Koszulka "RUDA WRONA ORŁA NIE POKONA" TYLKO U NAS! Zamów już TERAZ!

Afera Amber Gold. Zamknąć trójmiejski parasol

Nic nie rozpala wyobraźni tak, jak złoto. Wie to każdy, kto śledzi choćby histerię wokół „złotego pociągu”.

Piotr Galant/Gazeta Polska
Piotr Galant/Gazeta Polska
Nic nie rozpala wyobraźni tak, jak złoto. Wie to każdy, kto śledzi choćby histerię wokół „złotego pociągu”. Gorączka złota Amber Gold, która od czasu wybuchu afery zdążyła już opaść, znów wzrasta. Tym razem za sprawą sejmowej komisji śledczej. Warto więc pamiętać, że to nie gorąca krew, a chłód w psychice powinien być domeną śledczych.

Wczoraj w komentarzu dla „Codziennej” przypomniałem, jak wraz z red. Dorotą Kanią poznaliśmy „państwa P.”. Sprawa od początku była dość zaskakująca. Kontakt z Marcinem P. zdobyłem w sposób najprostszy z możliwych. Kiedy było już wiadomo, że atmosfera wokół „złotego małżeństwa” się zagęszcza, zadzwoniłem do jednej z filii Amber Gold i poprosiłem pracownicę o przekazanie mojego numeru telefonu „panu prezesowi” z uprzejmą prośbą o rozmowę. Ku mojemu zaskoczeniu P. oddzwonił w zasadzie błyskawicznie. Od razu także zgodził się na spotkanie, na które – o dziwo – przyszedł (to było zresztą dla mnie jedno z ciekawszych doświadczeń, do wspomnienia których skłania mijające właśnie 5 lat „Codziennej”).

Z salonów pod celę

Bo nie spodziewaliśmy się, że P. będzie chciał z nami się spotkać. W przeciwieństwie do wielu innych tytułów prasowych, media Strefy Wolnego Słowa nie miały nigdy żadnych reklam ze strony spółek gdańskiego biznesmena, jak się później okazało – aferzysty. Marcin P. nie gościł na naszych okładkach, nie pokazywaliśmy go jako rekina biznesu, pozującego do zdjęć ze sztabkami złota.

A pamiętajmy także o tym, że i linie OLT Express, i spółka matka – kusząca wysokim oprocentowaniem Amber Gold – nie szczędziły pieniędzy na ugłaskiwanie nadwiślańskiej prasy. Tylko w pierwszej połowie 2012 r., a więc na moment przed wybuchem afery, z 20-milionowego budżetu reklamowego 11,9 mln zł przypadło na prasę. I tak – 2,9 mln zł na „Rzeczpospolitą”, 2,6 mln zł na „Gazetę Wyborczą”, 1,6 mln zł na „Polskę”. Działo się tak mimo że Amber Gold już w 2009 r. znalazł się na liście ostrzeżeń publicznych Komisji Nadzoru Finansowego.

Ale wróćmy do samego spotkania z „państwem P.”. W jednej z eleganckich gdańskich kawiarń, pozujący na wzorowe małżeństwo dobrze prosperujących biznesmenów przekonywali nas o czystości swoich zamiarów. Popijający bezalkoholowego drinka, lekko otyły P. w niczym nie przypominał wychudzonego więźnia, którego znamy z dzisiejszych relacji procesowych. Jego żona, małomówna i suflująca małżonkowi, zapewne nie spodziewała się jeszcze, że z atrakcji, jakie mogą czekać na nią w najbliższym czasie, zostanie jej świat w kratkę i zakończony ciążą romans z więziennym strażnikiem (cóż to zresztą za absurdalna sprawa!).

Ale z tamtego spotkania pamiętam doskonale także co innego. Swobodę, z jaką P. opowiadał o relacjach, jakie łączyły go z trójmiejskim establishmentem. To nie tylko syn urzędującego premiera, Michał Tusk, który do linii OLT przyszedł jako ekspert, specjalnie zakładając do tego firmę. Szef Amber Gold znał także polityków z najwyższego szczebla – od gdańskiego ratusza, przez ludzi kultury i biznesu. Dziś wszyscy oni oczywiście wypierają się tej znajomości, a z przyczyn procesowych samo wymienienie ich nazwisk w niniejszym komentarzu jest wielce ryzykowne.

Czytaj też: Oni staną przed komisją śledczą ds. Amber Gold? LISTA NAZWISK

By mieć pogląd na relacje, jakie łączyły P. z „układem gdańskim”, wystarczy jednak przypomnieć słynne zdjęcie, na którym posiadający kilkadziesiąt kont bankowych prezydent Gdańska w otoczeniu lokalnych notabli przeciąga po płycie lotniska samolot linii OLT Express. Ci tragarze złotego kruszcu zapewne będą musieli pojawić się na posiedzeniu sejmowej komisji. Zrobią także wiele, by prędko nie spotkać się z P. po raz kolejny.

