Nominacja prof. Przemysława Czarnka na ministra edukacji nauki i szkolnictwa wyższego oraz echa tej decyzji ujawniają, jak niewiele potrzeba, aby stać się obiektem medialnego ostrzału z powodu niepoprawnych politycznie poglądów. Widać tu charakterystyczne dla naszego życia publicznego zjawisko polegające na wyszukiwaniu wrogów po prawej stronie sceny politycznej, szczególnie tych, którzy występują przeciw ideologii LGBT.
Do zgranego duetu opozycji i zaprzyjaźnionych mediów jakiś czas temu dołączyły środowiska LGBT, które dbają o to, żeby co jakiś czas obrać sobie obiekt ataku i publicznie go niszczyć. Profesor KUL już od dłuższego czasu był na celowniku środowisk mniejszości seksualnych, bo kilka razy publicznie krytykował ideologię LGBT, czasem językiem dosadnym. Aktywistom nie podobało się, że broni wartości konserwatywnych i tradycyjnego modelu rodziny. Kiedy media obiegła wieść, że naukowiec KUL ma zostać następcą Dariusza Piontkowskiego, w przestrzeni publicznej zawrzało. Poseł PiS podkreślał, że nigdy nikogo nie obrażał, lecz występował przeciw ideologii, która zagraża rodzinie i małżeństwu. Wygrał nawet sprawę z aktywistą LGBT Bartem Staszewskim.
Siły, które na każdym kroku zarzucały PiS, że wyszukuje sobie wrogów i ciągle ich atakuje, zaczęły wytaczać coraz cięższe działa. Rozpoczął się proces, który obserwowaliśmy już wcześniej, gdy ktoś nadepnął na odcisk środowiskom LGBT. Doświadczyli tego abp Jędraszewski, w kampanii wyborczej Andrzej Duda, a ostatnio organizacje pro-life i część polskich gmin. Wspólnym mianownikiem dla ataków była krytyka środowisk LGBT i obrona rodziny. To ona pociągnęła za sobą medialną lawinę, w której ci, którzy ośmielali się głosić niepoprawne politycznie poglądy, momentalnie zyskiwali etykiety radykałów i homofobów.
Przedstawiciele środowisk mniejszości potrzebowali paliwa dla swoich roszczeń i co rusz wyszukiwali kolejnych wrogów. Nowy minister, zanim zaczął kierować resortem, dowiedział się, że jest homofobem, chamem, nieukiem i wariatem. Zarzut homofobii wielokrotnie słyszeli też prezydent Duda czy abp Jędraszewski. Od kilku lat jesteśmy w czołówce europejskiego rankingu najbardziej homofobicznych krajów UE. Polacy w PE byli przedstawiani właśnie w takim świetle. Podobnie traktowano organizacje pro-life – tylko za to, że mówią głośno o edukacji seksualnej promowanej przez przedstawicieli mniejszości seksualnych czy łączą problem pedofilii z homoseksualizmem.
Niszczenie wroga w przestrzeni publicznej polega też m.in. na szantażu i próbach wykluczenia z przestrzeni publicznej. Doświadczał tego abp Jędraszewski, gdy demonstranci zakłócali mszę w Poznaniu, wywieszając transparent: „Jędraszewski! Wstyd nam za ciebie”. Studenci przed UW podczas inauguracji roku akademickiego protestowali przeciwko wejściu prezydenta na uniwersytet ze względu na jego rzekome homofobiczne wypowiedzi. Doświadcza tego z całą mocą zaprzysiężony wczoraj minister edukacji, którego niektórzy chcieliby usunąć z życia publicznego. Nawołuje do tego m.in. pisarz Wojciech Chmielarz: „Ten człowiek powinien zniknąć z polskiego życia politycznego, publicznego i uniwersyteckiego”. Metodą zastraszania i szantażu posługuje się też Unia Europejska. W ten sposób chce sterować polską władzą w sprawie mniejszości seksualnych. Przykłady to szantaż finansowy wobec gmin, które przyjęły uchwały przeciwko ideologii LGBT, czy haniebne słowa o zagłodzeniu Polski i Węgier.
To z ust polityków opozycji najczęściej słychać oburzenie, że PiS szuka wroga. Mają nim być rzekomo środowiska LGBT. Tymczasem jest odwrotnie – to lewa strona dąży nie tyle do konfrontacji, ile zmasowanego ataku. Przedstawiciele opozycji mają świadomość, że w rzeczowej debacie są na straconej pozycji. Nie jest tajemnicą, jaką przemianę światopoglądową przeszła w ostatnich latach Platforma Obywatelska. Dziś ma ona problem z własną tożsamością, choć w kwestii wartości nie ma nic wspólnego z ugrupowaniem konserwatywnym. PO próbuje zadowolić wszystkich, więc często zmienia swoje stanowisko, czym powoduje dezorientację własnego elektoratu. Było to szczególnie widoczne podczas kampanii prezydenckiej Rafała Trzaskowskiego, który nagle zaczął przejmować część poglądów PiS. Opozycja merytoryczną debatę zastępuje podgrzewaniem konfliktów, szukaniem wrogów, atakami personalnymi. Wykorzystuje do tego np. wydarzenia z udziałem aktywistów LGBT. Jest to bowiem najlepszy sposób na przyłączenie się do ataku na znienawidzonego przez to środowisko człowieka i publiczne zlinczowanie go.
W myśl innej interpretacji politycy opozycji podsycają w ten sposób negatywne emocje wśród swoich wyborców – emocje, które i tak w nich są. Wbrew powszechnemu przekonaniu to nie elektorat PiS, ale PO (KO) jest bardziej wrogo nastawiony do drugiej strony politycznego sporu, co potwierdziły badania socjologiczne. Widać to na każdym kroku: podczas spotkań ze znajomymi, z nieznajomymi czy na Facebooku. Wszędzie dominuje narracja złośliwości, wyśmiewania, traktowania z wyższością. Politycy opozycji czynią zatem tylko to, czego oczekują od nich wyborcy.
Każda kolejna porażka wyborcza sprawia, że zarówno u polityków opozycji, jak i części ich sympatyków rodzi się poczucie krzywdy spowodowane faktem, że znowu się im nie udało, a to prowadzi do chęci zemsty. Przy tym pojawiają się inne negatywne emocje, takie jak zazdrość, szyderstwo, złośliwość. Opozycja musi przynajmniej przez jakiś czas tłumić je w sobie, choćby dlatego, żeby utrzymywać pozory. Bardzo przypomina to genezę resentymentu, o którym pisał m.in. Max Scheler. Ich tłumienie sprawia, że w pewnym momencie te złe odczucia muszą znaleźć upust. Potrzebny jest adresat, wobec którego będą one skierowane. Przed wyborami był nim abp Jędraszewski, w kampanii i tuż po niej Andrzej Duda, a teraz Przemysław Czarnek.
Szukanie wroga to jeden z najbardziej jaskrawych przykładów zatrucia polskiej przestrzeni publicznej w ostatnim czasie. Te siły, które są ogarnięte niemal obsesją wyszukiwania wrogów, zachowują się jak złodziej, którzy krzyczy: „Łapać złodzieja!”. Dziś boleśnie doświadcza tego nowy minister edukacji, nauki i szkolnictwa wyższego. Jak na razie nie udało się go złamać, ale to, że zanikają jakiekolwiek hamulce, prowokuje do zadania pytania o to, do czego doprowadzi proces postępującej degradacji debaty publicznej.