Sprawdź gdzie kupisz Gazetę Polską oraz Gazetę Polską Codziennie Lista miejsc »

Przegrzana dekada

Tuż po upadku PRL pojawiła się specyficzna „moda na Gierka”, skutecznie wzmocniona dwiema rozmowami rzekami z byłym pierwszym sekretarzem PZPR. Edward Gierek po latach był przez wielu wspominany dobrze, bardziej przez pryzmat skoku gospodarczego w pierwszych latach rządów niż późniejszego kryzysu i zjawisk, które dziś określilibyśmy jako afery korupcyjne na samych szczytach władzy. Na pewno pomógł mu też fakt aresztowania przez ekipę stanu wojennego. Gierek nie stał się, przynajmniej na razie, ikoną popkultury, wciąż jest jednak punktem odniesienia dla polskiej polityki, a w jego rodzinnych stronach została po nim raczej dobra pamięć. Gdy więc na ekrany wszedł poświęcony mu film, można było się spodziewać sporego wydarzenia.

Stało się jednak coś dziwnego. Na film „Gierek” w reżyserii Michała Węgrzyna ludzie najpierw rzucili się do kin, ale gdy już pierwsi widzowie przekazali kolejnym swoją opinię, fala entuzjazmu i zainteresowania dość gwałtownie opadła. Film pojawił się jednak na Netflixie, gdzie przez dłuższy czas utrzymywał się na szczycie listy popularności wśród polskich widzów. Nawet teraz (piszę te słowa trzy tygodnie po premierze „Gierka” w serwisie) obraz wciąż znajduje się w pierwszej piątce najchętniej wybieranych tytułów. Może jeszcze zaliczy skok, jeśli z nostalgii lub przekory większa fala widzów zdecyduje się na seans 1 maja i kolejne dni majówki.

Film antyliberalny

Film został bardzo surowo oceniony przez krytykę, twórcy natomiast kompletnie te komentarze zignorowali, odgryzając się statystykami oglądalności. „Gierek” to przede wszystkim film antyliberalny, w jakimś stopniu antykapitalistyczny, a więc związane z liberałami media pochwalić go w żaden sposób nie mogą – uderza on przecież w ich świętości i dogmaty.

Bodaj najostrzej, obsesyjnie wręcz, film krytykuje turboliberalny Spidersweb. „»Gierek« od dziś żenuje wszystkich na Netflixie. Na szczęście są tam lepsze polskie filmy biograficzne” – pociesza czytelników autor portalu. To powinno budzić sympatię widza nastawionego do liberałów krytycznie, również takiego, który głosuje na PiS, tyle że autorzy (wyróżnić trzeba tu znanego lewicowego publicystę Rafała Wosia, współautora scenariusza) niezbyt w tym pomagają. Nie pomagają, ponieważ jest to film zły, przesłodzony, a do tego zdecydowanie za długi.

Zdrowa ambicja modernizatora

Rozumiem, że można Gierka traktować różnie. Można koncentrować się na próbie dokonania skoku gospodarczego i dopatrywać się w nim nawet próby usamodzielnienia się od Moskwy. W swoim czasie nieodległy od takiej oceny postaci byłego I sekretarza był nawet Jarosław Kaczyński, co często wypominali mu potem platformerscy strażnicy antykomunizmu z Millerem, Cimoszewiczem i Rosatim za plecami. W 2010 r. prezes PiS, startując w wyborach prezydenckich, do wyborców z Sosnowca mówił między innymi o propagandowej wizji Polski Gierka: – Śmiano się często z tego 10. miejsca na świecie. A ja się z tego nie śmiałem. Ja wiedziałem, że to nieprawda, ale uważałem, że to zdrowa ambicja. On miał nawet ambicje idące dalej, mocarstwowe. Ja akurat to uważam za dobre. Działał w takich okolicznościach, jakie wtedy były, ale to, że chciał uczynić z Polski kraj ważny, to była bardzo dobra strona jego działania, jego osobowości, jego poglądów, wskazująca na to, że był komunistycznym, ale jednak patriotą.

