Działo się to podczas obrad Komisji Spraw Zagranicznych, która miała zaopiniować proponowanego przez ministerstwo kandydata na szefa placówki w Zagrzebiu. Andrzeja Jasionowskiego, dyplomatę z dużym doświadczeniem, PO postanowiła na komisji zaatakować, bo wspierał proponowaną przez PiS reformę służby zagranicznej. Zatem poseł Tomasz Lentz, bo to ten polityk podniósł zarzuty o wypadku, pytał arogancko: „Czy pan był pod wpływem alkoholu, czy nie?!”. Na głosy oburzenia innych członków komisji (ale nie tych z PO) oświadczył tryumfalnie:
„Kandydat ma w swoim życiorysie taki niechlubny przypadek, odwołano go w wyniku tego z placówki w Belgradzie”.
Poseł PO nie mówił prawdy. Przeciwnie – wydaje się, że zupełnie świadomie wygłosił to oszczerstwo. Taki moim zdaniem był plan PO. Opluć, oczernić, obrazić.
Andrzej Jasionowski, desygnowany na stanowisko ambasadora Polski w Chorwacji, faktycznie w 2010 r. miał bardzo poważny wypadek w Belgradzie. – Uprzejmie informuję, że nie zostałem odwołany z funkcji ambasadora po wypadku, nieprawdą jest też, że powoływałem się na immunitet i byłem pod wpływem alkoholu. Gdy leży się na oddziale intensywnej terapii, trudno się powoływać na immunitet – odpowiedział politykowi Platformy. Lentz użył tych samych kłamstw, które siedem lat temu napisały na ten temat najpierw „Fakt”, a później „Gazeta Wyborcza”. Publikacje były sprostowane przez MSZ – Jasionowski miał wypadek w 2010 r., przestał być ambasadorem w Belgradzie w 2014 r. Poseł PO, nawet gdyby sprostowania nie czytał, to znał te daty choćby z życiorysu kandydata, jaki otrzymują posłowie na posiedzenie komisji. Jednak mimo to wygłosił dyskredytujące polskiego dyplomatę kalumnie.
Nic nowego pod słońcem – komuna stosowała tę metodę w PRL (nie cofając się do straszliwych dokonań w tej mierze stalinistów, warto wspomnieć jedno z najgłośniejszych oszczerczych wystąpień politycznych w PRL – Wiesława Gomułkę oczerniającego Pawła Jasienicę). Po 1989 r. nieco się hamowano, na większą skalę oszczerstwo jako metoda walki politycznej zostało zastosowane przez przemysł pogardy podczas rządów PO-PSL. Jednak chyba dopiero teraz politycy PO i sprzyjające jej środowiska zdecydowały – żadnych granic. W cenie są obrażające i mające kompromitować łgarstwa – wypowiadane świadomie, na zimno, z bezczelnością. To co, że – jak w przypadku Jasionowskiego – są wymyślone od początku do końca? Że brzmią jak fantasmagoria i sprzeczne są nawet ze zdrowym rozsądkiem, jak w przypadku ataków na ministra Antoniego Macierewicza? Nie ma to znaczenia. Obowiązuje przekonanie, że obrzucanie błotem przeciwników politycznych się opłaca – coś się zawsze przyklei. Byle atakować konsekwentnie, bezczelnie i – co ważne – nigdy nie przepraszać. To nie przypadek, to metoda. Dlatego po wyjaśnieniach Andrzeja Jasionowskiego poseł Lentz oczywiście nie przeprosił. Dlatego „Gazeta Wyborcza” ani politycy PO nie mają zamiaru wycofać się z promowania bzdur i oszczerstw na temat Antoniego Macierewicza z książki Tomasza Piątka. I tu widać wyraźnie, że granice nawet minimalnej przyzwoitości zostały w obozie III RP najzwyczajniej odwołane. Ktoś może stwierdzić, że nigdy nie obowiązywały. Otóż nie – ten sam Tomasz Piątek, dziś promowany jako wiarygodny autor „Gazety Wyborczej”, przed kilkoma laty został z hukiem wyrzucony z Krytyki Politycznej. „Interesują nas dziennikarstwo i publicystyka, a nie hejting i »wszystkie chwyty dozwolone«” – napisała redakcja. Dziś wobec bezsilności postkomunistycznego establishmentu spod znaku PO i „Gazety Wyborczej” postanowiono, że właśnie nie. Że „wszystkie chwyty dozwolone”. To rozpaczliwe i – jestem przekonana – całkowicie nieskuteczne. Ani na kłamstwie, ani na oszczerstwach już nic nie wygrają.