W piątek 27 listopada przed godz. 15 w podteherańskiej miejscowości Damavand doszło do zamachu na szefa irańskiego programu atomowego Mohsena Fakhrizadeha. Jest to cios zarówno w sam program, jak i prestiż państwa ajatollahów. Skoro decydent tego kalibru ginie, to znaczy, że reżim jest całkowicie transparentny dla swoich przeciwników.
O zamach na 59-letniego irańskiego naukowca z miejsca został oskarżony Izrael. Zarówno irańska klasa polityczna, jak i międzynarodowa opinia publiczna wydały osąd, być może zgodny z rzeczywistością. Wszak Izrael w przeszłości polował na irańskich naukowców odpowiedzialnych za pracę nad irańskim atomem. A sam premier Beniamin Netanjahu na konferencji poświęconej Iranowi w 2018 r. stwierdził: – Mohsen Fakhrizadeh – zapamiętajcie to nazwisko.
Tak więc nieprzypadkowo szef irańskiego MSZ Mohammed Javad Zarif ogłosił, że za zamach odpowiada Izrael, i zapowiedział konsekwencje. Odwetem również straszą przedstawiciele irańskich resortów siłowych, jak i Irańskiej Gwardii Rewolucyjnej, chociaż wydaje się oczywiste, że o żadnej krwawej odpowiedzi ze strony Teheranu nie może być mowy. Ajatollahowie bowiem nerwowo odliczają czas do 20 stycznia, kiedy to najprawdopodobniej Donald Trump opuści Biały Dom. Nowa amerykańska administracja Joego Bidena zapowiedziała już reset w relacjach Waszyngton–Teheran i wydaje się, że reżim ajatollahów może jeszcze wykorzystać śmierć Fakhrizadeha. Tymczasem komunikaty płynące z Iranu w odpowiedzi na zapowiedzi resetu stosunków z USA nie były jednoznacznie pozytywne. Iran bowiem nie ma zaufania do Ameryki. Niemniej jednak paradoksalnie to demokraci, w imię odwracania polityki Donalda Trumpa, mogą stać się obrońcami reżimu ajatollahów i wstrzymywać antyirańskie izraelsko-saudyjskie knowania. A te nabrały tempa, albowiem zarówno Tel-Awiw, jak i Rijad nie chcą, aby Iran kontynuował swój projekt nuklearny oraz żeby poluzowanie blokady gospodarczej i embarga otworzyło Teheran na międzynarodowy kapitał i inwestycje.
Zyski ze wzmocnienia podupadłej irańskiej gospodarki wzmocnią reżim, jak i proirańskie formacje w regionie. A wskrzeszenie projektu geopolitycznego ajatollahów oznacza irańską dominację od Kabulu, przez Bagdad i Damaszek, aż po Bejrut. To zaś jest nie do przyjęcia dla Izraela i Arabii Saudyjskiej. Wszystko to oznacza powrót do czasów chaosu, na którym skorzysta Rosja, wzmacniając swoje wpływy w regionie. Jak również wzrost znaczenia islamskich radykałów napędzających konflikt pomiędzy szyitami a sunnitami, a także światowy dżihad.
Likwidacja fachowców spowalnia irański program atomowy, który jest problemem dla całego Bliskiego Wschodu. Z racjonalnego punktu widzenia irański atom mniej zagraża Izraelowi niż jego regionalnym sojusznikom. Jednak zarówno Pentagon, jak i izraelski sztab generalny obawiają się, że zwiększenie irańskich możliwości nuklearnych może zainicjować lokalny wyścig atomowy. Albowiem nuklearny Iran oznacza automatycznie nuklearne Arabię Saudyjską i Egipt. A niestabilność regionu, jak i radykalizm islamski nie czynią z Bliskiego Wschodu najlepszego miejsca dla takich projektów.
