Kiedy Arek, wypuszczony w Wigilię 1982 r. z obozu internowanych w Uhercach, brnął przez bieszczadzkie zaspy, w domu Melaków w Powsinie pod Warszawą powoli sposobili się do Wigilii. Andrzej oprawiał karpia, jego żona Barbara pitrasiła w kuchni postną kapustę z grzybami, choinka przystrojona bombkami i cukierkami czekała na opłatkowych gości. Przez tę świąteczną krzątaninę przebijał jednak smutek. Myśleli, że w tym roku nie połamią się opłatkiem w pełnym gronie
Komuniści, o czym wówczas nie wiedzieliśmy, wypuścili Arka w Wigilię jako ostatniego z internowanych w Polsce. Celowo wstrzymali jego zwolnienie, żeby z bieszczadzkich rubieży nie mógł zdążyć tego dnia na połączenie do Warszawy – wspomina brat, Andrzej Melak.
Arek od razu udał się do księdza w pobliskiej parafii, który opiekował się internowanymi w więzieniu w Uhercach. Ksiądz, widząc go zasmuconego, że nie zdąży na rodzinną kolację z braćmi, zaraz uruchomił swoje kontakty. Zawiózł go do miejscowej stacji kolejowej, skąd przejęli Arka kolejarze i „wyczarterowanym” specjalnie w tym celu parowozem zawieźli do Zagórza. Tam już czekał dalekobieżny do stolicy, którego wyjazd inni kolejarze wstrzymali pod jakimś pozorem. Dzięki tej solidarnej pomocy Arek zdążył na wigilijną kolację. Gdy stanął w drzwiach, żona i dzieci popłakali się ze szczęścia. Lepszego prezentu pod choinkę nie mogły się spodziewać.
– Gdy dowiedziałem się, że Arek przyjechał, w pierwszej chwili chciałem go, jako najstarszy w rodzinie, ochrzanić. No bo jak to? Nie wie, że powinien najpierw pojawić się u mnie? – opowiada uśmiechając się Andrzej, najstarszy z czterech braci. Ta braterska „złość” to raczej taka przekora ze szczęścia, że będą mogli świętować razem. Bo wcześniej wrócił z internowania Stefan.
Dziś nie ma ani Arka, który zmarł 5 lipca, ani Stefana, który zginął 10 kwietnia 2010 r. A wcześniej…
– Najgorsza była niepewność. Stan wojenny. Stefan internowany w Białołęce, potem w więzieniu w Załężu, Arek też w Białołęce, później przewieziony do Załęża, a na koniec do dalekich Uherców – wspominają bliscy. I ten wigilijny smutek, obecny wtedy w wielu polskich domach, w których kogoś zabrakło przy opłatku, przeplatający się z radością Narodzenia Pańskiego. Tak się składa, że ten ważny dla chrześcijan wieczór, łączący serca i myśli, Polacy nieraz w historii spędzali w konspiracji, niewoli, w żałobie po poległych bliskich.
Wigilie przed Smoleńskiem
– Nie sądziłem, że przyjdzie mi spędzić jeszcze bardziej smutne święta niż te po tragicznej śmierci Stefana w Smoleńsku. Dowiedziałem się o katastrofie, gdy jechałem samochodem do Siedlec na uroczystości katyńskie. Ktoś zadzwonił z tą straszną informacją. W tym roku zabraknie przy rodzinnym stole kolejnego z braci, Arka – Andrzej nie kryje wzruszenia.
Wyjmuje z grubej tekturowej teczki pliki fotografii, rozkłada na stole. Niektóre stare, lekko pożółkłe, wiele czarno-białych, nie zawsze ostrych, robionych w latach 60., 70. radzieckimi „smienami”, „zenitami”. Opowiada.
– Tu, spójrzcie, gen. Stanisław Nałęcz-Komornicki – powstaniec warszawski, który jako jeden z ostatnich przedostał się kanałami ze Starego Miasta do Śródmieścia. Kanclerz Orderu Wojennego Virtuti Militari, i Stefan, w Zamku Królewskim. Obaj zginęli w Smoleńsku – myśl znów wraca do tragedii 10 kwietnia 2010.
