Obóz władzy szykuje się do nieuznania wyniku wyborów prezydenckich, gdyby te wygrał Karol Nawrocki. Od wielu tygodni prowadzona jest operacja propagandowa, której celem jest oswajanie Polaków ze scenariuszem ostatecznie wywracającym w Polsce porządek demokratyczny - pisze Wojciech Mucha w "Gazecie Polskiej".
W 2025 roku koalicja 13 grudnia chodzi w minorowych nastrojach. Nie minęło nawet półtora roku od wyborów, a nastroje Polaków i ich stosunek do władzy są tak złe, jak były w końcowych miesiącach drugiej kadencji rządów Zjednoczonej Prawicy. Ślepą wiarę w sukces rządu ma już tylko najtwardszy elektorat, pasiony informacjami o mających nadejść już-już „rozliczeniach” poprzedniej władzy. Nawet polska prezydencja w UE, która za czasów rządów PO-PSL była czasem gargantuicznej propagandy, rozpoczęła się bez fajerwerków.
Nic dziwnego. Jak wynika z opublikowanego przed końcem roku sondażu United Surveys dla wp.pl, ponad połowa badanych Polaków (52,4 proc.) uważa, że ich życie po zmianie rządu Mateusza Morawieckiego na rząd Donalda Tuska stało się „zdecydowanie” lub „raczej” trudniejsze. Przeciwnego zdania jest 32,4 proc., a co siódmy badany nie ma zdania. Co ważne, nawet wśród zwolenników obecnej koalicji rządzącej aż 29 proc. uznało, że jest im „raczej trudniej”.
W obliczu takich nastrojów, braku realizacji obietnic i jednoczesnym braku jakichkolwiek pomysłów na walkę z pogłębiającym się kryzysem obóz władzy na kilka miesięcy przed wyborami prezydenckimi nie ma powodów do zadowolenia. Nie sposób ich wygrać jedynie dzięki głosom twardego elektoratu spod znaku „ośmiu gwiazdek”.
Tymczasem „domknięcie systemu” w postaci zwycięstwa Rafała Trzaskowskiego (lub innego kandydata trzynastogrudniowców) jest dla Tuska i jego ludzi sprawą życia i śmierci. Po dewastacji państwa, jaką zafundowano Polsce przez ostatni rok, po ataku na media publiczne, Prokuraturę Krajową, próbie podważenia niezależności Trybunału Konstytucyjnego i Sądu Najwyższego oraz po wielu innych przewinach, które spotykają się z coraz większym oporem społeczeństwa, jedynie przejęcie Pałacu Prezydenckiego daje Tuskowi możliwość dokończenia rewolucji. Rewolucji polityczno-ideowej, ze zmianą ustroju włącznie, ale i czegoś więcej – ocalenia samego siebie.
Czym ma być ta „niedokończona rewolucja” – to temat na osobny tekst. Tymczasem faktem jest, że ten plan Tuska zaczyna się chwiać.
Wraz z wejściem Karola Nawrockiego do gry o najwyższy urząd w państwie coraz częściej mówi się, że już w maju możemy mieć do czynienia nie z domknięciem systemu, lecz z wyważeniem domykających się drzwi z napisem „System III RP”. Po ewentualnym zwycięstwie dzisiejszego prezesa IPN projekt pod nazwą koalicja 13 grudnia traci bowiem rację bytu.
Wiedzą o tym nie tylko najważniejsi politycy z Tuskiem na czele, lecz także bliscy władzy publicyści i komentatorzy. „Jeżeli Karol Nawrocki zostanie prezydentem, nie tylko załamie się legenda przełomu 15 października, ale wywróci to sytuację polityczną. Presja na przedterminowe wybory parlamentarne będzie tak duża, że Donald Tusk może nie mieć innego wyjścia i na te wybory się zdecyduje, o czym po cichu w Platformie się mówi – oczywiście jako o wariancie ostatecznym” – czytamy w tygodniku „Polityka”.
To prawda. Rządząca koalicja zawiązała się na nienawiści do Zjednoczonej Prawicy i chęci władzy, a utrzymywana jest na obietnicach i oskarżaniu prezydenta Andrzeja Dudy o sypanie piachu w trybu. I dlatego niedopuszczenie do wygranej Nawrockiego to dla Tuska i jego kamaryli być albo nie być.
