Tomasz Grodzki to polityk z największym ego w Polsce. Wbrew konstytucyjnemu podziałowi ról poszczególnych władz już wcześniej próbował prowadzić politykę zagraniczną. Dopóki ośmieszał się na własny rachunek, nie było to groźne dla całego państwa. Sytuacja wygląda jednak inaczej, gdy próbując lansować się wśród Ukraińców, wbija on klin między nasze narody i władze, kreując się na pierwszego sprawiedliwego i obrońcę Ukrainy. Marszałek Senatu idealnie wpisał się w potrzeby polityki rosyjskiej. I choć wywołał tym postępowaniem oburzenie wielu osób, to ma niemal pełne poparcie swojego środowiska politycznego.
Od początku wojny, a więc i od chwili dotarcia do Polski pierwszych przedstawicieli fali uchodźców z Ukrainy, trwają próby dyskredytacji naszego państwa i jego służb. Biorą w nich ochoczo udział politycy opozycji i przedstawiciele większości mediów, a także zajmujące się tym niemal etatowo organizacje pozarządowe.
Możemy tu wyodrębnić trzy kierunki ataku. Po pierwsze wciąż stawiany jest znak równości między tymi, którzy z pomocą aparatu bezpieczeństwa Łukaszenki szturmowali i szturmują nadal polską granicę na wysokości Podlasia i Lubelszczyzny, a uciekającymi z atakowanych przez Rosjan terenów Ukraińcami. Temat ten zniknął już z pierwszych stron gazet i czołówek serwisów informacyjnych, lecz nie ze stron i profilów aktywistów. Wciąż kolportują oni informacje o dramacie ludzi, którzy utknęli w przygranicznych lasach, powielając narrację o polskich władzach, które kierują się rasizmem i niczym nie różnią się od reżimu Putina.
Jak mogą Państwo pamiętać, w pierwszych dniach exodusu z Ukrainy media, zarówno polskie, jak i zachodnie, chętnie rozpowszechniały informacje o selektywności polskiego wsparcia, którego odmawiać miano osobom o innym niż biały kolorze skóry, przede wszystkim zagranicznym studentom ukraińskich uczelni. Ta fala pomówień osłabła, bezsilna wobec skali pomocy, która zrobiła wrażenie na niemal całym świecie.
Pozostał jednak, przynajmniej na użytek krajowy, przekaz, że ludzie, którzy znaleźli się na naszej granicy, docierając do niej z Białorusi, nie różnią się od tych, którzy przyjeżdżają lub przychodzą z Ukrainy. Prostej odpowiedzi – że przede wszystkim chodzi o motywacje tych, którzy ich na tę granicę dostarczają – pytający nie dopuszczają.
Ostatnie dni pokazują, że rzecz nie ogranicza się jednak tylko do słów, doszło bowiem do ataków aktywistów na placówki Straży Granicznej. Pojawiły się też informacje o ich udziale w procederze przemytu ludzi.
Drugi kierunek propagandowego ataku ma przede wszystkim wytworzyć sztuczny podział między ofiarnym społeczeństwem a rzekomo obojętnym państwem. „Rząd nic nie robi” – powtarzają więc politycy opozycji, przedstawiciele władz samorządowych i organizacji pozarządowych. Na tym ogniu pieką się dwie pieczenie. Polityczna motywacja jest oczywista – większość społeczeństwa docenia działania rządu w sprawie Ukrainy, a to może przełożyć się na sondaże i pomóc w przyszłości PiS w utrzymaniu władzy. Trzeba więc rządzących obrzydzić, przedstawić jako tych, którzy w humanitarnym zrywie nie pomagają, a czasem wręcz przeszkadzają.
Pomija się przy tym oczywisty fakt, że państwo to nie tylko politycy konkretnej opcji politycznej, w danym momencie zajmujący stanowiska rządowe, lecz również służby – policja, Straż Graniczna, straż pożarna i wiele innych, którym tym samym, w imię politycznej nawalanki, odmawia się uznania ich poświęcenia. Jest oczywiste, że wiele sił ma dziś interes w tym, byśmy nie byli w stanie zjednoczyć się w chwili realnego zagrożenia stabilizacji w kraju i pokoju na jego granicach. Wpisują się w to politycy i ich najbardziej zapiekli wyborcy, a w przypadku niekorzystnego rozwoju sytuacji i eskalacji działań wojennych cenę zapłacą wszyscy.