Jaka była ta pierwsza Wigilia w grudniu 2010 r. bez Stefana?
– Ciężko mówić. Straszna. Wigilia to szczególny czas, wracają wspomnienia, a to było świeże – nawet dziś bratu nie jest łatwo o tym mówić. – Było ciężko. Pojechaliśmy przed podzieleniem się opłatkiem na grób Stefana, na groby naszych rodziców. Potem pojechałem z moją rodziną do Arka i Sławka. Niczym nie da się zastąpić tej nieobecności – mówi Andrzej.
Byli ze Stefanem na wielu „opłatkach”. Ostatnie święta przed tragedią smoleńską spędzili m.in. u piłsudczyków w Zamku Królewskim.
– Był Władek Stasiak, Janusz Krupski – szef Urzędu ds. Kombatantów. Byli ci, którzy potem zginęli. Byliśmy też na Wigilii kombatanckiej w centrum wojskowym przy ul. Żwirki i Wigury. Prezydent Lech Kaczyński też tam był. Oglądając te zdjęcia, ciężko uwierzyć, że ich już nie ma, że to ostatnia Wigilia w takim gronie polskich patriotów, że to już historia – Andrzej odkłada obejrzane przez nas zdjęcia z tych uroczystości.
Kolejne zdjęcie – z Wigilii Komitetu Katyńskiego w wieży kościoła św. Anny w 1992 r. Jest biskup praski, Zbigniew Kraszewski, premier Jan Olszewski, Stefan. Od kilkudziesięciu lat członkowie Komitetu spotykali się, aby połamać się razem opłatkiem.
PRL-owskie władze nie darzyły ich sympatią, bały się pamięci o zamordowanych podstępnie w Katyniu polskich jeńcach.
– Bali się prawdy o Katyniu, Mszy za Ojczyznę odprawianych przez ks. Jerzego Popiełuszkę, tak jak rządzący dziś establishment zląkł się krzyża przed Pałacem Prezydenckim i blokuje prawdę o katastrofie smoleńskiej – senior rodu Melaków nie kryje rozgoryczenia.
Gdy rozmawiamy przy kominku i kieliszku domowej śliwówki, dzwoni Zuzanna Kurtyka, planują z innymi rodzinami wspólnie złożyć wizytę Jarosławowi Kaczyńskiemu.
– Andrzej to taki opiekun smoleńskich wdów – żartuje żona, Hanna.
Kwiecień 2010. Lotnisko Okęcie. Rodzina Melaków wraz z innymi rodzinami poległych czeka na przylot samolotu z trumnami bliskich. Gabrysia, córka Stefana, oraz jego żona przyleciały z Kalifornii, jest siostra cioteczna, żona Andrzeja, kuzynka, szwagier, żona Sławka, Piotrek i Paweł – synowie Arka. Arek już wówczas ciężko chorował. Nie był nawet na pogrzebie brata na Powązkach, jedynie na mszy.
Pamięć, nadzieja, zapomnienie
Siedem lat wstecz. Inny nastrój, wiara, że Polska staje się wolna od PRL-owskich naleciałości, że agentura komunistyczna powoli odchodzi w niebyt. Pamiątkowe, symboliczne zdjęcie: Stefan Melak stoi, obok niego płk Ryszard Kukliński, Józef Szaniawski.
– Wtedy, w 2003 r., płk Kukliński mógł pierwszy raz przyjechać do wolnej od czterech lat Polski – objaśnia Andrzej. I kolejne zdjęcie, podczas jednej z uroczystości w Olszynce Grochowskiej – Stefan z żoną płk. Kuklińskiego o kulach, a obok niej przyjaciel płk. Kuklińskiego, u którego się ukrywał i z którym był razem w wojsku, dalej Paweł Wypych. A ten siwy starszy pan po lewej to agent SB. Wciąż się kręcił przy Stefanie. Udawał porucznika AK.
A tu 1990 r., nasza pierwsza pielgrzymka do Katynia, to zdjęcie zrobione po drodze w… Smoleńsku. Arek, Sławek, ich żony, Stefan robi zdjęcia.
