Tomasz Grodzki miesiącami nie dopuszczał do głosowania nad swoim immunitetem, ośmieszając siebie i Senat, w końcu jednak sprawa trafiła pod obrady izby wyższej i tam głosowanie wygrał. Pokusa, by napisać „oczywiście wygrał”, jest silna, ale gdy się zastanowić, nie było to przecież aż tak oczywiste. Po powrocie Donalda Tuska do polityki Grodzki miał zdaje się ochotę na bycie jednym z partyjnych rozgrywających, został jednak sprowadzony na ziemię. O tym, że zarówno nadmierne ambicje, jak i pojawiające się oskarżenia stanowią dla dzisiejszej Platformy problem, rozmaici dobrze poinformowani dziennikarze mówili od dość dawna i można im w tym przypadku uwierzyć. Tusk nie lubi partyjnej konkurencji, a Grodzki z własnym dworem, polityką zagraniczną i samozachwytem jest zagrożeniem dla formuły partii wodzowskiej, w którą były premier próbuje PO przekształcać. Dlatego też los marszałka nie był wcale pewny, a jednak Senat, ryzykując własną kompromitację, podjął taką, a nie inną decyzję. Tak się składa, że kilka dni przed głosowaniem doszło do zatrzymania chirurga, podwładnego Grodzkiego z czasów kierowania przez niego szpitalem. Czy ktoś uznał, że ewentualne zarzuty będą większym obciążeniem dla Platformy jako takiej niż obrona jednego z polityków? Na to wygląda. W 2014 roku PO chciała przeprowadzenia referendum w sprawie m.in. likwidacji Senatu i zniesienia immunitetów parlamentarzystów. Jak wiemy, później doszło do zmielenia podpisów i porzucenia tych postulatów. Broniąc marszałka, senacka koalicja pokazała, jak bardzo zasadne były tamte pomysły, a zarazem – dlaczego sami pomysłodawcy nie zrobili nic, by wprowadzić je w życie.