10 wtop „czystej wody”, czyli rok z nielegalną TVP » Czytaj więcej w GP!

Śmiertelna pułapka Europy. Jakim zagrożeniem jest Pakt Migracyjny

Przymusowa relokacja zamieniona na „obowiązkową solidarność”, Komisja z autorytarną władzą w decydowaniu o zaistnieniu „kryzysu migracyjnego”. Świat, w którym „Polska będzie beneficjentem” paktu migracyjnego, jest fikcją - pisze "Gazeta Polska".

Przymusowa relokacja zamieniona na „obowiązkową solidarność”
Przymusowa relokacja zamieniona na „obowiązkową solidarność”
Pixabay - Pixabay

Po 10 latach trudnych negocjacji udało się osiągnąć porozumienie – takie nagłówki mogliśmy czytać w europejskiej prasie po przyjęciu paktu migracyjnego. Podkreślano przy tym, że Polska, Węgry i Słowacja zagłosowały przeciw, ale to tylko kolejny przejaw manipulacji, które zwykle towarzyszą legislacji na poziomie europejskim. Jak pisaliśmy już w „Gazecie Polskiej”, kluczowa decyzja zapadła 20 grudnia, gdy Rada UE i Parlament Europejski podpisały „polityczne porozumienie” ws. przyjęcia paktu. W Polsce powtarzano wówczas, że w istocie nic się nie stało, bo to tylko projekt, który wymaga jeszcze ratyfikacji. Jednak na poziomie europejskim trudno było ukryć entuzjazm dla historycznego przełomu. „To historyczne porozumienie jest dumnym dowodem na to, że Europa potrafi dostarczać rozwiązania w kwestiach, które mają największe znaczenie dla jej mieszkańców” – mówił wiceprzewodniczący Komisji Margaritis Schinas. Do układanki dołożono procedurę QMV, czyli kwalifikowaną większość, za pomocą której przeprowadzono głosowanie 14 maja. Po pierwsze, wielu uważa, że niezgodnie z traktatami. Po drugie, przy tej procedurze sprzeciw polskiego rządu można potraktować jako czysto symboliczny. Dziś premier Donald Tusk może powtarzać, że my się na to nie zgadzaliśmy, ale warto zadać inne kluczowe pytanie. Skoro negocjacje były takie trudne i trwały 10 lat, to czy fakt, że „historyczne porozumienie” udało się osiągnąć dokładnie tydzień po zaprzysiężeniu nowego polskiego rządu, mamy uznać za czysty przypadek?

Polska „beneficjentem”

„Polska będzie beneficjentem paktu migracyjnego” – powiedział Donald Tusk. „Nie będziemy za nic płacić, nie będziemy musieli przyjmować żadnych migrantów. Unia nie narzuci nam żadnych kwot migrantów. Polska będzie skutecznie egzekwowała wsparcie finansowe ze względu na to, że stała się państwem goszczącym setki tysięcy migrantów, głównie z Ukrainy” – zapewnił premier. Po pierwsze, trudno powiedzieć, jak logicznie połączyć tę daleko idącą deklarację z głosowaniem 14 maja. Bo wygląda na to, że Polska zagłosowała przeciwko pakietowi legislacji, którego będzie beneficjentem. 

Interpretację premiera podał w wątpliwość koalicjant i marszałek senior Marek Sawicki podczas wywiadu w Polskim Radiu. „Pan premier doskonale wie, że Pakt Migracyjny nie działa wstecz. On wejdzie w życie w połowie 2026 roku. Będzie obejmował stan migracji, naporu migracyjnego akurat w tym okresie” – mówił Sawicki. „Mówienie, że my będziemy mieli jakąś rekompensatę w 2026 za imigrantów z roku 2022 czy 2023, jest nie do końca uczciwe” – dodał. Z tego stanu faktycznego zdawał sobie sprawę też szef polskiego MSZ Radosław Sikorski, który w rozmowie z Moniką Olejnik w TVN24 był dużo ostrożniejszy od premiera, stwierdzając, że „Polska powinna raczej na tym zyskać”. Co ciekawe, wypowiedź Sikorskiego zdaje się potwierdzać wersję Sawickiego, bo minister stworzył hipotetyczny scenariusz, w którym do Polski trafiają nowe fale uchodźców z Ukrainy. „Jeśli, dajmy na to, Charków by padł, nie można tego zupełnie wykluczyć” – mówił Sikorski. „Jeśli na przykład Rosjanie zniszczyliby resztę zdolności do wytwarzania prądu na Ukrainie, to na zachód może ruszyć kolejna wielka fala ukraińskich uchodźców. To co, jesteśmy przeciwko temu, żeby nam Europa Zachodnia w tym pomogła, czy to biorąc tych uchodźców, czy pomagając nam finansowo? Oni będą zmuszeni do solidarności z nami, i to oczywiście działa w dwie strony” – dodał. 

Rządzący zdają sobie więc doskonale sprawę, że legislacja nie udziela Polsce żadnych rabatów z racji solidarności z Ukrainą, ale widocznie uznali, że do połowy 2026 roku zostało jeszcze sporo czasu. O obietnicach premiera wielu zapomni, a i może sam Donald Tusk zmieni do tego czasu miejsce pracy. A teraz dużo bardziej ważna jest perspektywa czerwcowych wyborów do europarlamentu, a do niej wizerunek wielkiego gracza, który w Brukseli jest w stanie wszystko załatwić, doskonale Donaldowi Tuskowi pasuje. „My, inaczej niż poprzednicy, bez wojny z UE, w twardym dialogu wyegzekwujemy wszystko to, co Polsce się należy” – powiedział mediom Donald Tusk. 