Czasem pamięć zawodzi. Trudno odtworzyć po latach wszystkie chwile, spamiętać postaci. Zdjęć są setki, na nich zapisane karty z ostatniego 50-lecia Polski. Właściwie wszystkie mają związek z ludźmi zasłużonymi dla walki o wolność i prawdę, z wydarzeniami patriotycznymi, niepodległościowymi – ludźmi świeckimi oraz księżmi, dla których te wartości zawsze były fundamentem polskości. Najnowsza historia ojczyzny, zarazem w przypadku tej rodziny – historia rodu opowiedziana na fotografiach. Nawet te z kumplowskich pikników, wycieczek i pielgrzymek przedstawiają kolegów z Komitetu Katyńskiego, historyków, jak bracia Żarynowie, prof. Jacek Trznadel, księży zasłużonych w walce o prawdę historii, jak wielebny ks. Wacław Karłowicz z ich rodzimej parafii, któremu wiele zawdzięczają, ks. Jan Sikorski, kapelan internowanych,
ks. Tadeusz Uszyński. Prywatność przenika się z patriotyzmem, patriotyzm z prywatnością.
– To jedno z ostatnich zdjęć Stefana. 7 marca 2010 r., na Podwalu, przy pomniku Katyńskim, miesiąc przed tragedią w Smoleńsku. Uroczystość rocznicowa wydania decyzji o zamordowaniu polskich oficerów – wspomina Andrzej. I zaraz dodaje: – Władze Warszawy chcą ten pomnik przenieść. Oddali to miejsce komuś w wieczyste użytkowanie – cały plac z parkingiem i pałacem, w którym mieści się Urząd Miasta. Może teraz jest na zbyt widocznym miejscu, przy placu Zamkowym, za bardzo rzuca się w oczy…
Oglądamy kolejne fotografie z albumu rodziny Melaków. Z pielgrzymki Komitetu Katyńskiego na Jasną Górę, gdzie złożyli wota – orzełka polskiego i strzępy munduru wydobyte w 1991 r., gdy Stefan zawiózł krzyże do Charkowa i Miednoje. Wykonali je saperzy z jednostek wojskowych w Kazuniu i Dęblinie, wojsko dało samochód, kierowcę.
– Te krzyże wystawały z samochodu ze cztery metry, na końcu była przywiązana polska flaga narodowa, i tak dojechały do Charkowa. W tym czasie była tam polska ekspedycja, która prowadziła ekshumacje, prokurator Stefan Śnieżko, Waldemar Strzałkowski, oficer WP, dziś doradca prezydenta Komorowskiego. Nie chcieli pomóc Stefanowi w postawieniu krzyży. Pomogli rosyjscy żołnierze, którzy pracowali przy ekshumacjach – opowiada brat.
Bracia zrobili też płytę katyńską z napisami w dwóch językach: polskim i francuskim, którą autobusem rejsowym zawieźli do Paryża do Domu Polskiego Żołnierza Kombatanta imienia gen. Andersa.
– Mieliśmy podobną zawieźć do Brukseli, ale nie zdążyliśmy… – mówi.
Pierwszy pomnik Katyński
Pamięta ten dzień. Czekali na tę chwilę długo. Wytaszczyli ciężki żeliwny łańcuch, ważący ze 200, może 300 kg z krypy ciężarówki. Kiedy pierwszy w Polsce pomnik ofiar sowieckiego mordu w Katyniu wznosił się obok powązkowskich mogił, czuli radość, że dopełniają obowiązku, że dają świadectwo zamordowanym podstępnie w obcej ziemi bohaterom, że Polacy o nich nie zapomnieli.
Był rok 1981. Nieprzypadkowo wybrali datę 31 lipca. 1 sierpnia, w dniu wybuchu Powstania Warszawskiego, na Powązkach zbiera się cała patriotyczna Warszawa.
– Postawiliśmy ten pomnik w ciągu półtorej godziny, w samo południe – opowiada Andrzej Melak.
Przez ponad rok kupowali poszczególne elementy do pomnika u różnych kamieniarzy, litery u różnych odlewników, żeby nie skojarzyli, jaki jest ich zamiar. Składali je w garażu Arka. Andrzej wiercił w kamieniu otwory pod litery, pod łańcuch. Pomnik zaprojektowali ks. Wacław Karłowicz, Arek Melak i Stanisław Soszyński, który był wtedy naczelnym architektem Warszawy, zarazem przyjacielem ks. Karłowicza.
