Koszulka "RUDA WRONA ORŁA NIE POKONA" TYLKO U NAS! Zamów już TERAZ!

Pionki bez dowódcy. Nie ma powodu do świętowania

Nowy rok rozpoczynamy serią spektakularnych wpadek i kompromitacji politycznej opozycji. Są one jednak syndromami poważnej choroby, która ją toczy.

Filip Błażejowski/Gazeta Polska
Filip Błażejowski/Gazeta Polska
Nowy rok rozpoczynamy serią spektakularnych wpadek i kompromitacji politycznej opozycji. Są one jednak syndromami poważnej choroby, która ją toczy. Jednak gdyby ta choroba zagrażała tylko jej, wówczas nie byłoby nad czym rozdzierać szat. Niestety, kryzys opozycji może doprowadzić do poważnego kryzysu państwa - pisze Wojciech Mucha w najnowszym numerze tygodnika „Gazeta Polska”.

Na użytek niniejszego tekstu prześledziłem dość szczegółowo aktywność partii Ryszarda Petru. Jeśli za dobrą monetę chcielibyśmy przyjąć stronę internetową partii, to poza tym, że wyszukiwarka Google przestrzega nas, że „strona padła ofiarą hakerów”, nie otrzymamy zbyt wielu konkretów. Bo ofiarą hakerów paść musiały także merytoryczne pomysły „.n”. Jej działalność w ostatnim kwartale ogranicza się do podgrzewania sporu politycznego, którego zakładka „aktualności” jest wcale niezłym kalendarium.

Stara śpiewka

Ale cofnijmy się dalej. We wrześniu na konwencji poznaliśmy program partii. Streszcza się on w zdaniu: „odsunąć PiS od władzy”. Trudno się na to obrażać – walka o władzę jest motorem napędowym partii politycznej. Pomysły na to starcie są jednak dość ciekawe:

„Chcemy odsunąć PiS od władzy i to zrobimy. Postawimy przed Trybunałem Stanu Dudę i Szydło. Chcemy wyjść do Polaków, konsultować z nimi program, jesteśmy otwarci na korekty. Będzie dużo do sprzątania. To wszystko trzeba będzie poprawić. Jesteśmy jedyną partią opozycyjną, która ma całościowy program. Będziemy walczyć z agresją i przemocą”.


Obok śnienia na jawie Ryszard Petru przedstawił takie propozycje jak: „zmniejszenie liczby ministrów, wprowadzenie kryterium dochodowego w programie >>Rodzina 500+<<, rozdział państwa od Kościoła, legalizacja związków partnerskich i finansowanie in vitro z budżetu, zmiana filozofii nauczania w szkołach”. Czyli w skrócie – narzędzia, którymi władzę w 2015 r. chciała zdobyć Platforma Obywatelska, a które okazały się nieskuteczne do tego stopnia, że partia ta przeżywa najgłębszy kryzys od czasu powstania.

Gdyby politycy Nowoczesnej uważniej słuchali trenerów personalnych, to zapewne dowiedzieliby się, że „jeśli robi się to, co dotychczas, otrzymuje się takie same wyniki jak dotychczas”. To podstawowa mantra, którą wtłacza się do głów pracownikom niższego szczebla w korporacjach. Tymczasem ludzie Petru nie dość, że małpują program Platformy, to również w sferze ideologicznej korzystają z pomocy ludzi, którzy dawno temu stracili możliwość rozumienia „duszy polskiej” (jeśli w ogóle ją kiedyś rozumieli).

Czymże jest bowiem „debata o nowoczesnym patriotyzmie” z udziałem takich specjalistów jak prof. Aleksander Smolar, Krzysztof Materna i ks. Wojciech Lemański czy dyskusja pt. „Stan ducha Polaków. Między gniewem a nadzieją”, moderowana przez posła Krzysztofa Mieszkowskiego przy udziale Agnieszki Holland, Beaty Stasińskiej oraz profesora Leszka Koczanowicza? Te obrazki przerabialiśmy już wielokrotnie – lubował się w tym Janusz Palikot tuż po tym, jak zakładając Twój Ruch, postanowił „pięknie się różnić” od Platformy (skądinąd pod hasłem „Budujmy razem nowoczesne (!), przyjazne i świeckie państwo!”).