Izrael ma długą tradycję likwidowania naukowców z wrogich sobie państw. Już w latach 50. i 60. Mosad i jego elitarny oddział zabójców Kiddon polował na niemieckich zbiegów skompromitowanych pracą na rzecz III Rzeszy, którzy ukryli się w Egipcie i pracowali nad bronią rakietową, a nawet, choć to nie zostało wykazane, bronią chemiczną i biologiczną, która miała być wymierzona w Izrael. W latach 70. i na początku 80. tajemnicze zgony personelu pracującego nad irackim reaktorem atomowym w podbagdadzkim Osiraku również były przypisywane Mosadowi. Ostatecznie izraelski premier Menachem Begin zezwolił na zbombardowanie irackiego reaktora i izraelskie lotnictwo ostatecznie w 1981 r. pogrzebało marzenie Saddama Husajna o własnym reaktorze, który został legalnie zakupiony we Francji i bazował na francuskich technologiach oraz licencji. W 2007 r. izraelskie lotnictwo zniszczyło ukryty przed światem syryjski reaktor, potajemnie budowany na pustyni syryjskiej przy Deir Az-Zur przez Baszara al-Asada przy pomocy Korei Północnej, Iranu i przy aprobacie Rosji. Według niepotwierdzonych informacji właśnie w Deir Az-Zur miało być to, czego Amerykanie nie znaleźli w Iraku.
Od 2010 r. izraelskie służby zaczęły polowanie na irańskich naukowców. Irański program atomowy, w przeciwieństwie do pojedynczych reaktorów, jak to miało miejsce w Syrii czy Iraku, jest rozproszony po kraju wielkości 1 mln 600 tys. m kw., w którym masywy górskie, pustynie i niemalże bezkresne przestrzenie tworzą idealne warunki do ukrycia instalacji. Ówczesny szef Mosadu, osławiony Meir Dagan publicznie przyznawał, że dopóki Tel-Awiw będzie miał możliwości opóźniania irańskich prac, to będzie to czynił. A jedną z tych „możliwości” było i jest likwidowanie naukowców, których brak spowalnia pracę merytorycznie, a także strach przed śmiercią skłania innych do rezygnacji z udziału w atomowych projektach ajatollahów. Co więcej, po każdym zamachu irańskie służby również paraliżowały pracę ekspertów w związku z długimi dochodzeniami mającymi na celu wyjaśnienie źródła izraelskiej wiedzy oraz wykrycie siatek szpiegowskich.
Media bliskowschodnie zastanawiają się nad bezpośrednim wykonawcą wyroku śmierci na Mohsenie Fakhrizadehu. Raczej wyklucza się Kiddon, który woli działać dyskretnie. Według doniesień do zamachu doszło przy posterunku wojskowym – wjazd do irańskich aglomeracji i wyjazd z nich są kontrolowane przez policję lub Irańską Gwardię Rewolucyjną – i takowy posterunek został zaatakowany przez zabójców. Miało też dojść do zamachu samobójczego na posterunek i ostrzału samochodu, w którym był Fakhriazadeh wraz z ochroniarzem. Nie jest też tajemnicą, że to nie była pierwsza taka próba dosięgnięcia tego decydenta, nazywanego „ojcem irańskiego atomu”, a którego pozycja i prestiż wewnątrz reżimu niewiele ustępowały zabitemu w Bagdadzie na początku tego roku dowódcy sił specjalnych Al-Kuds, generałowi Kassimowi Solejmaniemu.
Według niepotwierdzonych informacji zamachu miała dokonać formacja Ludowych Mudżahedinów. Jest to organizacja łącząca komunizm z szyizmem, a więc dominującą w Iranie odmianą islamu. Od 1980 r. Ludowi Mudżahedini pozostają w konflikcie z ajatollahami, a sam Chomeini określił to ugrupowanie oraz ich zwolenników jako „gorszych niż niewierni”. W latach 80. w czasie wojny iracko-irańskiej Ludowi Mudżahedini byli wykorzystywani przez Saddama Husajna do siania zamętu w Iranie, natomiast od początku XXI w. z ich usług zaczęły korzystać izraelski Mosad oraz amerykańskie CIA. Zresztą armia irańska od kilku tygodni prowadzi zintensyfikowane działania zbrojne na swojej granicy z Irakiem i Kurdystanem, wymierzone właśnie w Ludowych Mudżahedinów.
Czas zamachu też wydaje się nieprzypadkowy. Iran pomimo buńczucznych zapowiedzi nie zrobi nic spektakularnego, żeby nie utrudniać sobie resetu z USA, a i tak będzie musiał spowolnić swój program atomowy wobec zmian kadrowych, jak i wewnętrznych dochodzeń. Z drugiej strony Beniamin Netanjahu mógł już zacząć kampanię przed wyborami, do których może dojść na wiosnę. I choć uchodzi za polityka kontrowersyjnego, to jednak lwia część jego elektoratu docenia skuteczność „Bibiego” na arenie międzynarodowej.