Miejsce wybrała ludność Warszawy. Przy pomniku Gloria Victis była polanka, gdzie ludzie składali drewniane krzyżyki, zdjęcia poległych w Katyniu. One ginęły, skradzione przez „nieznanych sprawców”. Tak jak kwiaty składane po tragedii smoleńskiej przed Pałacem Prezydenckim.
– Gdy ludzie dowiedzieli się, co robimy, zaczęli się spontanicznie do nas przyłączać. Postawiliśmy pomnik, odśpiewaliśmy hymn Polski i „Boże coś Polskę”. Od razu zaczęły pojawiać się pod nim kwiaty. Po kilkunastu minutach na miejscu był już dyrektor cmentarza i SB. – wspomina Andrzej.
Następnego dnia w miejscu pomnika było już tylko zryte pole, ślady kół ciężarówek, połamane drzewa i dół po pomniku. Na osiem lat zniknął z powierzchni ziemi.
Jak się potem dowiedzieli, „nieznani sprawcy” zabrali pomnik na polecenie ambasady rosyjskiej.
1 sierpnia 1981 r., gdy w miejscu, gdzie stał pomnik, zgromadził się tłum, pojawiły się plakaty z napisami: gestapo, NKWD. Od razu zawiązał się samorzutnie komitet budowy następnego pomnika.
Po trzech latach władza postawiła tam pomnik zakłamujący prawdę: „Oficerom polskim pomordowanym w ziemi katyńskiej przez hitlerowców w 1941 r.”. Ludzie go zamalowywali, zaklejali…
W 1989 r. Stefan Melak dostał pismo z zarządu cmentarza, że pod murem cmentarnym znaleziono elementy oryginalnego pomnika. Nie było tylko łańcucha z brązu. Po kilku latach starań, w 1995 r. dostali zgodę prezydenta miasta, by pomnik-fałszywkę zastąpić prawdziwym.
– Sławek załatwił ciężki sprzęt do demontażu. Gdy już kończyliśmy montowanie naszego, patrzę, biegnie dyrektor cmentarza, z daleka wymachując jakimś świstkiem: Panowie, nie możecie tego stawiać, jest faks od marszałka sejmu Marka Borowskiego i premiera Józefa Oleksego zabraniający tego! Pytam: którą ma pan godzinę na faksie? On: 11.53. Ja: A na moim zegarku jest 11.50. No i pomnik zamontowaliśmy. Zrobiła się wrzawa. W „Expressie Wieczornym” ukazało się zdjęcie i tekst: „Okaleczony Pomnik” – o tym fałszywym. We wrześniu 1995 r. zdecydowano, że będą tam stały obydwa pomniki. Ale czy prawdy są dwie? – mówi Andrzej.
Tak zostali wychowani
Nie tylko o prawdę o Katyniu upominali się bracia. Andrzej wylicza: Ossów, Radzymin, Olszynka Grochowska, Krzyż Traugutta, Powstanie Styczniowe, rok 1920... Stefan zorganizował około tysiąca spotkań, mszy świętych i wykładów w wieży kościoła św. Anny, kilkadziesiąt naukowych wystaw w Polsce i za granicą – Paryż, Londyn, Bruksela. Bez budżetów, biura, sekretarek, bez żadnego zaplecza.
– Nikt nas nie zmuszał. Tak zostaliśmy wychowani. Patriotyzm ma swój początek w domu rodzinnym. Mama każdego wieczoru czytała nam przed snem książki Sienkiewicza, Słowackiego… Dziadek Felek opowiadał historie o przeszłości Polski, o swoich przodkach, którzy brali udział w powstaniach Listopadowym, Styczniowym. Miał siedemnaścioro wnucząt. Do każdego z nas zwracał się per pan, pani. Panie Andrzeju, pani Sabino itp. Do mojego ojca – panie Józefie, do mamy – pani Danuto. Niby tak oficjalnie, ale raczej był to rodzaj szacunku dla nas wszystkich. Dziadek był obieżyświatem, bo był i nauczycielem, i górnikiem w Normandii, był na wojnie rosyjsko-japońskiej w wojsku carskim.