Trzeba było głosować na PiS

Nowoczesna jest kolejną emanacją teorii, że część Polaków można wciąż przekonać do siebie odwołaniem do „nowoczesności” i „bezobciachu”. To ostatnie reprezentuje w ich mniemaniu oczywiście triada: Kościół–PiS–tradycyjnie pojęte wartości. By się o tym przekonać, wystarczy lektura „uchwały Rady Krajowej Nowoczesnej w sprawie sprzeciwu wobec ideologizacji państwa”. To zlepek komunałów, które słyszymy każdego dnia z „mainstreamowych mediów”, a które sprowadzają się do opowieści o tym, jakoby w Polsce ktoś dzielił ludzi na „sorty”, organy państwa „tolerowały agresję i nienawiść wobec odmienności światopoglądowej i płciowej” czy też „wspierały organizacje parafaszystowskie”. O tym, jak jest w rzeczywistości, wie każdy, kto porusza się w innym środowisku niż towarzyskie, polityczne i medialne koterie Warszawy lub Krakowa.

Podobna narracja była, owszem, skuteczna w 2007 r., kiedy zasięg mediów społecznościowych był niewielki, a dominacja przekazu „Gazety Wyborczej” rozciągała się nawet na lokalne rozgłośnie radiowe. Wówczas kreowanie atmosfery „wojny cywilizacji”, w której to PiS miał być barbarzyńskim najeźdźcą, było możliwe. Dziś, choć tego nie dostrzegają, narzędzia politycznych macherów Nowoczesnej i jej chorej macochy – Platformy Obywatelskiej – stają się bezużyteczne.

Zresztą o ścieżkach, którymi chadzają myśli Petru, wiemy niewiele. Jego aktywność ogranicza się do powtarzania utartych frazesów, które następnie kompromituje swoimi działaniami. W ogóle w Nowoczesnej próżno szukać kogoś, kto miałby jakąkolwiek ofertę dla niezadowolonych z rządów PiS-u Polaków, poza powtarzaniem argumentów z czasu późnego Palikota. Dochodzi do tego, że nawet najtwardsi zwolennicy „.n” publicznie żałują swoich wyborów: „Głosowałem na Nowoczesną. Żałuję. I dodaję, że z każdym dniem coraz bardziej” – pożalił się na Twitterze Tytus Hołdys, syn znanego muzyka. „Trzeba było głosować na PiS. My głosowaliśmy i nie żałujemy” – drwili internauci.

Młodzi, gniewni, nijacy

O tym, że podobne narzędzia już nie działają, wie dziś lider Platformy Grzegorz Schetyna. Cóż jednak ma zrobić, jeśli i Schetynę, i Platformę zostawili „starzy” – Stanisław Huskowski, Jacek Protasiewicz, Stefan Niesiołowski i Michał Kamiński (dokonują właśnie politycznego żywota jako „Europejscy Demokraci”). Nie ma Donalda Tuska. Ewa Kopacz, Radosław Sikorski i Bronisław Komorowski również należą już raczej do politycznej przeszłości. Część z nich jest skompromitowana, blask innych zbladł wraz z zamknięciem medialnego parasola.

Kim ma więc „grać” wyraźnie zagubiony Schetyna? Czy pozostało mu tylko obserwować postępujący bój na gafy w wykonaniu „posłów młodego pokolenia” i idący za tym upadek partii? Wydaje się, że kreowany przez lata na „twardego gracza”, dziś nie potrafi sobie poradzić z owymi „sierotami po Tusku”. Mowa oczywiście o Sławomirze Nitrasie, Agnieszce Pomasce, Kindze Gajewskiej i pozostałych posłach Platformy, którzy z okupacji sali plenarnej uczynili sobie swoisty sposób na autopromocję i licytację z Nowoczesną. Licytację specyficzną, biorąc pod uwagę choćby medialny występ posła PO Arkadiusza Myrchy, który w orszak Trzech Króli zaliczył samego Belzebuba, przebijając tym samym Ryszarda Petru z jego „świętem sześciu króli”.