Krok za daleko… w hagiografię

Biografia wyreżyserowana przez Węgrzyna zdaje się w jakimś stopniu podążać tym tropem, robiąc to jednak zbyt dosłownie. Rafał Woś z kolegami idzie o krok dalej i tym samym o krok za daleko, robiąc ze swojego bohatera naiwnego poczciwinę, który, chcąc dobrze dla ludzi i dla Polski, daje się jednak rozegrać z jednej strony chciwym bankierom, a z drugiej swoim wewnętrznym przeciwnikom, lojalnym tylko wobec Moskwy. Gierek nie jest tu częścią aparatu PRL, ale kimś zupełnie z zewnątrz, kto, pojawiając się właściwie znikąd, podejmuje niemal samotną walkę z potężnym systemem, rzucając wyzwanie najpierw zwykłym czynownikom, później zbyt samodzielnym służbom, wreszcie – samej Moskwie.

Tymczasem jestem przekonany o tym, że nawet przyjmując najbardziej korzystne dla Gierka wersje zdarzeń, nie zabrakło w jego życiorysie decyzji trudnych, podejmowanych (niech będzie) wbrew sobie, ale jakoś sobie samemu przez niego wytłumaczonym. Nawet jeśli uznamy, że Gierek nie zasługuje jako przywódca na potępienie, to na pewno nie był on patriotycznym wizjonerem. Tu mamy tylko intrygi na zewnątrz, knującą Rosję, chciwy Zachód i osaczonego przez wszystkich niewierzącego świętego, który zresztą do Boga nie będzie miał tak daleko, a do prymasa Wyszyńskiego nawet całkiem blisko. Wątek duchowy wieńczy scena śpiewania kolędy przez osadzonych opozycjonistów i partyjniaków, niczym żołnierzy wrogich armii podczas I wojny światowej. Być może ktoś z prostej rodziny faktycznie mógł w takiej chwili szukać bliskości z Bogiem, innego sensu i pocieszenia, niemniej obraz ten w filmie razi sztucznością i tanią emocjonalnością.

Bohaterowie drugiego planu

Plusem filmu jest pokazanie Jaruzelskiego w sposób tak bezwzględny, że nawet martwy nie mógł zostać nazwany własnym nazwiskiem. To obraz generała, jaki znamy choćby z filmów Grzegorza Brauna (a warto pamiętać, że Braun robił znakomite filmy, nim polityka przewróciła mu w głowie) – oślizgłego, bezwzględnego karierowicza, w pełni oddanego Moskwie i idącego do celu po trupach. Być może również po trupie Sylwestra Kaliskiego, generała, działacza partii i oddanego komunisty, ministra nauki, szkolnictwa wyższego i techniki w rządzie Jaroszewicza, lecz przecież również pracującego nad polskim atomem naukowca WAT i PAN. To wątek poruszony w „Gierku”, a przy tym mało znany, zasługujący na dalsze wyjaśnienie, być może – na kolejny film.

W pracy naukowca pierwszy sekretarz widzi szansę nie tylko na polską, indywidualnie pozyskiwaną energię atomową, lecz również, o czym sam chyba trochę boi się pomyśleć, na niezależność od Sowietów. Twórcy wprost sugerują nam, że to właśnie stało się przyczyną przedwczesnej, mocno zagadkowej śmierci naukowca – również nieprzywołanego tu z nazwiska. Mamy obok Jaruzelskiego jeszcze pomagiera, sklejonego z kilku realnych osób, lecz najwięcej mającego z Kiszczaka. I mamy doradców, liberałów i bankierów, którzy już zapowiadają przyszłe wrogie przejęcie państwa. Tu Woś daje wyraz swoim (uzasadnionym) obsesjom, pokazując przy tym, jak blisko było od służby Moskwie do zaprzedania się bankom.

Zmarnowana szansa na poważną biografię

Sporo więc w tym filmie przekazu prawdziwego, to fakt, ale tym bardziej szkoda, że wszystko rozmywa się w ckliwej, naiwnej i źle zrobionej laurce. Poszczególne sceny i postacie są niewiarygodne, a przez to widz broni się przed wątpliwościami, które próbują zasiać w nim twórcy, traci też chęć na powtórzenie postawionych przez nich pytań – o PRL, rok 1980 czy nawet transformację ustrojową. Można było zrobić to dużo lepiej, nawet dbając o wizerunek Gierka. Co więcej, ta konkretna ekipa mogła zrobić to lepiej – znakomicie wmontowała przekaz społeczny i własne opinie w nakręconą dwa lata temu biografię rapera Chady „Proceder” i trochę nie wiem, co się stało. Szkoda.

Najgorsze, że skoro temat został przegrzany, na dobry film o Edwardzie Gierku przyjdzie nam jeszcze długo poczekać. Możliwe nawet, że się nie doczekamy.

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

#Gazeta Polska Codziennie

Krzysztof Karnkowski