Ojciec był rzemieślnikiem murarzem. Miał pięciu synów. Jeden zmarł, gdy miał zaledwie pól roku.
Andrzej: – Ja byłem najstarszy, potem Stefan, Arek i Sławek. Teraz zostaliśmy – ja, najstarszy i najmłodszy – Sławek.
Ogromny wpływ miało na nich to, że wychowali się w parafii ks. Wacława Karłowicza. To był wyjątkowy kapłan i Polak. W latach 70. u ks. Karłowicza oglądali filmy oryginalne niemieckie z ekshumacji w Katyniu, gazety z 1943 r., kiedy Niemcy odkryli katyńskie groby.
– To w dużej mierze zasługa ks. Karłowicza, że Katyń, polskość stały się dla nas treścią życia. Gdy zaczęliśmy poznawać szczegóły tej zbrodni, zrozumieliśmy, że choć był to straszny, okrutny mord, wokół niego panuje bezwzględna cisza. Ci nasi rodacy, którzy polegli w Katyniu, zostali zamordowani po raz drugi poprzez zacieranie pamięci o nich. Wtedy postanowiliśmy, że sami postawimy im pomnik.
Mieszkali w pobliżu Olszynki Grochowskiej, miejscu najbardziej krwawej bitwy w wojnie polsko-rosyjskiej 1831 r. Na dawnym polu bitwy znajdowali elementy zbroi, broni. Nieraz udało im się wygrzebać z piasku kulki ołowiane z czasów Powstania Listopadowego, fragmenty kul armatnich. Wszystko to sprawiło, że polskość, patriotyzm stały się dla nich wartością nadrzędną.
We wczesnych latach 70. ks. Karłowicz zainicjował odprawianie mszy świętych polowych za ojczyznę przy mogile w Olszynce. – Najpierw przychodziła na nie garstka osób. W 1980 r. przyjechało kilkanaście tysięcy wiernych.
Gdy nastał stan wojenny, ogrodzono to miejsce, pilnowało go ZOMO. Tak bali się pamięci. Wtedy msze święte były odprawiane w kościele.
– To było wielkie patriotyczne wydarzenie, występowali aktorzy Andrzej Szczepkowski, Wojciech Wysocki, Barbara Dunin. Na wielu patriotycznych uroczystościach często bywał Daniel Olbrychski. To był wielki narodowy zapał. Dzisiaj większość celebrytów odwróciła się od prawdy – mówi z żalem Andrzej Melak.
W latach 70. postanowili powołać organizację, która skupiałaby patriotów. – Tak powstał Krąg Pamięci Narodowej, potem Komitet Katyński i zaczęliśmy budować pomniki.
Założycielami byli ks. Karłowicz i bp Władysław Niziołek. Stefan przewodniczył tym inicjatywom. Teraz spuściznę po nim objął Andrzej.
Wiersz o Wigilii
Święta Bożego Narodzenia w domu rodzinnym bracia wspominają z rozrzewnieniem.
– Były najcieplejsze. Nie było za bogato, ale rodzinna atmosfera wypełniała cały dom. Teraz często tego w domach brakuje. Jest więcej blichtru niż przeżywania świąt – opowiada Andrzej.
Po chwili milknie, jakby próbował sobie coś przypomnieć, i recytuje z pamięci wiersz, który napisał, gdy żyli jeszcze Arek i Stefan:
Piękna choinka światłem upaja
Radość i błogość w sercu rozpala
Rodzina cała opłatkiem się dzieli.
Pośród czystości, zieleni, bieli
Stół zastawiony, potraw trzynaście
Śledzie, pierogi, szczupak na maśle
Jest także kutia,
barszczyk czerwony.
Każdy przy stole zadowolony
Kolędy stare budzą wspomnienia
O ojcu, o mamie, o tych,
których nie ma.
I długo przy stole siedzimy wraz
Już na Pasterkę wyruszyć czas.
Tekst ukazał się w aktualnym wydaniu "Gazety Polskiej"
Źródło:
Grzegorz Wierzchołowski,Leszek Misiak