Kościół w Polsce powtarza wszystkie błędy hierarchii ze Stanów Zjednoczonych, Irlandii czy Australii. Interes finansowy zdaje się być ważniejszy niż ewangeliczne zasady, współczucie dla ofiar, a nawet zwyczajny pragmatyzm. O czym mówię? O sprawie z Poznania. Trzynastolatka była regularnie wykorzystywana przez pewnego zakonnika, jego przełożeni wiedzieli, że przyjeżdża on do klasztorów i prosi o wspólny pokój z dziewczynką, i o nic nie pytali. Już tylko to pokazuje współodpowiedzialność. Sąd ją uznał i nakazał – w dwóch instancjach – wypłatę odszkodowania w wysokości miliona złotych. Zgromadzenie karę zapłaciło, ale pieniądze zostały zablokowane, bo zgłosiło ono do Sądu Najwyższego kasację. Można oczywiście powiedzieć, że może to doprowadzić do wstrzymania odszkodowań, ale… akurat ta sprawa idealnie nadaje się na precedens, bowiem wina części przełożonych jest bezsporna, a to oznacza, że zakon wystawia nie tylko siebie, lecz także Kościół na odstrzał. Ale jest i kwestia druga. Ofiara została bardzo skrzywdzona przez kapłana-zakonnika, a jego zgromadzenie popełniło w tej sprawie masę błędów i podjęło wiele złych decyzji. Odszkodowanie to minimum tego, co można dla skrzywdzonej kobiety zrobić. Ewangelia nakazuje zadośćuczynienie. A jeśli ewangelia komuś nie wystarcza, to sięgnijmy po argumenty pragmatyczne. Z perspektywy zgromadzenia lepiej stracić milion i zakończyć ten żenujący spektakl. Wałkowanie tego, jak ksiądz przyjeżdżał do klasztorów i dawano jemu i trzynastolatce do nocowania ten sam pokój, w którym ona później była wykorzystywana, nie przysłuży się dobremu imieniu zgromadzenia, a odpowiedź na pytanie, dlaczego tak długo trwało wyrzucenie księdza ze stanu kapłańskiego, też nie jest wygodna. Ta sprawa będzie się ciągnąć jeszcze długo i latami będzie zakonowi i Kościołowi w Polsce szkodzić. Warto o tym pamiętać.