Chciał pokazać złoto

Ale warto też przypomnieć jeszcze jeden fakt. Marcin P. przed kolejnym spotkaniem stwierdził, że „pokaże nam złoto”, które miało być zabezpieczeniem lokat spółki. Byliśmy już w trasie do Gdańska, kiedy do spółki wkroczyła ABW, a małżeństwo P. zostało aresztowane. Nie zdążyliśmy przekonać się, czy blefowali. Dziwnym trafem aresztowano ich akurat w dzień, kiedy deklarowali „odkrycie kart”. Od tamtej pory P. nie rozmawiali już z dziennikarzami. Nie wiemy więc, co mają do powiedzenia na temat tego, gdzie podziało się złoto, co stało się z setkami milionów złotych, na jakiej zasadzie organa państwa pozostawały ślepe na kolejne wyroki, teoretycznie uniemożliwiające przecież „zdolnemu małżeństwu” prowadzenie tak skomplikowanej działalności, jak np. dom składowy.

Również i to musi wyjaśnić komisja śledcza pod przewodnictwem Małgorzaty Wassermann. Młoda prawnik, która doświadczenie zdobyte na salach sądowych chce przenieść do sejmowych gabinetów, ma jednak nie lada kłopot. Już teraz widać, że komisja, którą kieruje, oprócz problemów natury prawnej, oprócz przebrnięcia przez materiał dowodowy, będzie musiała zmierzyć się z ogniem walki politycznej. Krzysztof Brejza, poseł PO i członek komisji z jej ramienia przekonuje, że prace sejmowych śledczych mogą (a wręcz powinny) zakończyć się „w ciągu pół roku”.

Gdyby propozycja posła Brejzy została przyjęta, oznaczałaby z miejsca nierzetelną pracę i podobnie nierzetelne podejście do dokumentów. To byłaby fikcja i niczego byśmy nie wyjaśnili

– mówi „Codziennej” Stanisław Pięta, również członek komisji.

Rozumiem, że Platforma Obywatelska ma pewien „styl” wyjaśniania zarzutów i afer, bo w tym stylu „wyjaśnili” wszystkie wcześniejsze. Natomiast my musimy podejść do tego obowiązku poważnie

– dodaje bielski parlamentarzysta.

Pięta zwraca uwagę, że po dostarczeniu komisji dokumentów przez wszelkie instytucje (sądy, prokuratury, ale przecież także np. KNF) nastąpi koncentracja na poszczególnych wątkach, wraz z ich odnogami.

Potem dopiero przyjdzie czas na listę świadków i przygotowania do ich przesłuchania. Skąd mielibyśmy wiedzieć, jakie pytania zadać świadkom, jeśli nie będziemy dobrze przygotowani?

– pyta retorycznie poseł PiS-u.

Platforma nie ma w tym interesu

Zachowanie posła Brejzy zaskakuje, jednak na dłuższą metę nie dziwi. Wszak nie jest w interesie byłej partii władzy naświetlanie afery wraz z rozplątywaniem sieci połączeń. Starczy jednak przypomnieć, że powołana na wniosek PiS-u komisja śledcza w sprawie „afery Rywina” obradowała blisko półtora roku, przy czym nie trzeba przypominać, jaka była skala obu afer i liczba wątków, które trzeba było wyjaśnić. Sprawa Amber Gold więc zwyczajnie nie jest do wyjaśnienia w ciągu „kilku miesięcy”.

Czytaj też: Żale Tuska, bo będzie komisja ws. Amber Gold. Poza tym dostało się KOD-owi i opozycji

Ale tę linię deprecjonowania prac komisji będziemy zapewne słyszeli z ust posła Brejzy i powtarzających go mediów jeszcze nieraz. Będą więc kolejne utyskiwania na „przewlekłość” i „stagnację” w działaniach posłów. Warto i trzeba jednak pozostać na nie głuchym. Lepiej – jak chce Małgorzata Wassermann – każdy dokument z wielotomowego materiału przeczytać trzy razy, niż poddać się presji opozycji. W sprawie „złotego parasola”, który rozciągał się nad całym Trójmiastem – od Michała Tuska po sędziego Ryszarda Milewskiego* – jest wciąż więcej pytań niż odpowiedzi. I paradoksalnie chodzi o to, by było tych pytań jeszcze więcej.


*Przypominam, że o sprawie „sędziego na telefon”, jakim okazał się Ryszard Milewski, przeczytali Państwo po raz pierwszy na łamach „Codziennej”, która również dzięki Wam kończy właśnie pięć lat. Dziękuję serdecznie!

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

#Stanisław Pięta #Małgorzata Wassermann #sejmowa komisja #afera Amber Gold #Amber Gold

Wojciech Mucha