Młodzi z PO ostentacyjnie ignorują Schetynę. Ten ostatni wydaje się być kompletnie skołowany całą sytuacją. Do tego stopnia, że nie potrafił na antenie Polskiego Radia wytłumaczyć, jaki sens ma domaganie się przez PO ujawnienia taśm z głosowania nad ustawą budżetową, które miało miejsce w Sali Kolumnowej, skoro jego ugrupowanie jednocześnie uznaje, że wciąż trwa posiedzenie sejmu w sali plenarnej, a w Sali Kolumnowej odbywało się „spotkanie” posłów PiS. O stosunku Schetyny do okupacji świadczy także fakt, że w czasie jej trwania wyjechał na narty. Taśmy zresztą ujawniono, co ostatecznie skompromitowało wołających o ich upublicznienie.

Medialny parasol przecieka

Ale nieporadność opozycji wynika nie tylko z niezrozumienia zmian, jakie zaszły w społeczeństwie od 2007 r. To także brak sztywnego kręgosłupa, który powinien cechować liderów politycznych, o szczypcie inteligencji już nawet nie mówiąc. Okazuje się bowiem, że nie da się wszystkiego załatwić politycznym marketingiem. Na pewno nie da się tego zrobić w sytuacji, gdy monopol medialny został trwale rozbity, a każda wpadka czy skandal natychmiast zostają ujawnione.

Bo na nic zdały się tłumaczenia Ryszarda Petru, który po powrocie z sylwestrowego wypadu do Hiszpanii, gdzie udał się w towarzystwie posłanki Joanny Schmidt, wił się jak piskorz, by tylko nie zdradzić ani gdzie był, ani co tam robił. I choć przekonywał, że to jego prywatna sprawa, całość nie dość że brzmi dość zastanawiająco, biorąc pod uwagę fakt rzekomego kryzysu w Polsce, to jeszcze świadczy o dość słabej organizacji samej partii „nowoczesnych”.

Wszystko byłoby oczywiście bardzo śmieszne i świadczyło jedynie o poziomie intelektualno-moralnym rozwiedzionej niedawno Schmidt i wciąż żonatego Petru, gdyby nie fakt, że nakręcana przez ostatnie tygodnie spirala histerii nad rzekomo zagrożoną w Polsce demokracją trwale zdominowała życie polityczno-medialne w Polsce. Miała także wpływ na obraz naszego kraju za granicą. Nie jest tajemnicą, że każde zbiegowisko pod sejmem było przez lewicową prasę zachodniej Europy wykorzystywane do utrwalania obrazu Polski jako pogrążonej w kryzysie quasi-autorytarnej krainy.

Ale i ten kij okazał się mieć dwa końce. Zainteresowanie Polską zagranicznych mediów sprawiło, że jedyne, co na swojej eskapadzie ugrał Ryszard Petru, to fakt, że media w USA, Nowej Zelandii, a nawet na Tajwanie rozpisują się o „liderze polskiej opozycji, który w momencie kryzysu ucieka na urlop z koleżanką z partii”. Nie wiadomo, czy o taki obraz chodziło szefowi Nowoczesnej.

OdKODowany Kijowski

Podobna sława spotkała także Mateusza Kijowskiego. Lider KOD trafił na łamy zachodnich mediów w momencie, gdy pojawiła się informacja, jakoby miał sobie ze zbiórek na rzecz „obrony przed kaczystowskim reżimem” uczynić stałe, wcale niemałe źródło dochodu. „Pan z kucykiem”, znany już wcześniej z niechętnego wypełniania obowiązku alimentacyjnego, miał za usługi na rzecz KOD pobrać niebagatelną kwotę ponad 90 tys. zł. I choć najprawdopodobniej zabraniał mu tego statut organizacji, nie szło to w parze ani z ograniczeniami dyktowanymi przez przyzwoitość, ani przez zwykły zdrowy rozsądek.

Co więcej, okazuje się, że rzekome informatyczne usługi, które miał świadczyć wraz z żoną, nie dość że wyglądają na przepłacone, to pojawia się pytanie, dlaczego płacono za nie jedynie w krótkim okresie całej działalności KOD i czy aby nie właśnie dlatego, by móc „dokapitalizować” Kijowskiego. To jednak sprawa dla audytorów, być może prokuratury. Na pewno też dla zwolenników i sympatyków komitetu, także tych, którzy – trudno w to wątpić – zaangażowali się w jego działalność bezinteresownie, w dobrej wierze i z takimi chęciami.