I dlatego nie cofną się przed niczym.
„Przyspieszone wybory parlamentarne jako wariant ostateczny” – pisze Mariusz Janicki, dziennikarz „Polityki”. Zatrzymajmy się tu na chwilę. Taki scenariusz wpisywałby się w logikę demokracji: „Cóż, skoro Polacy zdecydowali inaczej, skoro wybrali Nawrockiego, to oddajmy się pod ich osąd, niech zdecydują, czy chcą dalej rządów naszej koalicji” – mógłby powiedzieć Tusk i podać rząd do dymisji, a nowy prezydent ogłosić wybory. Tusk nie zrobi tak jednak, bo, po pierwsze, zdążył udowodnić, że nie jest demokratą, a po drugie, przed takim „wariantem ostatecznym” szykowany jest wariant iście atomowy. Taki, zza którego pobrzmiewają inne słowa: „Władzy nie oddamy”.
Od wielu tygodni jesteśmy świadkami kulminacji napięć wokół Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego (IKNiSP).
Powołana na mocy ustawy przedłożonej w 2017 roku przez prezydenta Andrzeja Dudę Izba rozpatruje m.in. protesty wyborcze i protesty przeciwko ważności referendów ogólnokrajowych i konstytucyjnych. To ona także stwierdza ważność wyborów i referendów.
Od momentu powstania jest nieuznawana przez część związanego z obozem dzisiejszej władzy wpływowego środowiska prawniczego, tzw. kasty, a politycy rządzącej koalicji i sprzyjające im media nie ustają w urabianiu Polaków, iż Izba ta „jest obsadzona tzw. neosędziami, a zatem prawnicy podważają jej umocowanie, także na podstawie wyroków europejskich trybunałów” (TVN24). Chodzi m.in. o wyroki TSUE i Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, choć żadne z tych ciał nie ma kompetencji do wypowiadania się w tej sprawie.
Warto przy tym wspomnieć, że pomimo tego jazgotu nigdy wcześniej od powstania Izby nie kwestionowano jej działalności w zakresie uznawania ważności wyborów (na przykład po wyborach 15 października ubiegłego roku). Tyle że nigdy wcześniej nie chciano domknąć systemu. Dziś ten strugany od wielu lat kij może wreszcie się przydać, a ludzie obozu władzy wprost mówią, że jeśli wybory wygrałby Karol Nawrocki, to nie pozwolą mu objąć urzędu.
W tym celu przedstawia się scenariusz, w którym po wygranej Nawrockiego Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego uznaje ważność wyborów, jednak marszałek Sejmu „nie bierze tego pod uwagę” i nie dopuszcza nowo wybranego do złożenia ślubowania w Sejmie.
Taki plan jako pierwszy nakreślił w radiu TOK FM Ryszard Kalisz, a jeszcze w grudniu marszałek Szymon Hołownia pytany o status IKNiSP, odpowiadał z właściwą sobie fanfaronadą, że „podobnie jak europejskie sądy” (patrz wyżej) „ma wątpliwości co do ukonstytuowania IKNiSP”, i niemal wprost dał do zrozumienia, że w razie czego w roli pełniącego obowiązki głowy państwa widzi… siebie: „Chyba nie muszę państwu mówić, co będzie, jeśli prezydent nie będzie mógł złożyć przysięgi. Kto będzie wtedy wykonywał jego funkcję w zastępstwie prezydenta”.
Wszystko wskazuje więc na to, że w koalicji 13 grudnia plan, by w razie wygranej Karola Nawrockiego nie dopuścić do jego zaprzysiężenia, jest całkiem realny. Czytelnikom pamietającym czasy „nocnej zmiany” może kojarzyć się to oczywiście ze słowami Lecha Wałęsy: „Wy nie wiecie, jak daleko oni zaszli. Ja ich nie mogę jutro wpuścić do biura”. Tyle że w tym przypadku chodzi o ewentualne niedopuszczenie nowo wybranego prezydenta RP do objęcia urzędu.
Co ciekawe, Hołownia jednocześnie z moszczeniem się na prezydenckim fotelu przedstawił projekt reformy rzekomo rozwiązującej kwestię omawianego tu sporu. Chodzi o tzw. ustawę incydentalną, która zakłada odsunięcie Izby Kontroli Nadzwyczajnej od wydawania uchwały o ważności wyborów (podejmowałby ją pełny skład Sądu Najwyższego, z wyłączeniem IKNiSP).
