Liberalno-postkomunistyczne elity przed wyborami jesienią 2023 r. twierdziły, że tylko one są w stanie przywrócić Polsce właściwie miejsce w Europie. Rzeczywistość pokazuje stary schemat: nasz kraj znów dryfuje w niewiadomą stronę, a kompradorskie elity coraz hojniej nagradzają samych swoich. A to przecież dopiero początek tuskokratury, czyli marnej dyktatury obozu Donalda Tuska.
Jedna z najważniejszych opowieści liberalno-postkomunistycznych elit, zakorzeniona w debacie publicznej jeszcze w początkach III RP przez środowiska mocno związane z Leszkiem Balcerowiczem i Adamem Michnikiem, głosiła, że tylko one potrafią merytorycznie sprawować władzę. I tylko one racjonalnie i efektywnie podchodzą do spraw społeczno-gospodarczych. Za to – sugerowały niedwuznacznie – należały im się przywileje związane z udziałem we władzy, nadzorowaniem prywatyzacji i polityki kulturalnej. Liczyła się także władza symboliczna, kontrola nad wyobrażeniami społecznymi. Unia Wolności, choć politycznie dość szybko wypadła z gry, w znacznym stopniu zdecydowała o kształcie polskiego ultra- i lumpenliberalizmu. Recenzowała swoich przeciwników, nazywając ich a to homo sovieticus, a to populistami. Podobne zjawisko zachodziło w świecie kultury wysokiej i popkultury: liberalno-postkomunistyczne środowiska, na czele z „Gazetą Wyborczą”, nie tylko wskazywały Polakom za pośrednictwem nadwiślańskiej inteligencji, co czytać i kogo słuchać, ale i o kim nic wiedzieć nie trzeba, może poza tym, że jest oszołomem.
Obserwuj nas w Google News. Kliknij w link i zaznacz gwiazdkę
Gdy z czasem ich dyktat zaczął murszeć i kruszeć, nie pogodziły się z tym faktem. Przeciwnie, ostatnie tygodnie pokazały, jak brzydko zestarzeli się choćby Adam Michnik i Jerzy Owsiak, niezdolni nie tylko do przyjęcia jakiejkolwiek krytyki, ale znów pełni pychy z powodu wygranej obozu władzy, z którym głęboko się związali. Tyle że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki.
Rozgorączkowana opinia publiczna przeoczyła moment, w którym „Gazeta Wyborcza” przestała dyktować, co jest w Polsce dobre, a co złe; co politykom wszelkich opcji wolno, a czego nie wolno. Dziś jest coraz gorzej redagowanym, coraz mniej ciekawym biuletynem Koalicji Obywatelskiej. Nie brakuje tam wciąż wielkich słów ani szumnych haseł o tym, że nie jest im wszystko jedno, ale redaktorzy portali i papierowego wydania „GW” muszą sobie zdawać sprawę, jak bardzo ich linia programowa zależy od tego, co akurat leży w interesie Donalda Tuska, Rafała Trzaskowskiego i ludzi z nim związanych. Pełna żaru w latach rządów Zjednoczonej Prawicy „Wyborcza” staje się coraz nudniejsza. Coraz bardziej niemrawo sięga po gorące tematy społeczne, które tak chętnie podejmowała w latach 2015–2023. Zabrakło duszoszczypatielnych „reportaży” znad granicy z Białorusią, coraz mniej historii o bojownikach o ekologię, wolność i demokrację, coraz bladziej wypadają smętne połajanki pod adresem władzy, która nie dowiozła feministycznej i lewackiej rewolucji. Podejrzewam, że nie kłopocze to zbytnio dysydentów z Czerskiej – od 13 grudnia 2023 r. żyje im się lepiej, żyje się weselej. Adam Michnik znów może się napić z ludźmi władzy (choć co to za imprezy w porównaniu z dawnymi laty), a i pewnie tabelki w Excelu znów lepiej się spinają.
Donald Tusk, guru liberalno-postkomunistycznych elit, obiecywał niedawno, że Polska wróci do Europy i znów stanie się silnym unijnym graczem. Na początku 2025 r. jego zwolenników mało już obchodzi, czy to prawda. Ludzie, którzy chętnie przedstawiają się jako najlepsi kumple możnych eurokratów, nie byli w stanie nawet przygotować ambitnej wizji polskiej prezydencji w Unii Europejskiej. Donald Tusk coraz rzadziej chwali się swoimi wspaniałymi kontaktami w Brukseli, mało też mówi o tym, że nikt go tam nie ogra. Tajemnicą poliszynela jest, że geopolityczne wiatry wieją tak mocno zza Atlantyku i ze wschodu, że całemu układowi unijnych sił grozi trwała dekompozycja.