Na tym nie koniec. Gdyby bowiem potwierdziły się pogłoski o tym, że KOD był finansowany z zagranicy, Kijowski musiałby się liczyć także ze złością „wielkich donatorów” (o tym, że to możliwe, świadczy wypowiedź jednej z członkiń Komitetu, która w dyskusji internetowej sugerowała, że „wpłaty z zagranicy wciągano na zbiórki do puszek”). Złośliwi zwolennicy teorii spiskowych mówią, że jeśli także w Nowoczesną i Platformę „ktoś” zainwestował pieniądze, to i on obecnie musi rwać sobie włosy z głowy.

Powrót taty

Czy receptą jest „powrót Tuska”? Ten „ojciec najlepszy”, który pozostaje obecnie na uboczu sceny politycznej, coraz częściej wymieniany jest jako remedium na problemy toczące opozycję. Tylko w ostatnich dniach, wraz z postępującą kompromitacją Platformy i Nowoczesnej, nie brakowało głosów, że tylko były premier mógłby „wziąć za twarz” rozwydrzone dzieci. Tyle tylko, że i dla Tuska sytuacja nie jest najlepsza. Jego zwolennicy, żyjący mitem „roku 2012” – szczytowego momentu rządów Platformy, okresu Euro2012, „polskiej prezydencji” i masowego uruchomienia środków z Unii Europejskiej – zdają się nie dostrzegać, że od tamtego czasu zmieniło się bardzo wiele. Z kim miałby grać Tusk po zejściu z białego konia? Jeśli wróci do Polski z brukselskich saksów, zastanie ją całkiem inną niż w momencie wyjazdu.

Mówiąc o „grze pionami”, nie sposób nie wspomnieć o fantastycznych pomysłach, jak kreowanie „rządu fachowców” takich jak Bogdan Zdrojewski i Rafał Dutkiewicz, czy „uruchamianie” takich postaci jak Władysław Frasyniuk, który według plotek miałby objąć stery czegoś na kształt Komitetu Obrony Demokracji. I nie pomoże tu nawet przypadek Kazimierza Ujazdowskiego, któremu nie powiódł się stary numer na „rzucanie papierami”. Jego odejście z szeregów PiS zostało skwitowane wzruszeniem ramion nie tylko przez partyjnych kolegów, lecz także przez większość opinii publicznej. Łzy leje już nawet Monika Olejnik: „Cieszyć się może prezes Kaczyński, bo nieoczekiwanie spadają mu gwiazdki z nieba. (…). Sytuacja robi się taka, że prezes Kaczyński naprawdę nie będzie miał z kim przegrać” – czytamy w felietonie dla „Wyborczej”.

Nie otwierajmy szampana

To prawda. Niewydolność intelektualna i organizacyjna opozycji jest tak wielka, że jedynie trzęsienie ziemi w partii rządzącej w postaci afery porównywalnej z taśmową mogłoby dodać jej wiatru w żagle. To zresztą powinno być ostrzeżeniem dla włodarzy Prawa i Sprawiedliwości, którzy muszą pamiętać, że wciąż „mają z kim przegrać”. Z własnymi szeregami. Dlatego konieczność chłodnej analizy, posunięć kadrowych, praca nad spójnością medialnego przekazu i wewnętrzna kontrola partyjnych szeregów powinny być priorytetami dla Jarosława Kaczyńskiego.

Sytuacja opozycji jest nie do pozazdroszczenia. Ale to również ostrzeżenie dla obozu niepodległościowego. Powtórzmy słowa, które napisał w jednym z serwisów społecznościowych dr hab. Przemysław Żurawski vel Grajewski: „W zasadzie jest to już bardziej smutne niż zabawne. W demokracji opozycja jest niezbędna – im poważniejsza intelektualnie, tym lepiej. Tak żałosna jej jakość jest objawem choroby systemu. To groźne dla Rzeczypospolitej”. Groźne o tyle, że przed nami rok, który zapowiada się jako szalenie niebezpieczny w polityce międzynarodowej. Polska potrzebuje opozycji sprawującej formę kontrolną, która bynajmniej nie sprowadza się do „bujania łódką”, wykonywania autoportretów czy wrzasku z powodu niezasznurowanych butów tego czy owego polityka.

 



Źródło: Gazeta Polska

#Grzegorz Schetyna #Ryszard Petru #Nowoczesna #opozycja #PO #polityka #Sejm #KOD

Wojciech Mucha