70 lat temu, 24 lutego 1953 roku, w więzieniu przy Rakowieckiej w Warszawie, komunistyczne władze zamordowały gen. Emila Fieldorfa. Dzielny żołnierz Legionów Polskich, bohater wojny 1920 roku, dowódca Kedywu Komendy Głównej AK i konspiracyjnej organizacji „Nie”, nie dał się złamać bezpiece. Konsekwentnie odmawiał współpracy i zdrady swoich podwładnych. Za nim jeszcze zapadł formalny wyrok od jednego z oprawców usłyszał: „Jeśli tak, to między nami wszystko skończone. Nie skorzystaliście z niesamowitej 12 okazji. Za prawie że nic mogliście uratować życie. Teraz już nam nie jesteście potrzebni. Pożałujecie. Będziecie wisieć”.
7 marca 1945 roku Fieldorf został przypadkowo aresztowany. Na szczęście Sowieci nie zorientowali się kogo złapali. Miał papiery na fałszywe nazwisko Walenty Gdanicki, a ponieważ znaleziono przy nim trochę dolarów i kawy uznano go za spekulanta. Wkrótce z dwoma tysiącami towarzyszy niedoli został wywieziony do łagru na Ural. Tam przez pracował ponad dwa lata w skrajnie ciężkich warunkach, ocierając się wielokrotnie o śmierć. Jesienią 1947 roku skrajnie wyczerpany wrócił do Polski. Zamieszkał w Łodzi. Rok później, w lutym, postanowił się ujawnić, korzystając z ogłoszonej przez komunistów amnestii. Czy wierzył w szczerość komunistycznych obietnic? A może po prostu po latach walki i konspiracji, chciał wreszcie żyć normalnie? Jeśli o tym marzył, to szybko i brutalnie te plany zgruchotała komunistyczna bezpieka. „Nil” został aresztowany w listopadzie 1950 roku. Trafił na osławioną Rakowiecką. Oskarżony został ze słynnego dekretu „o wymiarze kary dla faszystowsko-hitlerowskich zbrodniarzy winnych zabójstw i znęcania się nad ludnością cywilną i jeńcami oraz dla zdrajców Narodu Polskiego”. Fieldorf nie tylko z determinacją odrzucał te absurdalne zarzuty, ale też konsekwentnie odmawiał kolaboracji, na której komunistom bardzo zależało. Chcieli go wykorzystać w rozgrywce przeciwko innym żołnierzom AK, proponując między innymi, żeby wydał odezwę do swoich towarzyszy broni o ujawnianie się i zaufanie władzy ludowej. Żona generała od jego obrońcy z urzędu usłyszała: „Pani mąż to człowiek ze stali, nie okazuje ani skruchy, ani żalu. Szkoda, że nie jest po naszej stronie”.16 kwietnia 1952 roku „Nil” został skazany na karę śmierci. Na wykonanie wyroku czekał kolejne dziesięć miesięcy… O łaskę nie chciał prosić, ale robiła to jego rodzina. W grudniu 1952 roku sąd napisał: Skazany Fieldorf na łaskę nie zasługuje. Skazany wykazał wielkie natężenie woli przestępczej […]. Zdaniem sądu nie istnieje możliwość resocjalizacji skazanego.
Gen. Fieldorf został powieszony 24 lutego 1953 roku. Prokurator Witold Gatner tak mówił o tym po latach:
Skazany patrzył mi cały czas w oczy. Stał wyprostowany. Nikt go nie podtrzymywał. Po odczytaniu dokumentów zapytałem skazanego, czy ma jakieś życzenie. Na to odpowiedział: Proszę powiadomić rodzinę. Oświadczyłem, że rodzina będzie powiadomiona. Zapytałem ponownie, czy jeszcze ma jakieś życzenia. Odpowiedział, że nie. Postawę skazanego określiłbym jako godną. Sprawiał wrażenie bardzo twardego człowieka. Można było wprost podziwiać opanowanie w obliczu tak dramatycznego wydarzenia.
Ciała generała Fieldorfa nie udało się odnaleźć do dzisiaj, choć ciągle trwają poszukiwania prowadzone przez pracowników IPN pod kierownictwem prof. Krzysztofa Szwagrzyka. Żadna z osób odpowiedzialnych za mord sądowy na generale nie poniosła kary, wszyscy spokojnie dożyli swoich dni przy dziwnej bezczynności sądów III RP. W lipcu 2006 roku prezydent Lech Kaczyński odznaczył gen. Fieldorfa Orderem Orła Białego. W ostatnim liście do swojej żony generał pisał: „Kochana Janinko! Zmian u mnie nie ma. Gdyby nie to, że się o Was martwię, wszystko byłoby do zniesienia. […] O mnie się nie martwcie zupełnie, ani to ulgi nie przyniesie, ani też pomoże”.
Cały artykuł Piotra Dmitrowicza można przeczytać w tygodniku GP.