- Obecna władza trzyma się wyłącznie na strukturach siłowych, ale coraz więcej osób będzie uciekało z tego „tonącego statku” - powiedziała w rozmowie z Niezalezna.pl przewodnicząca Związku Polaków na Białorusi Andżelika Borys, komentując brutalne działania białoruskiego dyktatora.
Przemysław Obłuski: Jak wygląda obecnie sytuacja na Białorusi? Czy zwolnienia z aresztów, o których słyszymy, są pani zdaniem wyrazem jakiegoś opamiętania Łukaszenki?
Andżelika Borys: To działanie jest związane z tym, że areszty są przepełnione i w całym kraju odbywają się akcje solidarności. Akcja solidarności z represjonowanymi, przeciwko przemocy, przeciwko sfałszowanym wyborom. Coraz więcej przedsiębiorstw strajkuje, żądając wolnych wyborów. Zawieszenie pracy przedsiębiorstw musi skłonić władzę do zastanowienia, ponieważ to jest ważna kwestia ekonomiczna. Jeżeli zaczynają strajkować robotnicy, to już jest bardzo poważne zagrożenie dla władzy. Władza musi podjąć dialog ze społeczeństwem, jak na razie czegoś takiego nie widzę.
Czy możliwe jest zaostrzenie represji w stosunku do protestujących, czy może odwrotnie? Wczoraj minister spraw wewnętrznych przeprosił za brutalne działania policji i OMONU.
- Zaostrzenie może spowodować jeszcze bardziej ostre nastawienie społeczeństwa i to władzy nic nie da. Powinny się odbyć nowe wybory. Normalne, wolne, niezależne wybory. Ja nie wierzę w te przeprosiny, dlatego, że zbyt dużo ludzi ucierpiało. To jest taki krok do tyłu, związany z tym, że przedsiębiorstwa rozpoczynają strajki, ale to za mało.
Ale Łukaszenkę powoli zaczynają opuszczać urzędnicy administracji publicznej, milicjanci, wojskowi i niektórzy – prorządowi dotychczas – dziennikarze. Czy to nie jest dla Łukaszenki bardziej niebezpieczne niż strajki? Jeżeli straci aparat władzy, to już po nim.
- Solidarność ludzi jest ogromna. Nie da się już przy pomocy brutalnej siły, milicji itd. na dłuższą metę trzymać społeczeństwa za twarz. Przemoc była ogromna, szpitale są przepełnione i ludzie, którzy byli dotychczas obojętni, już nie są. Dzisiaj my, jako związek Polaków też zorganizowaliśmy akcję solidarności ze społeczeństwem obywatelskim na Białorusi, częścią którego jesteśmy. Użycie przemocy i to, że strajkują przedsiębiorstwa, to też jest dla władzy sprawa bardzo poważna. Społeczeństwa nie da się spałować, zamknąć w domach, użyć OMONU, siły i milicji i - że tak powiem - trzymać wszystkich „za mordę”. Po prostu się nie da. Kielich goryczy się przelał, tym bardziej, że ludzie nastawieni są bardzo pokojowo. Nikt w czasie protestów nie palił samochodów, nikt nie dewastował sklepów. Siła i broń była użyta wyłącznie ze strony funkcjonariuszy MSW i OMONU. Ludzie mają dosyć tego kłamstwa. Po co organizować wybory, jak można z góry założyć jaki będzie wynik. Obecna władza trzyma się wyłącznie na strukturach siłowych, ale coraz więcej osób będzie uciekało z tego „tonącego statku”.
Czego ludzie na Białorusi oczekują dziś od społeczności międzynarodowej, w szczególności od Unii Europejskiej?
- Społeczność międzynarodowa musi potępić jednoznacznie te brutalne działania. Trzeba być po stronie narodu, bo dyktatorzy przychodzą i odchodzą, a naród zostaje. Jak można np. handlować z bandytami? Reakcja międzynarodowa powinna być adekwatna. Trzeba przyjechać do białoruskich szpitali, zobaczyć ilu jest poszkodowanych i wtedy pomyśleć, jak można zareagować.