Jak na tym stracimy

Zwolennicy paktu stwierdzają, że jego elementy: jak na przykład ujednolicenie i przyspieszenie procedury azylowej, zapobieganie próbom wielokrotnego wjeżdżania na terytorium UE w różnych krajach – to wszystko ma spowodować mniejszy napór i zniechęcić do przybywania do Europy. Swoją rolę w kreacji tego obrazu odegrali proimigracyjni aktywiści, którzy protestowali przeciw pakietowi uznając, że „podważa on prawa do azylu”, a osoby „naprawdę potrzebujące pomocy” zostaną pozbawione ochrony. To dosyć trudna do zrozumienia kombinacja wizerunkowa – z jednej strony proimigracyjne NGO-sy demonstracyjnie protestują, z drugiej największe proimigracyjne „krwawiące serca” w europarlamencie głosowały zdecydowanie „za”. 

O przymusowej relokacji, która za pomocą charakterystycznej dla Brukseli, legislacyjnej kreatywnej księgowości została zamieniona na „obowiązkową solidarność”, pisano już sporo. Warto jednak zwrócić uwagę, że także inne rozwiązania, nawet te przedstawiane jako teoretycznie zaostrzające prawo imigracyjne, mogą się okazać bardzo niebezpieczne dla Polski. Państwa członkowskie zgodziły się bowiem na oddanie kolejnej części suwerenności na rzecz Komisji Europejskiej. To ona będzie decydowała, czy sytuacja migracyjna kwalifikuje się do ogłoszenia kryzysu, a ten będzie jej dawał dodatkowe uprawnienia do stawiania państwom kolejnych wymagań, z podnoszeniem kar czy „wkładu solidarnościowego” włącznie dla tych, którzy na relokację migrantów nie będą się godzić. A jeśli ostatnie lata czegoś nas nauczyły, to tego, że, po pierwsze: raz danych kompetencji KE już nie odda; po drugie: wspierana przez europejskie trybunały, zawsze znajdzie sposób na to, by nawet niepozorne zapisy w prawie zamienić w potężne narzędzie do realizacji swoich celów. 

Pomyślmy na przykład o zapisach „ujednolicających procedury graniczne”. Mamy choćby zapis o tym, że „Rada i Parlament Europejski ustaliły, iż państwa członkowskie będą musiały [podkreślenie red.] ustanowić niezależny mechanizm monitorujący przestrzeganie praw podstawowych w trakcie kontroli przesiewowej”. Nie trzeba być szczególnie podejrzliwym, by wyobrazić sobie scenariusz, w którym ten zapis staje się elementem presji wywieranej na przykład na prawicowy rząd w Polsce, gdy Komisja dojdzie do wniosku, że „podstawowe prawa” nie są realizowane podczas kontroli na polskiej granicy.

Solidarność z Niemcami

Jedno, co trzeba oddać eurokratom, to fakt, że oprócz pakietu legislacyjnego przygotowali też kompleksowy pakiet sprzedażowy. Jego elementy to danie Donaldowi Tuskowi możliwości demonstracyjnego oporu czy operacja protestów środowisk proimigracyjnych. Kolejny to przedstawianie projektu jako próby pomocy takim państwom jak Włochy czy Grecja, które przyjmują na siebie sporą część migracyjnego naporu. Owszem, Giorgia Meloni była umiarkowaną zwolenniczką rozwiązania, choć podkreślała, że relokacja nie może być długotrwałym sposobem na migrację. Ale choć na sztandarach niesiono „solidarność z państwami granicznymi”, to obok niej ustanowiono dodatkową solidarność, o której tak głośno się nie mówi. Nazwano to „odciążeniem państw docelowych”. A chodzi o to, że spora część migrantów, choć przybywa do brzegów włoskich czy greckich, to za cel swojej podróży ma Niemcy, Austrię, Francję, Belgię czy Holandię. 

Jak to „odciążanie” ma działać w praktyce, dowiadujemy się z dostępnych już dokumentów. Jednym z celów paktu ma być zobowiązanie państw przyjmujących migrantów do tego, by stworzyły dla nich na tyle atrakcyjne warunki pobytu, by ci stracili motywację do powrotu np. do Niemiec zaraz po relokacji. Tak było w przeszłości z „kwotami migrantów” wysłanych do państw bałtyckich, którzy długo w nich nie zagościli. „Należy ustanowić normy dotyczące warunków przyjmowania osób ubiegających się o ochronę międzynarodową, które są wystarczające do zapewnienia im odpowiedniego poziomu życia i porównywalnych warunków życia we wszystkich państwach członkowskich” [podkreślenie red.] – czytamy w jednym z dokumentów dołączonych do oficjalnego komunikatu Rady UE. „Harmonizacja warunków przyjmowania osób ubiegających się o ochronę międzynarodową powinna pomóc w ograniczaniu wtórnego przemieszczania się tych osób, na które wpływ ma zróżnicowanie warunków ich przyjmowania”. 

Może być więc tak, że Bruksela będzie wymagała podwyższania standardów dla migrantów w Polsce, być może nadając im status wyższy niż wielu potrzebującym w naszym kraju. Po raz kolejny mamy na poziomie europejskim sytuację, w której za pomocą legislacji koszty katastrofalnej polityki Berlina, który z taniej migracyjnej siły roboczej wyciągnął już swoje zyski, zostaną rozdystrybuowane „solidarnie” po państwach członkowskich. 

 



Źródło: Gazeta Polska

Maciej Kożuszek