Cóż, trudno nie odnieść wrażenia, że pomysł jest elementem kampanii wyborczej samego Hołowni. Poza wszystkim trudno sobie wyobrazić, by prezydent Andrzej Duda zgodził się na pozbawienie Izby istniejącej dzięki jego inicjatywie jakichkolwiek kompetencji i na odebranie jemu samemu prerogatywy wybierania sędziów. Duda mówił o tym zresztą publicznie.
Będzie jednak w tej spraw nękany. Dowodem może być groźba, którą wygłosił były prezes Trybunału Konstytucyjnego, prof. Andrzej Zoll. Jego zdaniem jeśli prezydent Andrzej Duda nie podpisze ustawy, która „reguluje” sytuację wokół IKNiSP, to grozi mu… Trybunał Stanu. To zaskakująca teza, szczególnie w ustach byłego prezesa TK, ponieważ wiedza o tym, że „prawo weta” to najważniejsza z prerogatyw prezydenta RP, jest tak powszechna i oczywista jak to, że rezydencją prezydenta USA jest Biały Dom.
Nie o fakty tu jednak najwyraźniej chodzi, lecz o rozpętanie piekła – przygotowanie gruntu pod kampanię wyborczą oraz ewentualne powyborcze działania. Świadczy o tym wymiana zdań pomiędzy Zollem a prowadzącym rozmowę Piotrem Kraśko (TVN24). Ten ostatni niemal wprost zasugerował, że z tego, co mówi jego gość, wynika, iż „nie ma możliwości, żeby ktoś, kto w maju wygra wybory, objął później urząd prezydenta”.
„Dlatego jest to konieczne, żeby zmienić ustawę przed wyborami” – odparł Zoll. To ostatnie, jak wskazano, trudno sobie wyobrazić.
Gdyby więc tak się stało, że koalicja 13 grudnia postanowi „nie uznać” wyborów i decyzji Polaków, obowiązki prezydenta tymczasowo miałby przejąć marszałek Sejmu. Wówczas w ekspresowym tempie (60 dni) władza dokonałaby maksymalnej liczby zmian, w tym w Sądzie Najwyższym, już na tym etapie „domykając system” i być może nawet w obawie o wynik kolejnych wyborów wprowadzając inne fundamentalne zmiany ustrojowe. Kolejne ewentualne wybory, nie miałyby już znaczenia.
Jakie jest więc wyjście z tej sytuacji? Oczywistym rozwiązaniem jest uznanie decyzji Izby przez koalicję 13 grudnia (jak było to do tej pory), ale już widać, że nie o oczywistości tutaj chodzi. Kto wie – może gdy Izba stwierdzi, że wygrał „ich” kandydat, uznają, że „nic się nie stało” – to jednak wróżenie z fusów.
Tymczasem dla szeroko pojętego obozu niepodległościowego oraz wszystkich Polaków, którzy nie chcą dopuścić do tego zapowiadanego expressis verbis zamachu stanu, sprawa jest jasna.
Nie trzeba być konstytucjonalistą, by wiedzieć, że zapędy siepaczy spod znaku koalicji 13 grudnia może powstrzymać tylko determinacja. Ta w pierwszym kroku musi oznaczać jak największe zwycięstwo Nawrockiego, takie, którego nie będzie dało się podważyć i które zostanie uznane nie tylko przez Polaków, lecz także przez opinię międzynarodową, pomimo toczącego się sporu wokół Sądu Najwyższego. Tak, by rządzącym nawet nie przyszło na myśl go kwestionować. Że to recepta rodem z państwa chcącego zrzucić jarzmo dyktatury? Cóż, w takich realiach się znajdujemy na początku A.D. 2025, miejmy nadzieję, że chwilowo. Czego sobie i Państwu życzę.
Artur W., był Burmistrzem w-wskiej dzielnicy Włochy i wschodzącą gwiazdą Platformy Obywatelskiej. Jego karierę przerwała afera korupcyjna. Co dzieje się z tą sprawa i jakie inne problemy ma obecnie ten b. polityk PO? O tym już w niedzielę w #ScisleJawne g. 20:15 @RepublikaTV🔥 pic.twitter.com/6xyrshHnQR
— Piotr Nisztor 🇵🇱 (@PNisztor) January 11, 2025