GP: Za Trumpa Europa przestanie być niemiecka » CZYTAJ TERAZ »

Ośmiu żołnierzy na kilometr granicy z Sowietami

W czasie kampanii 1939 roku jedyną właściwie osłoną naszej wschodniej granicy były oddziały Korpusu Ochrony Pogranicza.

By Maciej Szczepańczyk - Image taken by User:Mathiasrex Maciej Szczepańczyk, CC BY 3.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.ph
By Maciej Szczepańczyk - Image taken by User:Mathiasrex Maciej Szczepańczyk, CC BY 3.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.ph
W czasie kampanii 1939 roku jedyną właściwie osłoną naszej wschodniej granicy były oddziały Korpusu Ochrony Pogranicza. Formację tą utworzono w 1924 roku, właśnie w celu zapewnienia bezpieczeństwa wschodnich rubieży, zwłaszcza ze strony nasyłanych przez Sowietów grup dywersyjnych. KOP współpracował również z naszym wywiadem zwłaszcza na kierunku rosyjskim i litewskim. 

Sytuacja ta uległa istotnej zmianie na wiosnę 1939 r., kiedy coraz bardziej realna stawała się groźba wojny z Niemcami. Wówczas część sił KOP wcielono do innych jednostek WP oraz obsadzono oddziałami KOP granicę z Rumunią, Węgrami (powstałą na skutek zajęcia przez Węgry, po upadku Czechosłowacji, Rusi Zakarpackiej) i wreszcie ze Słowacją. Żołnierze KOP trafili nawet na Hel. Niestety, oddziały pozbawiono przy tym większości artylerii i części (i tak niewielu) działek przeciwpancernych. Niekorzystnie zmieniła się też struktura KOP, ponieważ po wszystkich wspomnianych roszadach znacznie większy procent służących w tej formacji żołnierzy stanowili świeżo zmobilizowani rezerwiści. W rezultacie, w chwili wybuchu wojny, granicy z Sowietami strzegło zaledwie 12 tys. słabo uzbrojonych żołnierzy KOP. Pamiętajmy, że mówimy o granicy liczącej prawie 1500 km! To daje 8 żołnierzy na kilometr pasa granicznego. Nie sposób tutaj rozważać, czy nasze władze spodziewały się napaści sowieckiej. Można jedynie powiedzieć, że brały ją pod uwagę (zwłaszcza od czasu podpisania paktu Ribbentrop-Mołotow)  ale starały się odsuwać myśl o takim, najczarniejszym z czarnych, scenariuszu. Nie można naszych decydentów za to osądzać, w wojnie na dwa fronty, zwłaszcza w sytuacji zdrady francuskich i brytyjskich sojuszników i tak nie mieliśmy żadnych szans. Już w pierwszych dniach września coraz częściej docierały informacje wywiadowcze o  niepokojących ruchach sowieckich wojsk. O niebezpiecznej sytuacji w Rosji alarmowały placówki dyplomatyczne. 11 września pułkownik Brzeszczyński (ataché Ambasady RP w Moskwie) depeszował „Podać natychmiast do Sztabu Głównego: w Sowietach częściowa mobilizacja”. Mimo tego, poranek 17 września był dla polskich polityków i generalicji szokiem. 

Prawie 600 tys. Rosjan runęło na Polskę

Znany jest powszechnie rozkaz naczelnego wodza marszałka Rydza-Śmigłego, żeby z Sowietami nie walczyć, chyba, że będą nacierać na nasze oddziały lub próbować je rozbrajać. Wbrew pozorom ta część rozkazu dawała pewną swobodę poszczególnym dowódcom na wschodzie. Mnie bardziej zadziwia inne zdanie – „Miasta do których podejdą bolszewicy powinny z nimi pertraktować w sprawie wyjścia garnizonów do Węgier lub Rumunii”. To już była naiwność, wprawdzie nikt nie znał przyszłości, zbrodnia ludobójstwa w Katyniu miała dopiero nadejść, ale pamięć o bestialstwie i okrucieństwie sowieckiego najeźdźcy w wojnie 1920 roku powinna dać wiele do myślenia. Sowieci nie byli partnerami do pertraktacji, nie wolno było im w najmniejszym stopniu ufać! Na szczęście nie wszyscy wierzyli w możliwość układów z nimi. Do tych, którzy racjonalnie ocenili sytuację, należał m.in. ówczesny dowódca KOP generał Wilhelm Orlik-Rückemann. Wprawdzie często oskarżano go później, że nie przygotował należycie swoich oddziałów do odparcia potencjalnego ataku. Ale jak już wspomniałem, nawet gdyby bardzo tego chciał, nie miał możliwości lepszego obsadzenia pasa granicznego, ani kim, ani czym. Sowiecka napaść zastała generała w Dawigródku, gdzie mieścił się główny sztab KOP. Przyjrzyjmy się siłom, jakie tego dnia stanęły naprzeciwko siebie. Formacje sowieckie (i to tylko głównego pierwszego rzutu) skupione w ramach Frontu Białoruskiego i Frontu Ukraińskiego liczyły blisko 470 tys. żołnierzy, ale do tego trzeba jeszcze dodać około 100 tys. Wojsk Ochrony Pogranicza NKWD. Naprzeciw nim stało owe 12 tys. żołnierzy KOP… Za nimi znajdowały się już tylko rozproszone, nieliczne oddziały, głównie wartownicze. Wszystkie większe formacje Wojska Polskiego już wcześniej przesunięto w głąb kraju i w większości związane były walką z Niemcami.  

Można się wycofać, ale nie się poddać

Pierwsze uderzenie sowieckie, które nastąpiło jeszcze przed świtem (pomiędzy godziną 4 a 5) 17 września skierowane było na nadgraniczne strażnice. Trudno tutaj mówić o walce, chociaż oczywiście niektóre strażnice stawiły opór. Załogę każdej z nich stanowiło od 9 do 11 żołnierzy  uzbrojonych w broń ręczną, a atakowano ich kilkusetosobowymi oddziałami przy wsparciu czołgów. Po błyskawicznym opanowaniu strażnic, Sowieci uderzyli na garnizony KOP (stacjonujące m.in. w Baranowicach, Krzemieńcach, Brzeżanach). Tam dopiero zaczęła się prawdziwa walka. Praktycznie wszędzie Polacy bronili się, często spontanicznie nie czekając na odgórne zarządzenia. Rozkaz naczelnego wodza nie dotarł do wszystkich jednostek KOP, a niektóre, w chwili jego otrzymania, już były związane walką z siłami sowieckimi. Generał Orlik-Rückemann podjął błyskawiczną decyzję polecając swoim oddziałom bronić się lub wycofywać, ale w żadnym wypadku nie poddawać się Rosjanom…

Więcej o walce z sowietami i zwycięskiej bitwie pod Szackiem w artykule OSTATNI BÓJ NA KRESACH w tygodniku GP










                                                                                                  

                                                                                   

 



Źródło: Tygodnik Gazeta Polska

#zwycięstwo #Szack #wojna #wrzesień #KOP

Andrzej Wroński