W Polsce można mieć sądowy zakaz i jednocześnie pójść na egzamin na prawo jazdy i ponownie je zdobyć - pisze portal brd24.pl, który odnalazł dziurę w polskim systemie prawnym, z której korzystają piraci drogowi.
Dziennikarze ustalili, że w niektórych wojewódzkich ośrodkach ruchu drogowego urzędnicy muszą unieważniać nawet po kilka egzaminów na prawo jazdy miesięcznie. Chodzi o osoby, które mimo sądowych zakazów przyszły na egzaminy, zdały je i... uzyskali prawo jazdy.
Zaczyna się od bałaganu sądowego - bo to w sądach wydawane są zakazy prowadzenia pojazdów mechanicznych na określony czas. Dotyczy to osób, które np. jeżdżą po pijanemu, po narkotykach, czy z innych powodów spowodowały śmiertelne wypadki.
"Sąd musi informację o zakazie prowadzenia pojazdów wysłać do starosty, który wpisze ją do systemu informacji o pojazdach i kierowcach. Obecnie Centralna Ewidencja kierowców nie pozwala na to, by informacje do niej dodawały same sądy. W związku z tym mija długi czas, zanim sąd wyśle informacje do samorządu, a ten wprowadzi je do systemu. To pierwsze opóźnienie, czasem całkiem spore"
- zauważa portal brd24.pl.
Drugie opóźnienie występuje na poziomie samorządu, bo zanim w starostwie informacja o zakazie trafi do systemu mija "znaczny czas" - jak powiedział to informator portalu. To czasami nawet kilka miesięcy.
Okazuje się, że co bardziej przebiegli skazani przychodzą do ośrodka w tym czasie, zdają egzaminy na prawo jazdy i uzyskują uprawnienia. Potem trzeba je unieważnić, ale do tego czasu ludzie ci jeżdżą samochodami i mają normalne prawo jazdy.
Podobna sytuacja miała miejsce przy sprawie dziennikarza Piotra Najsztuba, wobec którego zapadła decyzja o odebraniu uprawnień do kierowania, Starostwo Powiatowe w Piasecznie nie dopełniło wtedy formalności poinformowania go listem. Pismo dosłownie wpadło za szafę i nigdy nie zostało ponownie wysłane. Dlatego Najsztub w świetle prawa nie miał cofniętych uprawnień, gdy samochodem uderzył kobietę na pasach.