„Było ich 11 tys. Byli dziećmi, gdy toczyła się wojna, a po wojnie sowiecki system zabrał im młodość” – napisali organizatorzy z Ośrodka Działań Społeczno-Kulturalnych „Piast” we Wrocławiu o wystawie portretów nastolatków walczących ze stalinowskim terrorem. Wystawa wpisuje się w bogate wrocławskie obchody Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych. Tuż po otwarciu wystawy wywiadu dla „Dodatku Dolnośląskiego” Gazety Polskiej Codziennie udzieliła autorka portretów – Barbara Hempel, artystka na co dzień mieszkająca w Holandii. Rozmowę z nią przeprowadził Janusz Gajdamowicz.
Jak to się stało, że spotykamy się dzisiaj we Wrocławiu?
W Amsterdamie mieszkam od 35 lat, jestem plastyczką, a ponieważ byłam zmuszona w pewnym momencie wyjechać z Polski i na stałe już tu nie wróciłam, to jednak przy różnych okazjach przyjeżdżam. Jestem Polką, tak też wychowałam moją córkę, mam też obowiązki wobec ojczyzny i dzisiejsza wystawa jest jedną z form ich wypełniania.
Skąd wzięli się „Jaworzniacy” w Pani twórczości?
Zupełnie przypadkowo. Pewnego razu byłam na wykładzie zorganizowanym przez Klub „Gazety Polskiej” w Essen i tam dowiedziałam się, że pomiędzy 1944 a 1956 r. 11 tys. dzieci zakładało organizacje niepodległościowe, traktując tę działalność bardzo poważnie. To było dla mnie dużym zaskoczeniem, bo mimo że byłam działaczką opozycji w latach 70. i 80. [ub. wieku], nie wiedziałam o tym. Wydaje mi się, że ta sprawa została zupełnie zamieciona pod dywan, a odpowiedzialni za to ludzie żyli przez długi czas i korzystali ze swoich pozycji i ze świetnych emerytur. Ci, którzy byli w tamtym czasie przez nich aresztowani, w oczach państwa polskiego byli traktowani jak przestępcy i do lat 90. nie mieli łatwego życia. Nie pozwalano im studiować, utrudniano zdobycie dobrej pracy, a przecież jako nastolatkowie dostawali olbrzymie wyroki od 2 do 12 lat, jak się okazuje bezprawnie wydane. Były nawet wyroki śmierci, do dzisiaj nie wiadomo ile, nawet IPN, który bada dzisiaj tę sprawę, nie może jeszcze tego do końca policzyć.
Jako malarka specjalizuje się Pani w portrecie. Jak powstają te, które oglądamy dzisiaj na wystawie?
Kiedy zobaczyłam te piękne, szlachetne dziecięce twarze na malutkich zdjęciach, które jako nieliczne zachowały się z tamtych czasów – a dodam, że często mieli z tych 20 lat młodości jedno szkolne zdjęcie albo jakieś ponure wykonane przez fotografa w areszcie Urzędu Bezpieczeństwa (nie tak jak dzisiaj, kiedy tych zdjęć są setki i więcej) – postanowiłam uwiecznić je na portretach. Szukałam ich w różny sposób, a ci, do których dotarłam, dali mi swoje zdjęcia i z nich powstały obrazy. „Jaworzniacy” założyli swoją organizację, a towarzyszy jej hasło: „Wolność można odzyskać, młodości nigdy…”. I to mnie bardzo poruszyło. Oni często po wyrokach, które odbyli w bardzo ciężkich warunkach wyszli już jako dorośli, zamęczeni życiem ludzie.
Co sprawiało przy tej pracy najwięcej kłopotów?
Miałam tylko malutkie, czarno-białe zdjęcia. Trudne to było, bo musiałam dochodzić, jaki mieli kolor oczu czy włosów i jak wtedy wyglądali. Chodzi tu też o strukturę i wyraz twarzy, kości, nos, profil itp. Poznałam też wielu osobiście, i to mimo upływu czasu też było pomocne. Ale odbudowanie tych twarzy było dla mnie też wielkim wzruszeniem. Na początku chciałam im ofiarować te portrety, oddać im tę młodość, ale zaproponowali, abym zrobiła wystawę. „Więcej ludzi dzięki temu będzie o nas wiedziało” – tak powiedzieli.
Ile portretów powstało do dzisiaj?
Udało mi się wykonać 26 portretów. Dzisiaj na wystawie można oglądać 25, bo jeden gdzieś przepadł. Większość ich bohaterów poznałam osobiście, a o tych, którzy już nie żyją, opowiadali mi ich przyjaciele. Do portretów dołączone są ich króciutkie życiorysy i jeśli się zachowało również malutkie zdjęcie umieszczone w specjalnej, metalowej ramce w prawym dolnym rogu. W życiorysach próbowałam zachować najważniejsze fakty, ale też anegdotyczne historie, np. za to, że ktoś śpiewał piosenkę, siedział przez trzy doby w celi po kolana w wodzie…
Jak reagowali „Jaworzniacy” na te odtworzone po latach wizerunki?
Byli wzruszeni i zaskoczeni że tak wyglądali, niektórzy nawet siebie nie rozpoznawali, twierdząc, że nie mieli takiej bujnej czupryny czy innych szczegółów twarzy, ale to już taka moja autorska inwencja.
Co dalej będzie się działo z wystawą?
Na razie będzie wystawiana w kilku miejscach w Polsce, m.in. latem na wrocławskim festiwalu Polonia Cantans. Zainteresował się nią także IPN, a docelowo chciałabym, aby trafiła do Muzeum Żołnierzy Wyklętych w Ostrołęce albo w Warszawie. Chciałabym też domalować portrety paru kolejnych wrocławian, bo z pewnością na to zasługują.