożliwiła mu pełnoskalową ofensywę. Ta postawa Unii nie była efektem głupoty czy braku wiedzy. Ostrzeżeń było aż nadto, zresztą polska prawica regularnie wołała o rosyjskim zagrożeniu. Po prostu Bruksela, a właściwie Berlin, w pełni świadomie  zbagatelizowały to niebezpieczeństwo, uznając, że jest to ryzyko, które są gotowe podjąć (kosztem Ukrainy), nawet mocniej – że są gotowe zaakceptować tę wojnę i jej eskalację jako część swojej geopolitycznej układanki z Moskwą. Tymczasem te lata wystarczyłyby, żeby zamiast wzmacniać Rosję, na tyle uzbroić chociażby Ukrainę, by obecna sytuacja nie miała miejsca. Więcej – już po rozpoczęciu pełnoskalowej ofensywy, z powodu militarno-gospodarczego „przelicytowania” Putina, można było Rosję jeśli nawet nie pokonać, to postawić w sytuacji dużo gorszej niż obecna, oszczędzając strat Ukrainie – tak ludzkich, jak i ekonomicznych. Znów – nie doszło do tego nie z powodu rozmów telefonicznych Trumpa, było to efektem: niebywałego ociągania się Brukseli i Berlina (co można uznać nawet za sabotaż), jeśli chodzi o początkową reakcję; swoistej opieszałości, jeśli chodzi o pomoc militarną i gospodarczą; oraz niewystarczających sankcji wobec Rosji. Trudno w tym momencie nie wspomnieć o roli Bidena. Z początku byliśmy wręcz zachwyceni reakcją USA. Wynikało to w większej części z faktu, że oczekiwaliśmy czegoś znacznie gorszego. Wszyscy pamiętali bowiem początek prezydentury Bidena, przyklepanie Nord Stream 2 i niemiecko- rosyjskiego duumwiratu nad Europą, fatalnie przeprowadzoną ewakuację z Afganistanu, etc. Jednak jak będzie oceniona jego rola za dekady w podręcznikach historii?

Wszystko to wina Trumpa

Wiele wskazuje na to, że polityka byłego już prezydenta USA względem Ukrainy nie będzie wspominana zbyt dobrze. W kluczowych momentach Biden także nie zareagował we właściwy sposób (chociaż uczciwość każe zauważyć, że bywał też ograniczony działaniami republikanów, niemniej to on rządził wtedy USA), nie nacisnął także odpowiednio mocno na swoich europejskich partnerów. Nie mówiąc już o wspomnianym początku jego prezydentury, który bardzo mocno wpłynął na osłabienie wyjściowej pozycji Ukrainy w nowej odsłonie jej konfliktu z Rosją. Owszem, Biden zaoferował Ukrainie kroplówkę, ale, trzymając się medycznych porównań, o ile utrzymało to ten kraj przy życiu, o tyle już w żaden sposób nie ograniczyło jego wykrwawiania się. Co więc teraz mamy, po tych trzech latach? Zmasakrowane państwo, zmiażdżone społeczeństwo, niebywałą liczbę ofiar śmiertelnych (a także rannych), które trwale wpłyną na ten naród, oszalałą korupcję i Zełenskiego, wprowadzającego momentami realny zamordyzm (pomijając to, czy jest to konieczne w obecnej sytuacji, jest to także element dewastacji kraju i degenerowania wspólnoty obywatelskiej). Zaś to swoiste „okienko możliwości”, kiedy odpowiednio szybką i intensywną pomocą można było zupełnie zmienić sytuację geopolityczną na niekorzyść Moskwy, zostało utracone.