Tak głębokie podziały wśród klasy politycznej i społeczeństwa stanowią bardzo kuszącą okoliczność dla każdego, kto rozważa dziś rozszerzenie działań wojennych na Polskę. A że rozważa, jest pewne. Sprawa ma wreszcie również bardziej przyziemny wymiar, czyli finansowy – samorządy wraz z NGO chcą po prostu przechwycić jak największą część środków, które mogłoby otrzymać polskie państwo w związku z kryzysem humanitarnym.
Wreszcie trzecia narracja antyrządowej propagandy. Gdy Niemcy blokują najbardziej skuteczne i bolesne sankcje na Rosję, a francuski prezydent namawia tamtejsze koncerny do kontynuowania interesów na tym wielkim rynku, połowa naszej sceny politycznej wraz ze swoimi wyborcami wciąż sparaliżowana jest strachem przed jakąkolwiek krytyką zachodnich władz. Częścią ich narracji staje się wyolbrzymianie znaczenia egoistycznej i niewątpliwie szkodliwej postawy Węgier, które jednak nie są, wbrew ich obrazowi świata, pierwszym i kluczowym hamulcowym antyrosyjskiej polityki Unii Europejskiej. Opowieść ma jednak również polski wątek. Do zatrzymania jadących do Rosji tirów potrzeba zmiany polityki UE, tak samo jak do zablokowania importu węgla przez prywatne firmy, natomiast do odebrania rosyjskim oligarchom majątku – zmiany konstytucji. Opozycja nie pomaga jednak w żadnej z tych spraw, równocześnie winą za nie obarczając polski rząd. I to w tę właśnie narrację wpisał się Grodzki w najbardziej oburzającym fragmencie swojego wystąpienia, w którym oskarżył polskie władze o finansowanie zbrodniczego reżimu Putina i przeprosił za to Ukraińców.
W kontekście oskarżeń Grodzkiego warto przypomnieć, że w 2019 r. w ramach własnej polityki zagranicznej, bez konsultacji z MSZ i wbrew stanowisku naszej dyplomacji, spotkał się z ambasadorem Rosji Siergiejem Andriejewem. Gdy na oficjalnym twitterowym profilu Senatu pojawiły się zdjęcia ze spotkania, ciekawy komentarz pozostawił pod nimi internauta posługujący się nickiem Markus Kranz. „Rosja przewidywalnie. Rozpoznała słabe ogniwo i teraz wchodzi w to jak w masło. Profil psychologiczny marszałka Senatu wymarzony dla Rosji” – to słowa napisane 19 grudnia 2019 r., które warto przypomnieć ponad dwa lata później.
Słowa Grodzkiego to, nawet jak na podłe standardy naszej opozycji totalnej, rzecz skandaliczna, która nawet jeśli nie jest świadomą zdradą, to takie ma właśnie konsekwencje. Czy więc powinny za nią iść adekwatne konsekwencje? W czasie, gdy propaganda opozycyjna utożsamia całe państwo ze zwalczaną przez siebie partią polityczną, również obrona marszałka Senatu staje się rzeczą motywowaną politycznie, w której nie ma miejsca na zaprzątanie sobie uwagi wizerunkiem kraju czy relacjami z Ukrainą. Fakt, że ta potrzebuje dobrej współpracy z polskim rządem nawet wtedy, gdy jest to rząd Morawieckiego, dla Grodzkiego i jego partyjnych kolegów jest mniej istotny niż własny dyskomfort wynikający z pozostawania w opozycji. Stąd branie Ukraińców na zakładników własnej polityki, stąd zapowiedzi, że wniosek o odwołanie marszałka nie spotka się ze zrozumieniem senatorów z PO ani senackiej większości.
A przecież Tomasz Grodzki ze swoją opowieścią nie jest sam. Nawet Rafał Trzaskowski, który jako jedyny z obozu PO pozwolił sobie na stwierdzenie, że jego kolega posunął się za daleko, w dniu wizyty prezydenta Bidena w rozmowie z CNN ponarzekał na polską praworządność, wspomniał też, że wsparcie państwa dla przyjmujących uchodźców samorządów jest niewystarczające. Tym samym wpisał się więc w co najmniej jeden z obowiązkowych punktów antypolskiej narracji ostatnich tygodni. Nie oczekujmy więc, że Grodzkiego spotka jakakolwiek kara lub ostracyzm ze strony własnego środowiska. Dla Platformy Obywatelskiej do ataków na PiS dobra będzie bowiem każda broń, również ta, co do której nie ma już wątpliwości, że została wyprodukowana w Rosji.