Nie znam wielu ludzi, którzy tyle widzieli i doświadczyli w swoim życiu co Marek Eminowicz, historyk i globtroter.
Po długiej i ciężkiej chorobie odszedł w Krakowie, w wieku 79 lat,
śp. Marek Eminowicz, Ormianin, emerytowany nauczyciel historii i dobroczyńca Fundacji im. Brata Alberta. Poznałem go przez senatora Andrzeja Rozmarynowicza. Bardzo byli ze sobą zaprzyjaźnieni, a chyba najmocniej połączyło ich doświadczenie więzienia w latach 50. Zresztą Rozmarynowicz jako prawnik pomagał Eminowiczowi w uzyskaniu wcześniejszego zwolnienia.
Marek był potomkiem
starego rodu ormiańskiego. Pierwsze wzmianki o jego protoplaście, Muracie Eminowiczu, pochodzą z XVII w. Do Lwowa przywędrowali z Armenii. Od samego początku Eminowiczowie byli zaangażowani w działalność patriotyczną na rzecz podzielonej Rzeczypospolitej: walczyli w powstaniach, w obronie Lwowa, ojciec Marka zginął w KL Auschwitz. Nic więc dziwnego, że Marek postanowił studiować historię.
Sam, za działalność w konspiracyjnym Związku Walczącej Młodzieży Polskiej, który współtworzył, został w 1953 r. skazany na siedem lat więzienia. Osadzony był w Tarnowie i w b. obozie hitlerowskim w Jaworznie. Po wyjściu był sekowany na uczelni, jednak udało mu się skończyć studia.
W Krakowie zasłynął jako charyzmatyczny nauczyciel historii w V Liceum Ogólnokształcącym, zwanym popularnie „Piątym Zakładem”. Jego uczniowie zajmowali najwyższe miejsca w konkursach historycznych, a wielu z nich ukończyło takie kierunki jak historia, historia sztuki czy prawo i zajmują dziś ważne stanowiska w instytucjach kulturalnych czy społecznych.
Jednak to, co najbardziej wyróżniało Marka z grona innych nauczycieli, to organizowane przez niego wycieczki i dalekie wyjazdy. W czasach, kiedy wyjazd z PRL stanowił znaczący problem, on pakował swoich uczniów do pociągu i zabierał w odległe kraje, by w ten sposób jeszcze lepiej uczyć ich historii. Oczywiście były to przede wszystkim wyprawy na Wschód, do bratnich republik. Lecz już pod koniec lat 70. zaczęły się wyjazdy za żelazną kurtynę.
Przypuszczam, że niewielu uczniom dane było spotkać gen. Stanisława Maczka czy Wandę Piłsudską, a to właśnie przeżyli podopieczni Eminowicza w 1981 r. podczas wielodniowej podróży po Europie Zachodniej. Przez kilkadziesiąt lat pracy w V LO Marek wykształcił kilka tysięcy uczniów. To niewiarygodne, ale znaczną większość z nich pamiętał, i to łącznie z ich późniejszymi mężami, żonami i dziećmi. Z najwierniejszymi wciąż utrzymywał kontakty, spotykali się regularnie w jego Chacie na Magórce.
Z Markiem zaprzyjaźniłem się, gdy w 2001 r. pojechaliśmy razem jako przedstawiciele polskich Ormian do Armenii. Mieszkaliśmy wtedy w Eczmiadzynie u babci dzieci ormiańskich, które chrzciłem w Skawinie (notabene był to mój pierwszy chrzest odprawiany w rycie ormiańskim). Obydwaj byliśmy po raz pierwszy w naszej ormiańskiej ojczyźnie, była to więc dla nas bardzo emocjonalna podróż. Dla Marka był to też chyba powrót do korzeni, bo od tamtego momentu stał się bardziej aktywny w krakowskiej wspólnocie Ormian, uczestnicząc we mszach i różnych wydarzeniach. Odnalazł innych potomków Murata rozsianych po świecie i stał się encyklopedią wiedzy o polskich Ormianach.
Będąc kilka lat temu w New Jersey, miałem okazję poznać jego córkę i wnuki – Kinga i Jan Galicowie zaoferowali mi nocleg w swoim domu. Ich dzieci wychowywane są w tradycji polskiej, co na pewno jest też zasługą dziadka, który od czasu do czasu odwiedzał ich za oceanem.
Nie znam wielu ludzi,
którzy tyle by widzieli i doświadczyli w swoim życiu. Marek miał przy tym fenomenalną pamięć i uwielbiał zapraszać gości do swojego mieszkania, gdzie raczył ich nie tylko winem i pasztetem własnej roboty, ale i długimi opowieściami o swoich przygodach globtroterskich. Nie sposób mieszkać w Krakowie i nie znać choć jednego ucznia Marka, z których każdy ma niejedną barwną historię do opowiedzenia o swoim profesorze. W 2008 r. Marek Łoś zebrał je w książce „Lubię swoje wady. Marek Eminowicz w opowieściach na siedemdziesięciopięciolecie” i wydał w swoim Małym Wydawnictwie. Trudno o bardziej adekwatny tytuł.
W ostatnich latach Marek chorował. Był świadomy swojej nieuleczalnej choroby, pomimo to do końca zachowywał pogodę ducha. Został pochowany w grobowcu rodzinnym na krakowskim cmentarzu Rakowickim.
Źródło: Gazeta Polska
Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski