- Dziewięciu żandarmów zrobiło nalot na mnie i mojego męża - powiedziała w rozmowie z reporterami m.in. Telewizji Republika Ewa Stankiewicz-Jorgensen. Dodała, że żandarmi nic nie znaleźli w żadnej z dotychczas przeszukanych lokalizacji. Dziennikarka została wezwana do prokuratury.
Po zakończonych czynnościach Ewa Stankiewicz-Jorgensen reporterowi Telewizji Republika powiedziała, że trzech funkcjonariuszy przeszukiwało mieszkanie, w którym jest dziennikarka. Sześciu kolejnych przeszukiwało mieszkania w dwóch innych lokalizacjach.
- Dziewięciu żandarmów zrobiło nalot na mnie i mojego męża - powiedziała dziennikarka i dodała, że obecnie jej mąż Glenn Jorgensen przebywa w podróży.
Komentując na gorąco po wyjściu żandarmów z jej mieszkania, dziennikarka relacjonowała przebieg sytuacji od godz. 6 rano.
Przyznała, że była oszołomiona tą sytuacją i wyciągnięta z łóżka przez wojskowych początkowo dzwoniła do prawników z konsultacją.
- Zachowywali się dość grzecznie. Przeszukali wszędzie. Bardzo dokładnie przeszukali pokój męża - podkreśliła Stankiewicz-Jorgensen. Początkowo dziennikarka myślała, że żandarmom chodzi o części z bliźniaczego TU-154, na którym były prowadzone badania. Okazało się jednak, że chodziło o części wraku samolotu 101, którym leciało 96 ofiar zamachu.
Przyznała, że to nie koniec przeszukań.
- Mam udać się w inne miejsce i otworzyć im piwnicę - dodała. Przyznała, że w protokole zostało zaznaczone, że nic nie odnaleziono.
Dziennikarka dostała także wezwanie na przesłuchanie w Prokuraturze Krajowej 11 marca br.