W naszym kraju od trzech dekad wtłaczano nam do głów wirusy mówiące o tym, że Rosja to normalny kraj, zamieszkiwany przez podobny do nas – bo słowiański – naród, który cechuje się jakimś nawet konserwatyzmem. Próbowano nas przekonywać do tego, że możliwa jest polityka wielowektorowa i że biznesy z „moskwiczanami” są czymś zupełnie naturalnym. Wszystkich tych, którzy mówili inaczej, określano mianem rusofobów. Dziś oglądamy obrazki z wiecu poparcia dla wojny w Moskwie i zaczynamy zdawać sobie sprawę z tego, jak wygląda rzeczywistość w tym załganym, totalitarnym państwie, które zrobiło po prostu to, co robi pod setek lat. W imieniu pokoju wywołało wojną. Jako Polacy wiemy to od zawsze. Najlepiej z Rosjanami dyskutuje się wtedy, gdy znajdują się między muszką a szczerbinką. Czujemy to instynktownie. Dlatego zwycięstwa z Rosjanami w sporcie cieszą nas najbardziej, a Rusek to zawsze ten najgłupszy z kawałów. Wiemy to, tylko musimy nacisnąć reset i zlikwidować wirusy, które sączą nam do głów mity o wielkiej, niepokonanej i szlachetnej Rosji, na współpracę z którą jesteśmy wręcz skazani i która jest tak potężna, że w kilka godzin obróci w perzynę Gdańsk i Warszawę.
Tymczasem Ukraina – jedno z biedniejszych państw Europy – walczy z tym „niedźwiedziem” miesiąc jak równy z równym. Już dziś mentalnie przez Polaków Rosja powinna być traktowana jak wróg, z którym nie można paktować i się bratać. Z którym współpraca nie ma najmniejszego sensu, a gesty dobrej woli kończą się fajerwerkami buty i chamstwa po drugiej stronie. Jak dokonamy tego resetu w głowach, to reszta decyzji będzie już dobra i stanie się wynikiem tej pierwszej.