Maski opadają. Tak wypada skomentować deklaracje przywódców Niemiec, Francji, Włoch i Hiszpanii, którzy w Wersalu pod Paryżem decydowali w poniedziałek o przyszłości Unii Europejskiej, lekceważąc fakt różnorodności państw, solidarności i stawiając de facto na „unię silniejszych plus pozostali”. Czy „Europa różnych prędkości” staje się faktem?
Czymże jest „różna prędkość”, o której tak stanowczo wypowiedzieli się w Wersalu przywódcy Zachodu? Ano niczym innym jak powiedzeniem wprost: jesteśmy silniejsi, bogatsi, możemy więcej. Być może to stwierdzenie faktu i wypowiedzenie prawdy znanej powszechnie i będącej jedynie tajemnicą poliszynela. Ale to także pierwsze tak otwarte zaprzeczenie fundamentom Unii Europejskiej. Dziś „czwórka wersalska” targa na naszych oczach ryzy papieru, zadrukowane deklaracjami o „solidarności” i „współpracy” w ramach wspólnoty europejskiej.
Bo czym jest owa deklaracja, jeśli nie stwierdzeniem, że „silne i bogate kraje Zachodu” będą dziś wspólnie i w porozumieniu tylko ze sobą decydowały o losach całej Unii? Że roszczą sobie wyłączne prawo do decydowania o celach i strategiach polityki? Że od poniedziałku między bajki można włożyć opowieści o demokratycznym podziale głosów czy wspólnym ścieraniu się stanowisk co do kierunków rozwoju kontynentu. Choć po prawdzie na to, że tak się dzieje, mieliśmy przykładów aż nadto – by wspomnieć niemiecko-rosyjskie porozumienia energetyczne czy wyabstrahowaną od interesów Polski i krajów bałtyckich „mińską ugodę” w sprawie rosyjskiej agresji na Ukrainę. Różna prędkość jest więc zapowiedzią, że tego typu polityka będzie miała teraz „wersalski glejt”, którym tłumaczyć będzie można dosłownie wszystko.
Czekają nas prawdopodobnie zmiany w traktacie unijnym. Wersalskie ustalenia rzucają cień na to, do czego będą chciały sprowadzić te zmiany unijne mocarstwa. – Musimy odważyć się na to, by niektóre kraje szły do przodu, jeżeli nie wszyscy będą chcieli brać udział – powiedziała w poniedziałek Merkel. Nie wiadomo, co to oznacza. Łatwo sobie jednak wyobrazić, że ceną za dołączenie do grona „przyspieszaczy” miałaby być rezygnacja z uprawnień państw narodowych, rezygnacja z innych narodowych interesów, presja ideologiczna itp.
Nowy kształt
„Polska potrzebuje silnej Unii Europejskiej. Siła UE nie polega jednak na koncentracji uprawnień w rękach instytucji centralnych, lekceważeniu państw członkowskich i ich wyborców-obywateli, lecz odwrotnie, na zwróceniu uprawnień państwom narodowym, oparciu UE na realnym demokratycznym mandacie” – pisze na łamach najnowszego tygodnika „Gazeta Polska” dr hab. Przemysław Żurawski vel Grajewski
*. To prawda. Niestety, deklaracja „czwórki z Wersalu” każe nam jednak mieć wątpliwości, czy tak się stanie. Bardziej prawdopodobne, że „wielcy” zechcą uprawnienia państw członkowskich i mechanizmy unijne wykroić tak, by służyły „nabraniu prędkości” przez „starą Unię”.
Skandaliczne słowa prezydenta Francji François Hollande’a, który wprost powiedział w poniedziałek, że „chodzi o to, by iść szybciej i mocniej w gronie niektórych krajów, nie wykluczając innych, ale tak, by inni nie mogli się temu przeciwstawić” są najlepszą egzemplifikacją tego, co może nas czekać. Hegemonia i próba sprowadzenia „nowych” członków UE do roli podgrodzia, wlokącego się za lokomotywą odbiorcy towarów i dostarczyciela usług.