Za ten koszmar nie są odpowiedzialni Trump, Vance czy ktokolwiek z nowej administracji USA (co oczywiście nie zwalnia nas z krytyki ich dzisiejszej geopolityki). Doprowadził do tego Zachód swoimi błędami, popełnianymi przez lata, a także całkiem niedawno, oraz teraz. Nietrudno więc zrozumieć słowa wiceprezydenta USA, jeśli chodzi o jego krytykę Europy oraz chęć mobilizacji sojuszników z NATO (zwłaszcza jeśli część z nich, jak Niemcy, są już nimi coraz bardziej tylko deklaratywnie). Faktem bowiem jest, że USA, pomijając kwestie retoryki, po tych wszystkich latach, mają ograniczone pole manewru. Nie może też dziwić niechęć do angażowania się w sytuacji, w której tzw. sojusznicy robią coś zupełnie innego, niż deklarują. Ten ostatni element potwierdza zresztą reakcja Brukseli i Niemiec na słowa amerykańskich oficjeli. Za pomocą Trumpa i Vance’a prawdziwi winowajcy tej wojny nagle wybielają sami siebie, atakując USA i ubierając się w szatki ostatnich obrońców Ukrainy.

Tusk na posyłki

Ta narracja jest dla nas bardzo groźna, ma ona bowiem konkretny cel – stać się legitymizacją skrajnie niebezpiecznej dla nas polityki, powtórki geopolitycznego sojuszu Berlina i Moskwy, w myśl zasady „od Lizbony do Władywostoku”. Tym razem będzie on usprawiedliwiony tym, że „Trump nas zostawił”. Z jednej strony będziemy mieć do czynienia z opowieściami o osamotnionej Europie, która musi stać się silna i zapomnieć o Stanach, z drugiej – że w obecnej sytuacji musimy na nowo ułożyć sobie stosunki również z dotychczasowymi wrogami, nie tylko z Rosją, lecz także z ich najważniejszym dziś sojusznikiem – Chinami. W tym propagandowym melanżu przemycane będą też bardzo konkretne postulaty, podbijane antyamerykańską narracją, z których Putin będzie na pewno zachwycony. Zresztą już teraz słyszymy, że „czas na silną, europejską armię”, skoro nie ma już co liczyć na wojska USA. W praktyce możemy być pewni, że skończy się to najwyżej projektem wycofania tych ostatnich, i tyle.

Co gorsza – i widzimy to już po groteskowych szarżach naszego uśmiechniętego premiera na platformie X – Bruksela i Berlin będą sztucznie pogłębiać konflikt na linii USA–Europa, wykorzystując do tego zakompleksienie, służalczość i infantylizm naszej obecnej władzy. Prawdziwym problemem kolejnych internetowych wystąpień Tuska nie jest nawet ich głupota, tylko to, że w ten sposób szef naszego rządu wysyła jasny sygnał do Waszyngtonu, że jest w kwestii relacji atlantyckich absolutnie bezwolny. Co gorsza, w tę skrajnie niebezpieczną dla nas grę wejdzie nie tylko premier, lecz także cały system medialny, jaki za nim stoi. Widać to już teraz. Onet wrzuca kolejne artykuły, które nie tyle krytykują postulaty czy poglądy obecnych decydentów USA, ile wręcz  ich obrażają. W równie koszmarne tony idzie „Gazeta Wyborcza” – pamiętajmy zaś, że administracja USA ma pełną świadomość, iż wspomniane podmioty to po prostu ośrodki propagandowe obecnej władzy. Jeszcze gorzej wygląda rzecz w internecie, gdzie aktywizowani przez Giertycha hejterzy działają na pełną skalę, pisząc tysiące komentarzy o tym, że USA nam niepotrzebne, że dość „robienia im dobrze”. Wprost wrzucana jest narracja, że Tusk będzie zbawicielem, który „pokaże drzwi Trumpowi” i wzmocni Europę. Tego typu postawa może mieć dla Polski wręcz zabójcze konsekwencje. I w tej chwili jest to dla nas większe zagrożenie niż rozmowy telefoniczne Trumpa. 

 



Źródło: Gazeta Polska

#Donald Tusk #Donald Trump

Dawid Wildstein