Wsparcie dla mediów Strefy Wolnego Słowa jest niezmiernie ważne! Razem ratujmy niezależne media! Wspieram TERAZ »

Czas na emeryturę

W piątek Donald Tusk skończy 65 lat, a więc osiągnie wiek emerytalny według zasad przywróconych przez rząd Beaty Szydło. Gdyby nie odwrócenie reform jego gabinetu, firmowanych przez Władysława Kosiniaka-Kamysza, stałoby się to za dwa lata. Portale skwapliwie podały już, że do 30 tys. zł, które Tusk dostaje za kierowanie EPL, dojdzie mu mniej więcej drugie tyle wypłaty z ZUS. Lider PO nie wybiera się jednak na polityczną emeryturę. A tymczasem wiele wskazuje, że część kolegów coraz częściej ma ochotę go na nią odesłać.

Donald Tusk nie spełnił pokładanych w nim nadziei. To prawda, że partii udało się odzyskać część wyborców, która zniechęcona fatalnym przywództwem Borysa Budki odwróciła się od niej, by czasowo zasilić elektorat Szymona Hołowni. Oczekiwania były jednak większe. 

System naczyń połączonych z Hołownią

Platforma w sondażach wróciła do wyników, które zdobywała przed pojawieniem się jesienią 2020 r. Polski 2050, lecz nie do tych osiąganych kilka lat wcześniej. Przed fuzją z Nowoczesną, w pierwszych kilkunastu miesiącach rządów PiS, zsumowane wyniki dwóch partii pozwalały im na nawiązanie równej walki z rządzącymi. Bliższa współpraca nie pomogła i tylko raz, na przełomie lat 2018 i 2019, łączne poparcie obu ugrupowań osiągnęło poziom 35 proc. Był to specyficzny moment silnej społecznej polaryzacji i protestów środowisk proaborcyjnych, które liberalna opozycja próbowała zdyskontować. 

Co ciekawe, w wykresach zestawiających zmiany poparcia dla partii politycznych, które prezentuje na Twitterze analityk Marcin Palade, wyraźnie widać, że od powrotu Tuska osie poparcia Platformy i Polski 2050 są niemal identycznie symetryczne. Duży spadek liczby wyborców Hołowni oznacza ich napływ do PO, późniejsze lekkie korekty również stanowią lustrzane odbicie sytuacji drugiej z partii. Na początku kwietnia Platforma zbliżała się do 30 proc., lecz wciąż nie mogła tego poziomu przekroczyć. Polska 2050 utknęła zaś gdzieś na poziomie kilkunastu, lecz mniej niż 15 proc.

Sondaże przeprowadzane po wybuchu wojny pokazują w większości wzmocnienie PiS. W niektórych partia Jarosława Kaczyńskiego zbliża się do samodzielnej większości, we wszystkich może być pewna pozostania największą siłą parlamentarną w przypadku oddzielnego startu partii dzisiejszej opozycji. Badania pokazują też inną ważną rzecz – polityka zagraniczna rządu w kwestiach dotyczących Ukrainy zyskuje uznanie w znacznie szerszej niż własny elektorat grupie wyborców. 