Polska – czy tego chce, czy nie – musi spróbować się przeciwstawić temu projektowi. Z różnych przyczyn. Nasz akces do „wersalu” musiałby skończyć się niepowodzeniem. Jesteśmy bowiem zbyt dużym państwem, by nie wzbudzać niepokoju wśród członków „starej Unii” i liczyć na ich bezwarunkową akceptację. Jednocześnie nie wolno nam – jako liderowi regionu – pozostawić mniejszych partnerów na pastwę stagnacji i wepchnięcia w rolę milczącego świadka.
Ostatni dzwonek
Tak więc „wersalska szczerość” to także sygnał dla Warszawy, że najwyższy czas przedstawić alternatywną formułę do samolubnej polityki zachodniej Europy. Formułę, w której odnajdą się zarówno państwa Grupy Wyszehradzkiej, jak i kraje bałtyckie czy Rumunia i Bułgaria. Nie przypadkiem geograficznie pokrywa się to z projektem tzw. Międzymorza. Pokazuje przy tym, że wbrew temu, co przez lata głosili prounijni entuzjaści, Zachód postawiony w trudnej sytuacji dość szybko rezygnuje ze wspomnianej „solidarności”. To musi budzić niepokój i zmuszać do współpracy w poszukiwaniu katalizatora dla naszego regionu.
Jak trafnie się zauważa, za chwilę może się okazać, że przynajmniej dwoje z liderów „czwórki” odejdzie ze swoich stanowisk. Mowa o Angeli Merkel i François Hollandzie. Kanclerz Niemiec może przegrać wybory z socjalistą Martinem Schulzem.
Hollande w wyborach na prezydenta Francji nie startuje wcale. Czy ich poniedziałkowe spotkanie z przywódcami Włoch i Hiszpanii poskutkuje więc formułą, w której nie będą uczestniczyli? To całkiem możliwe. Jak w obliczu zmian, które ewidentnie rozluźniają unijne więzy, zachowałaby się jawnie prorosyjska Marine Le Pen? Co zrobiłby niepropolski Schulz? Sprawa jest szalenie groźna.
Dobrze o tyle, że w Warszawie chyba zdają sobie z tego sprawę. – Europa różnych prędkości to zaprzeczenie idei Unii Europejskiej – mówił wczoraj marszałek Senatu Stanisław Karczewski. Słowa przy okazji spotkania, w którym udział wzięli szefowie parlamentów państw Grupy Wyszehradzkiej. Kwartet Wyszehradzki musi przestać być jednak jedynie doraźną formułą, w której ad hoc wypracowuje się stanowiska, by sprzeciwić się temu lub owemu pomysłowi „hegemonów” – jak to było w wypadku kwestii „kwotowego przydziału uchodźców”. Muszą paść deklaracje i zobowiązania. Jeśli tak się nie stanie, to obudzimy się w podgrodziu starej Unii, do którego wschodnich rubieży podchodzi stary wróg. Warszawa zdaje sobie z tego sprawę, podobnie jak kraje bałtyckie, wiedzą o tym też Szwedzi i Finowie. Czy nasi partnerzy z V4 również? Miejmy nadzieję, bo to ostatni dzwonek.
Zbliżający się (czwartek i piątek) szczyt w Brukseli z udziałem szefów państw i rządów, będzie więc burzliwy nie tylko ze względu na kontrowersje wokół wyboru szefa Rady Europejskiej. To będzie pierwszy szczyt po tym niemalże oficjalnym wskazaniu „lepszych” i „gorszych”. Szalenie ciekawie w tym kontekście będą wyglądały również obchody 60. rocznicy podpisania traktatów rzymskich, które legły u podstaw Unii Europejskiej. – Nie zgadzamy się na podziały w Unii i nigdy na takie podziały się nie zgodzimy – oświadczyła premier RP Beata Szydło. Pytanie, co oprócz tej niezgody ma do zaproponowania Warszawa i na co gotowi są nasi partnerzy. Obecni i potencjalni.
* Na ten temat czytaj więcej w tekście dr. Żurawskiego vel Grajewskiego „Co dalej, Europo”? w tygodniku „Gazeta Polska”.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
#Polska
#Wersal
#Unia Europejska
#UE
Wojciech Mucha