To zdarzyło się zaledwie pół roku po katastrofie smoleńskiej, świeżo po wydarzeniach sprzed Pałacu Prezydenckiego, gdzie przez wiele tygodni fizycznie i psychologicznie walczono z Krzyżem Pamięci. Rozgrzany tamtą palikociarską atmosferą, seansami agresji i chamstwa, zasłuchany w Niesiołowskiego i z wbitym w głowę przesłaniem Sikorskiego o dorzynaniu watah członek PO wpadł do biura PiS.
Wystrzelił w człowieka, który zaszedł mu drogę. Marek Rosiak zginął na miejscu. Zabójcy to nie wystarczyło.
Drugiego pracownika biura próbował zabić nożem, podrzynając mu gardło (choć w TVN24 Daukszewicz miał wątpliwości: nie poderżnięcie, tylko dwie rany cięte gardła). Krzyczał, że przyszedł zabić Jarosława Kaczyńskiego.
Minęły dwa lata, próby zohydzania PiS-u i jego lidera trwają w najlepsze. Ordynus z Biłgoraja nie próżnuje (
„Jarosław Kaczyński był zdolny, by wysłać brata na śmierć do Smoleńska”). Mord polityczny w siedzibie łódzkich parlamentarzystów PiS niczego Platformy i jej medialnych popleczników nie nauczył. W państwie miłości Donalda Tuska przemysł nienawiści rozwija się bez hamulców.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Anita Gargas