Quasi-putinowski styl, jaki Donald Tusk prezentował w trakcie tzw. sztabów kryzysowych podczas powodzi, nie był jedynie incydentem czy jednorazową pokazówką. Przykład rozpętanej w poniedziałek afery wokół alkotubek pokazuje dobitnie, że tak właśnie wyglądać będzie zarządzanie emocjami przez rządzących. Kreowanie problemów, skupianie wokół nich emocji społecznych i rozwiązywanie ich metodami właściwymi dla wschodnich satrapii.
Na początek cofnijmy się w czasie. Jest rok 2010. W Polsce pojawiają się sklepy z tzw. dopalaczami. Substancje psychoaktywne są sprzedawane całkowicie leganie w sklepach na terenie całej Polski, a w mediach pojawiają się informacje, że ofiarami tych substancji padają młodzi ludzie. Problem wydawał się poważny – według szacunków Ministerstwa Zdrowia w połowie 2010 r. na terenie Polski działało ponad 1000 sklepów z dopalaczami.
Tak, media prześcigały się w relacjonowaniu kolejnych doniesień z pościgu za nielegalnymi środkami, ale istotnie problem był poważny i trwał wiele miesięcy. Wiadomo jednak jeszcze coś: w tamtym momencie (październik 2010 r.) władza dość mocno potrzebowała sukcesu, który mógłby pokazać jej skuteczność i odwrócić uwagę od innych, potężnych problemów. Jakich?
Było to już po wyborach prezydenckich, które wygrał Bronisław Komorowski, premierem był Donald Tusk, ale nad jednym i drugim kładł się coraz dłuższy cień katastrofy smoleńskiej – mnożyły się pytania o przyczyny tragedii i rolę rządu w tej sprawie. Chwilę wcześniej, pod koniec września 2010 r., polscy prokuratorzy wojskowi przyznali, że na miejscu katastrofy w dalszym ciągu znajdowano ludzkie szczątki. Pół roku po katastrofie! Poskutkowało to tym, że w połowie października grupa polskich archeologów, zbadawszy teren katastrofy, odnalazła łącznie kilka tysięcy elementów samolotu, rzeczy osobiste ofiar oraz kolejne szczątki.
Ale to nie koniec. W tym okresie doszło do niezrozumiałego jeszcze do niedawna wydarzenia. 17 września 2010 r. w Polsce został zatrzymany i doprowadzony do prokuratury Ahmed Zakajew, premier Czeczeńskiej Republiki Iczkerii. Miało to miejsce, gdy przyjechał do Pułtuska na światowy kongres czeczeński. Dopiero z serialu „Reset” dowiedzieliśmy się, że stało się to na żądanie Rosji.
Jak trafnie zauważyli autorzy tekstu „Wszystkie krucjaty Donalda Tuska” (Jarosław Stróżyk, Wojciech Wybranowski, „Rzeczpospolita”, maj 2011), „w tym samym czasie [przełom września i października 2010 r. – przyp. aut.] Sejm debatował nad rządową propozycją podniesienia VAT o 1 proc. na kolejne trzy lata i obniżeniem zasiłku pogrzebowego”.
Tak, widać doskonale, że władza z Tuskiem na czele potrzebowała wówczas czegokolwiek, co mogłoby odwrócić uwagę Polaków od wszystkich tych spraw. Zabójcze dopalacze okazały się idealne. I tak na początku października 2010 r. Tusk oznajmił, że „problem dopalaczy zostanie rozstrzygnięty błyskawicznie” i „nie będzie litości dla tych, którzy życie młodych obiecujących ludzi chcą zamienić w piekło uzależnienia”. Słowa to chwalebne, jednak problem, dotąd bagatelizowany, postanowiono rozwiązać niemalże jak walkę z kartelami narkotykowymi gdzieś w krajach Ameryki Południowej.
Ostatecznie kilkuset inspektorów sanitarnych oraz kilka tysięcy policjantów w trwającej dwa dni operacji najechało na sklepy i hurtownie z dopalaczami, zamknęło je, zaplombowało i skonfiskowało towar. Media nie mówiły o niczym innym: ani o Smoleńsku, ani Zakajewie, ani o zmianach przepisów uderzających w kieszenie Polaków. Tusk triumfował, walcząc z problemem, któremu pozwalał przez lata rosnąć.
To stąd te wszystkie dzisiejsze quasi-putinady podczas tzw. sztabów kryzysowych, głośne pomruki i groźne miny, mające ukryć nieudolność rządu w pierwszych dniach powodzi. To stąd te mające pokazać rzekomą sprawczość połajanki wobec szeregowych urzędników i jednocześnie wszystkie omawiające je teksty mediów III RP o tym, jak to „Tusk się wściekł”.
Z tego powodu Tusk w ostatni poniedziałek wywołał, a następnie oprawił medialnie sprawę alkotubek. Chodzi o przypominające saszetki z musem owocowym napoje alkoholowe, których pojawienie się w polskich sklepach wywołało w ostatnich dniach kontrowersje. I tak jak w przypadku dopalaczy zamiast rozwiązań prawnych Tusk – wyczuwając potencjał awantury – zdecydował się na jednodniową wrzawę.
W poniedziałek pojawiły się nawet „ujawnione” nagrania z zamkniętego posiedzenia Rady Ministrów, na których Tusk „odprawia” ministra rolnictwa do podległego mu resortu i żąda „natychmiastowego zajęcia się sprawą”. „Do północy!”.
Istotnie, jeszcze przed północą w poniedziałek firma odpowiedzialna za produkt wydała oświadczenie, że „zarząd spółki OLV podjął decyzję o niezwłocznym wycofaniu całej partii produktów z rynku i natychmiastowym wstrzymaniu produkcji. Przepraszamy za zaistniałą sytuację”.
Tymczasem nawet niekoniecznie negatywnie nastawieni do rządu komentatorzy zwracają uwagę, że wszystko to zaczyna niebezpiecznie przypominać standardy znane ze Wschodu.
„Swoją wczorajszą decyzją o zastraszeniu prywatnego przedsiębiorstwa, aby wycofało się ze sprzedaży alkoholi w tubkach, otworzyliśmy puszkę Pandory. Bez jakiejkolwiek podstawy prawnej, a na polecenie premiera i marszałka Sejmu, zmusiliśmy firmę do likwidacji legalnie sprzedawanego produktu. Nie różnimy się za wiele od reżimów autorytarnych”
– napisał w serwisie X Cezary Bachrański, dyrektor Forum Mikro i Małych Firm Związku Przedsiębiorców i Pracodawców.
To poważne oskarżenie, płynące wprost od grupy pokładającej przecież w rządzie koalicji 13 grudnia niemałe nadzieje. I prawdziwe, bo prawdopodobnie sam produkt – alkotubka – był legalny. Świadczy o tym choćby obecność na polskim rynku od wielu lat wina sprzedawanego w foliowym opakowaniu.
Ale to wszystko nieważne. Liczy się wygranie czasu antenowego i pokazanie sprawczości. Że psuje to państwo i ciągnie nas w kierunku wschodnich standardów? Władza albo się nie przejmuje, albo, co gorsza, o to jej chodzi.
Przecież że tak będzie, że taki jest Donald Tusk, przestrzegano od początku. Kiedy władze tuż po powołaniu rządu zdecydowały się na niezgodne z prawem przejęcie telewizji publicznej, PAP i innych mediów, zwracano uwagę, że tamten precedens i brak reakcji ze strony większości obserwatorów może sprawić, iż władza postąpi podobnie w dowolnej sprawie, którą uzna za niewygodną, lub gdy będzie się jej to wizerunkowo opłacać. To dlatego dziś zdziwienie ludzi jak Cezary Bachrański można skwitować jedynie uśmiechem gorzkiej satysfakcji.
Wszystko po to, by pokazać sprawczość i odwrócić uwagę od tężejących problemów, by wymienić pierwsze z brzegu: powódź, sprawę prokuratora krajowego, kolejne przykłady szalejącego nepotyzmu czy aferę wokół odejścia ze spółki IDEAS NCBiR wybitnych naukowców zajmujących się sztuczną inteligencją. Dziś celem ataku rządu stały się alkotubki – produkt obiektywnie kontrowersyjny i niewzbudzający dobrych emocji. Ale jednak legalny. Zamiast rozwiązań legislacyjnych Tusk zażądał efektów i je dostał. Kogo weźmie na cel jutro? Kogo zechce.
Za niecałe dwa tygodnie mija rok od wyborów, w których obecna koalicja otoczyła zwycięskie Prawo i Sprawiedliwość kordonem sanitarnym i tym samym przejęła władzę w Polsce. O tym, że będzie to oznaczać powrót i pogłębienie najgorszych praktyk z lat 2007–2015, było wiadomo od pierwszych dni. Musiał jednak minąć rok, by zaczęli się o tym przekonywać ci, którzy widzieli w Tusku i jego ekipie kogoś innego, kim ci zawsze byli.
#GazetaPolskaCodziennie - Twój niezbędny przewodnik po najważniejszych wydarzeniach z kraju i ze świata. Jeśli szukasz rzetelnych informacji, pogłębionej analizy i interesujących artykułów, to czwartkowe wydanie jest właśnie dla Ciebie! Więcej od 00:00 na https://t.co/1HYRtWiDJA pic.twitter.com/ZrnjRJCyGI
— GP Codziennie (@GPCodziennie) October 2, 2024