Rosyjski kamień młyński u szyi

I być może tutaj tkwi dziś największe ryzyko dla Donalda Tuska. To bowiem Tusk jest najłatwiejszym celem narracji, w której Platforma (i współrządzące z nią przez dwie kadencje PSL) odpowiada za skompromitowaną politykę uległości wobec Federacji Rosyjskiej i personalnie – Władimira Putina. Znakomicie wykazał to nadany w TVP film dokumentalny Marcina Tulickiego „Nasz człowiek w Warszawie”. Tulicki, który wyrasta na jednego z najlepszych politycznych dokumentalistów, po niedawnej brawurowej rekonstrukcji relacji Platformy Obywatelskiej i „zaprzyjaźnionych mediów” z zamordowanym prezydentem Gdańska Pawłem Adamowiczem, zajął się wyczerpującym pokazaniem wszelkich oznak słabości i uległości polityków koalicji PO-PSL wobec Rosjan nie tylko w sprawach dotyczących Smoleńska. Jednak Smoleńsk, obok kwestii związanych z importem gazu, pozostaje kluczem do opisania tego zjawiska. 
Po filmie Tulickiego kolejnym ciosem był raport podkomisji Antoniego Macierewicza. Choć tradycyjnie jej ustalenia zostały zlekceważone przez dziennikarzy i polityków Platformy, już podczas wieńczącej prezentację konferencji prasowej dowiedzieliśmy się kolejnej bardzo istotnej rzeczy o relacjach ówczesnych władz z Rosją. Po bezprecedensowej współpracy dyplomatycznej i wywiadowczej (polegającej de facto na całkowitym odsłonięciu się przed Rosją) miało dojść do współpracy militarnej. Polscy żołnierze mieli brać udział w operacjach pokojowych prowadzonych przez Rosjan. Jak wyglądają rosyjskie „operacje pokojowe”, możemy dziś zobaczyć w Buczy i dziesiątkach innych miejsc, lecz i wówczas, 12 lat temu, nie była to (po Gruzji i wcześniejszej Czeczenii) wiedza nieznana Polakom. 
Nic więc dziwnego, że Platforma rozpaczliwie się broni, próbując przekierować oskarżenia o prorosyjskość na PiS, wbrew faktom i logice. Całe środowisko staje się w nowej sytuacji zakładnikiem przeszłości Donalda Tuska. Zauważmy bowiem, że Grzegorz Schetyna nie ma na koncie równie spektakularnych kompromitacji, jeśli chodzi o relacje z Rosją. Komentatorzy zauważali to już w 2020 r., analizując rozkład sił i wewnętrzne relacje w PO. Również Borys Budka jest w lepszej niż Tusk sytuacji w polityce na szczeblu krajowym, rozpoznawalności dorobił się bowiem zbyt późno, by załapać się na fale ciepłych uczuć swojego środowiska politycznego wobec Putina i Rosji.  

Miraż wielkiej koalicji Tuska 

Donald Tusk ogranicza możliwości swojej partii jeszcze w dwóch innych dziedzinach, łączących się zresztą ze sobą. Tusk, będący idolem najbardziej sfanatyzowanych grup wyborców, określanych najczęściej od ich internetowego zawołania „silnymi razem”, dopasowuje do nich swój przekaz, w zamian czerpiąc od nich przekonanie o własnej nieomylności i doskonałości. To sprawia, że trudno jest przekonać do Platformy kolejne grupy wyborców. 

Tusk pozostaje przy tym wierny hasłu o zjednoczeniu całej opozycji. Od pewnego czasu znikły z wypowiedzi polityków PO elementy wykluczające z tej współpracy Lewicę, ta zaś za pośrednictwem Włodzimierza Czarzastego wysyła sygnały o zainteresowaniu wspólnym startem. Być może wpływ na tę zmianę ma fakt, że po dokonaniu przez liberałów wrogiego przejęcia Polskiej Partii Socjalistycznej nie nastąpił żaden większy przepływ elektoratu lewicowego w stronę liberalnego centrum, a sam temat PPS zniknął właściwie z mediów. Jednak przykład węgierski, choć nie jest przekładalny na polskie realia, osłabił tendencje zjednoczeniowe całej opozycji. Zawarcie takiego porozumienia mogłoby być zwieńczeniem kariery Tuska. Jeśli jednak nie doprowadziłoby do wygranej w wyborach, byłaby to katastrofa. 

Tymczasem były premier coraz częściej traktowany jest jako obciążenie i obciążeniem mógłby być również dla ewentualnej koalicji „wszyscy przeciw PiS”. Gdyby bowiem, z całym swoim bagażem politycznym, stał się jej główną twarzą (a tego, zważywszy na jego ambicje, możemy być pewni), mógłby zniechęcić do niej spore grupy elektoratów poszczególnych składowych tego sojuszu. W sytuacji skrajnej, choć możliwej do wyobrażenia, wielka koalicja Tuska, wprowadzając na listy polityków Lewicy, PSL i Polski 2050, równocześnie nie byłaby w stanie przejąć sporej części jej wyborców, którzy wcześniej, nie bez powodu przecież, decydowali się na poparcie partii innych niż Platforma. 

W efekcie można się spodziewać, że tak jak na Węgrzech pojawiła się mała partyjka narodowa, która niespodziewanie, jako trzeci pozbawiony szans gracz, weszła do parlamentu, tak i u nas zaistnieje jakiś gracz, który odwoła się do nie-Tuskowego elektoratu opozycji. Można wyobrazić sobie w tej roli choćby partię Razem, pojawi się też pewnie oferta dla bardziej liberalnych lub konserwatywnych wyborców, może nawet (choć teraz utrudnia to kwestia podejścia do Rosji) będzie to Konfederacja. W efekcie znów dojdzie do rozbicia głosów, tak jak we wszystkich wcześniejszych wyborach. 

Może już lepiej iść na tę emeryturę?

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

Krzysztof Karnkowski