Wyraźnie spięty, nie mieszczący się w czasie, ciągle przypominający o Jarosławie Kaczyńskim, nieprzygotowany - tak wyglądał Donald Tusk w debacie w TVP. I choć ona prawdopodobnie niczego nie zmieni w decyzji elektoratów poszczególnych partii, to jednak były premier stracił szansę: nie tylko na punktowanie PiS, co czyni niemal codziennie od 18 lat, ale też na przedstawienie jakiejkolwiek alternatywy dla rządów Zjednoczonej Prawicy. Zaprezentował się, jak na swoje doświadczenie w debatach, katastrofalnie.
Pierwsze pytanie o pakt migracyjny - nie zmieścił się w czasie. Drugie o prywatyzacji - zero konkretów i też problemy z utrzymaniem rezonu. Tak wyglądał w skrócie występ Donalda Tuska przed milionami widzów w TVP.
A przecież pytania były zaakceptowane przez wszystkie sztaby - w tym Koalicję Obywatelską. Za długie? Szczerze mówiąc, lepsze są rozbudowane z kontekstem. Nieprzychylne dla liberałów? Owszem, można było odnieść wrażenie, ale TVP skutecznie operowało faktami. Bo co by nie mówić, bezrobocie jest na najniższym poziomie w historii, a wokół 500 plus debata trwała 8 lat temu długimi miesiącami. Tusk znał pytania, mógł na nie precyzyjnie odpowiedzieć. Nie zrobił tego.
Dlaczego tak się stało? Tusk prawdopodobnie uważał, że doświadczeniem pokona wszystkich. Mateusz Morawiecki w takim wydarzeniu, gdzie liczy się retoryka, tricki, prezencja i sprawność w odbijaniu piłeczek w ciągu minuty, brał udział pierwszy raz. Tusk debatował w 2005, 2007 i 2011 roku. W ostatniej debacie z Jarosławem Kaczyńskim zaginał prezesa PiS cenami ziemniaków i kurczaków, historią o pistoleciku, którym odgrażał się rzekomo przed laty największy konkurent. Dziś nic z tych rzeczy nie było. Tusk przyszedł na debatę wręcz nieprzygotowany - rzucał nagłówkami z antypisowskich portali, a jedynymi konkretami, które usłyszeliśmy, były likwidacja składki zdrowotnej na obecnych zasadach i podwyżki dla budżetówki, które zresztą obiecała też Zjednoczona Prawica. To już nie 2007 rok, minęło 16 lat. Tusk nie jest zawodnikiem wagi ciężkiej w debatach, jak dotąd powszechnie uważano. W tym aspekcie zapewne wiek i upływ czasu też robią swoje.
Kto więc był tym "Tuskiem"? Antypisowski i sprawny przed kamerą wypadł Szymon Hołownia. Owszem, zdarzało mu się opowiadać banialuki, ale nie oceniam tu merytoryczności, tylko wrażenia wizualne. Hołownia był luźny, przygotował swoje wypowiedzi pod minutowy czas i ewidentnie ratował wynik sondażowy Trzeciej Drogi. Nieźle też wśród polityków opozycji wypadł Krzysztof Bosak. Choć krytykował PiS, to wraz z Krzysztofem Majem z Bezpartyjnych Samorządowców był merytoryczny i miejscami konkretny. Bosak "popłynął" tylko z fake newsem na temat emerytur - naprawdę, Ukrainiec, który przepracuje jeden dzień w Polsce, nie dostaje emerytury na równi z polskimi obywatelami. Joanna Scheuring-Wielgus poruszyła jako jedyna kwestię bezpieczeństwa na drogach. Nawet ograniczyła się z ofensywą ideologiczną w wystąpieniach, choć zapewne w obliczu poglądów zdecydowanej większości wyborców ryzykowna była wyraźna sugestia proimigrancka w kontekście muru na granicy z Białorusią.
Wrażenia? Nie polała się krew. To była całkiem niezła, wcale nie pusta, debata. Brakowało ognia, jakiegoś elementu zaskoczenia ze strony uczestników. Starsi widzowie zapamiętają być może 2 złote, czyli rekwizyt Morawieckiego dla Tuska za waloryzację emerytur w czasach PO-PSL. Jeśli ktoś wierzył, że debata zmieni diametralnie notowania sondażowe, to znów srodze się przeliczy. Tego typu wydarzenia nie zmieniły obrazu sytuacji w 2019 roku przed wyborami do Sejmu i Senatu i wreszcie w kampanii prezydenckiej w 2020 roku. Cztery lata temu w TVP wystąpił zresztą Jacek Sasin, atakowany przez wszystkich - opozycja dokładnie tak samo zarzucała Kaczyńskiemu "tchórzostwo" - a PiS i tak wygrało potem w cuglach. Partia rządząca na debacie nie straciła, co jest najlepszą informacją dla Morawieckiego i sztabu PiS. A Tusk ? Mógł jednak wysłać kogoś w zastępstwie.