Nie tak dawno głośno było o konkursie na „warszawiankę roku”, organizowanym przez ratusz stolicy. Wśród kandydatek było kilka aktywistek o lewicowej proweniencji, lecz i społecznym zacięciu, zajmujących się rzeczami potrzebnymi i godnymi podziwu, głównie na rzecz chorych i innych grup, w jakimś stopniu wykluczonych społecznie. Obok nich pojawiły się jednak panie dużo bardziej głośne, czasem po prostu krzykliwe i to wokół nich powstała kontrowersja.
Jako jedną z potencjalnych warszawianek roku znaleźliśmy więc Martę Lempart, liderkę Strajku Kobiet, od pewnego czasu kontrowersyjną nawet dla sporej części lewicy, oskarżającej ją o to, że bardziej niż tzw. prawa kobiet interesuje ją jej przyszłe miejsce na liście wyborczej Platformy. Inną kandydatką została starsza kobieta, nazywana „babcią Kasią” (Katarzyna Augustynek), znana głównie z awantur z udziałem bardzo chętnie obrażanej przez nią najgorszymi słowami policji i szarpanin z funkcjonariuszami, w których to ona właśnie była stroną czynną. O nominacjach było głośno, swojej kandydaturze dziwiła się nawet niezwiązana w ogóle z Warszawą Lempart, a całość wyglądała jako forma nagrodzenia swoich za atakowanie nielubianej władzy. Niedługo przed ostatecznym przyznaniem nagrody, kolejna mocna kandydatka, uczestniczka Powstania, dziś walcząca już tylko z PiS Wanda Traczyk-Stawska wdała się w głośna uliczną słowną przepychankę z narodowcem Robertem Bąkiewiczem na zwołanej przez Tuska demonstracji i zapewne to przesądziło przypadnięcie jej właśnie coraz mniej prestiżowego tytułu. Osobom, mającym jakieś reszki społecznych odruchów pozostała niewielka satysfakcja, że nie padło na którąś z pań, kojarzących się już tylko z awanturą, bez ładniejszej karty sprzed wielu, wielu lat.
Jednak o Katarzynie Augustynek nie dało się zapomnieć. Kolejne akty fizycznej i słownej przemocy, skutkujące bezsilnym oburzeniem nie-platformerskiej części opinii publicznej i… pobłażliwością sądów, przejawiająca się decyzjami, oburzającymi niemniej od zachowania niepanującej nad językiem i łapami „babci”, regularnie pokazywane były w mediach – również przez zachwyconych tym współdemonstrantów. Ledwo co zobaczyliśmy kolejny filmik, gdzie znów wyzywa funkcjonariuszy, nie żałując sobie również określeń, które każdą inną osobę naraziłyby na zarzut homofobii, a tu pojawiła się wiadomość, że władze stolicy zamierzają zareagować na tę przebraną za społeczne zaangażowanie przemoc przyznaniem pani Katarzynie nagrody m. st. Warszawy.
To prestiż, który chyba właśnie na tym akcie dokona żywota, ale i potencjalnie konkretny pieniądz, w najlepszym dla nagrodzonej przypadku może być to nawet 40 tysięcy złotych. Chciałbym napisać, że przydałoby się na przyszłe grzywny, ale byłoby to naiwne. Bo choć ktoś poszedł po rozum do głowy i po dwóch dniach awantury Platforma wycofała tę kandydaturę, to przecież nie będzie żadnych grzywien dla niedoszłej laureatki. Dodajmy do tego, że to samo polityczne towarzystwo planuje dać tytuł honorowego obywatela Warszawy Hannie Gronkiewicz-Waltz i z tego się już raczej nikt nie wycofa.
Nie szukajmy już żadnej innej puenty, bo takowa, gdyby odpowiednie dać rzeczy słowo, zawstydziła by chyba samą „babcię”, a może i Martę Lempart.