Prawie wszyscy komentatorzy sceny politycznej zabierający głos w mediach głównego nurtu zdają się być zgodni, że PiS – czy szerzej obóz Zjednoczonej Prawicy – nie ma szans na utrzymanie pałacu prezydenckiego.
Dla większości z nich to dobra wiadomość, dla innych zła, ale obie te grupy w ich przekonaniu umocniła jeszcze pogłoska, że do „dużego pałacu” wybiera się Donald Tusk. Tymczasem moim zdaniem w ostatnich kilkunastu dniach przydarzyły się co najmniej dwie rzeczy, które pozwalają mieć nadzieję. Lub przynajmniej cień nadziei na utrzymanie prezydentury. Pierwsza z nich to start samego Tuska, zwłaszcza jeśli potwierdzą się pogłoski, że bezwzględny wobec koalicjantów lider PO wymusi na nich rezygnację z ambicji liderów. Bez Kosiniaka-Kamysza, Hołowni i kogoś z Lewicy (Biejat?) Tusk zostałby jedynym kandydatem tzw. obozu demokratycznego. Czy jednak prosta arytmetyka tu zadziała? Czy cały elektorat lewicy, z mocno antyliberalnym Razem, wszyscy wyborcy PSL i ci nieliczni zwolennicy Hołowni, którzy nabrali się na jego ruch jako alternatywę dla PO, rzucą się głosować na Donalda Tuska?
Zwłaszcza obarczonego do tego czasu już kilkunastoma miesiącami rządów pełnych afer, podwyżek, wygaszania inwestycji i oczekiwań? Część może zostać w domu, część (mniejsza) wybrać kontrkandydata z prawicy. A decydować będą prawdopodobnie właśnie te małe transfery, te rozpatrywane pojedynczo niszowe wręcz grupki wyborców. Drugi czynnik to decyzja Krzysztofa Bosaka, by odpuścić start w wyborach i wskazać na Sławomira Mentzena. Zostawmy na boku, co znaczy to dla samej Konfederacji, choć znaczyć może wiele, i skupmy się na szerszym obrazku. Mentzen jako kandydat bardziej kojarzony z liberalizmem gospodarczym odbierać będzie głosy raczej Trzeciej Drodze niż PiS, dla którego większą konkurencją byłby mocny w retoryce patriotycznej Bosak. Byle tylko mądrze wybrać kandydata. Czekamy.
Transmisja na @RepublikaTV ⤵️⤵️⤵️#Strife10 https://t.co/7F1xRjjxnM
— michal.rachon (@michalrachon) August 23, 2024