Ostatnie godziny spędziłem w Ukrainie. Niedaleko, w Mościskach i we Lwowie, bo trzeba było zawieźć dary do parafii. Wojnę tam się czuje, ale niekoniecznie widzi. Owszem są alarmy, a nawet ataki, widać wojsko i zasieki, ale jednocześnie życie toczy się swoim rytmem. I tylko uchodźców wielu. W parafiach, na dworcu. Jedni chcą uciekać dalej, inni oczekują na to, co się będzie działo. Wielu z nich ma do opowiedzenia niesamowite, wstrząsające historie.
Trzydziestokilkuletnia kobieta w ciąży. Ma smutne oczy, nerwowo, widać to na pierwszy rzut oka, wyciera blat. Ona tu sama z dwiema córkami, pod sercem chłopiec. Mąż został w Charkowie. Jest już w wojsku. Ona boi się o niego i marzy, żeby wrócić do swojego ukochanego miasta, do domu, który razem budowali. Ręce trzyma, jak tak wiele kobiet w ciąży na brzuchu. Chroni i tuli synka. Mówi cicho, ale z mocą. - Tak się boję o mojego męża, o tylu chłopaków, którzy giną. I wie Pan, myślę też i współczuję rosyjskim matkom, których synowie tutaj walczą. One też muszą się tak strasznie bać o nich, oni też tak strasznie giną - mówi cichutko. Czysta empatia, czyste zrozumienie matek przez matki.
Inny obraz. Studentka, ciemne włosy, lekki uśmiech. Od kilku dni pracuje jako wolontariuszka we Lwowie. Bawi się z dziećmi, rozdaje leki, robi wszystko, co trzeba. W Charkowie pracowała w Caritas, ale musiała uciekać. Obudziły ją strzały. Ojciec spakował ją i kazał uciekać. On pilnuje ich domu. - Wrócę tam - przekonuje mnie. - Odbudujemy nasze miasto. Będzie jeszcze piękniejsze - dodaje. I spoglądając na mnie, gdy dowiaduje się, że jestem z Warszawy, z przekonaniem wyjaśnia: Wy wasze miasto też odbudowaliście.
I jeszcze jedno spotkanie. Wysoka Afrykanka z Zimbabwe. Studiowała w Charkowie, jak wielu Afrykańczyków, których nie było stać na naukę w Europie. Tam poznała chłopaka z innego afrykańskiego kraju. Pobrali się. Ona zaszła w ciążę i kilkanaście dni przed rozwiązaniem wybuchła wojna. Uciekli do Lwowa, dalej nie była w stanie. Tu urodziła chłopca, któremu nadali z mężem imię „Darowany przez Boga”. Teraz są w Domu Jana Pawła II we Lwowie, bo chłopiec jeszcze słaby. I w jej oczach też widać troskę i miłość.
Takie spotkania pokazują, że nadzieja i miłość są silniejsze niż śmierć, niż nienawiść, niż zemsta.