Tusk w takich realiach jest tym, kim był w czasach polsko-rosyjskiego resetu: facetem ponad głowami którego USA, Niemcy i Rosja będą decydowały, co się komu opłaca; politykiem, który panicznie boi się realnej suwerenności Polski jako zbyt odpowiedzialnej politycznie. Rosyjski gaz w warszawskich autobusach? Drobne przymiarki do nowego resetu najpewniej już trwają. Większość mainstreamowych mediów bardziej jest zainteresowana budowaniem ochronnego parawanu wokół rządu Tuska niż krytyką władzy zbliżoną do tej z poprzednich lat.
Polska pod rządami koalicji 13 grudnia wywiesiła białą flagę w sprawach społeczno-gospodarczych. Ministerstwa gospodarki, przemysłu, nauki i infrastruktury nie są motorami rozwojowych zmian. Nie gaszą już nawet pożarów w polskiej gospodarce, których przybywa wraz z pogarszającymi się sukcesywnie ekonomicznymi wskaźnikami. Nic dziwnego, skoro jedyną pasją władzy jest ideologiczna walka z centroprawicą i Kościołem. A Donald Tusk nie ma nawet promila ekonomicznych kompetencji Mateusza Morawieckiego.
Więcej jeszcze – Koalicja Obywatelska przez lata zmieniła się w partię bez jakichkolwiek intelektualnych ambicji, poziom przydatności w szeregach tej formacji określa poziom niechęci poszczególnych jej członków do PiS. Im bardziej chorobliwa, patologiczna, irracjonalna nienawiść – tym większe znaczenie w KO i pożytek dla Tuska. Tym większa atencja środków przekazu, które żyją w symbiozie z obozem władzy, wyciszając, jak mogą, afery, które – gdyby zdarzyły się przed 2024 r. – nie schodziłyby tygodniami z medialnej agendy. Myślę choćby o aferze z podróżującymi po Polsce minami. Czy „Gazeta Wyborcza”, Onet albo TVN w płomiennych tekstach i relacjach zażądały głowy ministra obrony narodowej? Czy pomstowały tygodniami na nieudolną władzę? Czy szydziły z cywili i wojskowych odpowiedzialnych za bezpieczeństwo Polski? Nic z tych rzeczy. Z wielkiego tematu zrobił się mały temacik. Nic dziwnego – liczy się troska o sondaże Donalda Tuska, rządzącej koalicji. No i oczywiście Rafała Trzaskowskiego, bo nawet średnio rozgarnięci mediaworkerzy doskonale zdają sobie sprawę z oczywistych zależności w układzie władzy. I to w roku wyborów prezydenckich.
Jedno jak zwykle udało się kompradorskiej władzy. Odzyskanie kontroli nad zasobami państwa pod koniec 2023 r. stopniowo prowadzi do przepływu środków w jedynie słusznych kierunkach. Prawdziwą kasę znów może liczyć Jerzy Owsiak, męczennik za antypisowską sprawę. Trzeba przyznać, że martyrologiczne skłonności, tak chętnie od zawsze krytykowane przez liberalno-postkomunistyczne elity, znalazły w ich gronie przydatne zastosowanie. Nowy związek bojowników o wolność i demokrację jeszcze nie nadstawia piersi po medale za lata cierpień pod PiS-owskim jarzmem, ale już wystawia rachunki tuskokraturze, czyli ugruntowującej się dyktaturze obozu Donalda Tuska. Grupa Orlen, PZU, Poczta Polska i PKP Intercity znów wspomogą WOŚP. Choć każda z tych instytucji powinna skupić się dziś na własnych interesach, sytuacji pracowników i interesach klientów, priorytety są priorytetami – do nich należy wspomaganie potężnej organizacji charytatywnej, wokół której rzekomo nieocenionej pomocy dla służby zdrowia narosło sporo mitów. Najważniejszy, zupełnie fałszywy, powiada, że bez WOŚP ochrona zdrowia leżałaby na łopatkach.
Tak czy inaczej Pocztę Polską znów stać na owsiakowe serduszko, ale nie stać na zapewnienie dalszej pracy ponad 8 tys. pracowników. Ale Owsiak ma problem – to nie lata 90., zwykli ludzie coraz częściej zadają pytania, czy instytucje publiczne powinny dokładać się do WOŚP. Tym bardziej że liberalno-postkomunistyczna Polska do nielicznych uśmiecha się szeroko, do znacznie liczniejszych sardonicznie, a dla trzecich ma tylko kij na drogę. I taka to właśnie wróciła normalność.
🔴Rosyjskie wpływy w Warszawie. Ludzie Trzaskowskiego blokują próby wyjaśnienia współpracy Miejskich Zakładów Autobusowych z firmą powiązaną z Rosjanami…
— GP Codziennie (@GPCodziennie) January 16, 2025
Czytaj od 00:00 na »https://t.co/1HYRtWjbz8
PRENUMERUJ i zyskaj dostęp do sprawdzonych informacji » https://t.co/5oUNtNgoqJ pic.twitter.com/52mR73y9YL