Doszło do tego, że sądy francuskie zasypywane są coraz bardziej absurdalnymi skargami od miastowych, którzy przeprowadzają się na prowincję. Były już rozprawy dotyczące zbyt głośno bijących kościelnych dzwonów, piejącego zbyt wcześnie koguta, skargi na cykady, rechotanie żab, a ostatnio na wokandę weszły… kaczki i gęsi.
Podsądny drób z Soustons
Taka kolejna kuriozalna sprawa rozgrywa się w południowo-zachodniej Francji, czyli regionie Landów (Nowa Akwitania). Landy słyną nie tylko ze wspaniałych plaż nad Atlantykiem, lecz także z oryginalnej i ciekawej kuchni. Podstawę wielu dań stanowi tu rozmaity drób. To lokalna tradycja, a przydomowe hodowle kur, gęsi czy kaczek dają gwarancję dobrej jakości takich wyrobów. Tutaj znajdziemy prawdziwe foie gras i takie przysmaki jak magret, cuisses confits, gésier confit czy rillettes z gęsi. Żeby drób jeść, trzeba go jednak także wyhodować. Tymczasem około pięćdziesięciu kaczek i gęsi z miejscowości Soustons zostało oskarżonych o zbyt głośne kwakanie i gęganie.
Ich właścicielka stanęła już przed sądem w Dax oskarżona przez nowego sąsiada o uciążliwy hałas jej ptactwa. 67-letnia Dominika mieszka w Soustons od ponad 30 lat i hoduje tu niewielkie stadko kaczek i gęsi, korzystając m.in. z tego, że w pobliżu położony jest duży staw.
Konflikt rozpoczął się rok temu, kiedy pojawił się nowy sąsiad. Przybysz z miasta kupił sąsiednią nieruchomość na wakacyjną rezydencję. Twierdzi, że kiedy to robił, stado było mniejsze i mniej hałaśliwe.
Miastowy sprowadził na miejsce specjalistę od pomiarów akustycznych, który zbadał poziom hałasu gęgania oraz kwakania i wydał opinię, że należałoby zbudować tu ekrany oraz przesunąć zagrodę. Zdaniem powoda kaczki i gęsi kąpią się też w pobliżu strumienia, który przepływa przez tereny obszaru chronionego Natura 2000, co powinno być zabronione. Tymczasem Landy jako tradycyjny region hodowli ptactwa sam jest przecież częścią natury.
Panie Janie! Panie Janie! Dzwony już nie biją
„Ekologiczne” argumenty powoda na wsi, gdzie prawie każdy ma przydomową hodowlę drobiu, raczej jej mieszkańców rozśmieszyły, ale wezwanie do sądu pani Douthe uczyniło sprawę niemal groźną. Właścicielkę wsparły organizacje hodowców, stowarzyszenia przyjaciół zwierząt, a nawet Fundacja Brigitte Bardot. Burmistrz Soustons Frédérique Charpenel wystąpił w obronie zachowania tradycyjnej wsi w Soustons, ze wszystkimi jej integralnymi cechami, jak rolnictwo, hodowla, rybołówstwo, łowiectwo itd. Dodał, że osoby osiedlające się na wsi muszą się z nią integrować, a nie żądać zmian, które prowadzą do utraty „wiejskiej duszy”.
Czara goryczy mieszkańców wsi powoli się przelewa. Gęsi z Soustons to kolejny tego typu przypadek we Francji. Nie tak dawno było głośno o piejącym zbyt wcześnie dla miastowych emerytów, którzy przeprowadzili się na wieś, kogucie z wyspy Oleron. Był też nowy mieszkaniec wsi w Dordogne, który zamówił sobie usługę usunięcia wszechobecnych tu cykad. W Żyrondzie para emerytowanych rolników musiała zasypać staw, bo urzędujące tam żaby czyniły zbyt dużo hałasu swoim rechotem. Sądy zajmują się szczekaniem psów, muczeniem krów, hałasami traktorów. Było też kilka poważniejszych spraw dotyczących bicia kościelnych dzwonów (np. w Lozere), nie bez podtekstu antyklerykalnego. Sądy nakazywały w kilku przypadkach ich wyciszanie.
W wiosce Bondons nie tak dawno turysta, który wynajął pokój na wsi, uznał, że dzwony kościelne biją zbyt często i zbyt wcześnie, więc zażądał zwrotu pieniędzy od agencji wynajmu. W alzackim Asswiller, a także w Colmar sprawy o bicie dzwonów skierowano do sądów. Zgodnie z ustawą z 1905 r. o separacji państwa i Kościoła, o biciu w kościelne dzwony decyduje merostwo, z tym że nie powinno się temu sprzeciwiać poza przypadkami związanymi z porządkiem publicznym i zagrożeniem bezpieczeństwa publicznego. Trzeba tu dodać, że sprawy dotyczące skarg na dźwięk dzwonów kościelnych pojawiały się już i w Polsce (Rybnik).
Hałasy wsi na listę światowego dziedzictwa UNESCO
Przeciw takim działaniom i wyrokom buntują się we Francji mieszkańcy, lokalni merowie i radni. Oryginalny pomysł ma tu mer Gajac z Żyrondy, który postanowił zwrócić się nawet z oficjalnym pismem do UNESCO o wciągnięcie na listę światowego dziedzictwa tradycyjnych odgłosów towarzyszących wiejskiemu życiu. Uznanie naturalnych hałasów wsi za dziedzictwo pozwoliłoby takich skarg uniknąć. Miastowi musieliby się do nich przyzwyczaić albo przeprowadzić.
Odgłosy wsi nie byłyby na tej liście jakimś dziwolągiem. UNESCO wpisało tam już takie rzeczy, jak tradycyjny francuski posiłek czy wiejskie krajobrazy, które uznano za niematerialne dziedzictwo ludzkości.
Mer Bruno Dionis du Séjour uważa, że uznanie hałasu wsi za dziedzictwo chroniłoby skutecznie stałych mieszkańców przed procesami sądowymi. „Wieś jest całością i powinna być akceptowana integralnie, łącznie z jej hałasami” – uzasadnia swój wniosek.
Tego typu sprawy wywoływały do niedawna żarty i uśmiechy. Media chętnie je opisywały jako swoiste ciekawostki. Tymczasem problem zrobił się zupełnie realny, chociaż głowę pod topór „postępu” składają na razie tylko koguty i gęsi.