Koszulka "RUDA WRONA ORŁA NIE POKONA" TYLKO U NAS! Zamów już TERAZ!

Niemiecka propaganda ws. Nord Stream działa na pełnych obrotach. Nasza ANALIZA niemieckich oskarżeń

Jeżeli dotychczas ktokolwiek poddawał w wątpliwość fakt, że Niemcy prowadzą w mediach swoją spójną ofensywę informacyjną – i to niezależnie od tzw. linii programowych, którymi różnić się mogą poszczególne redakcje – ten ma szansę naocznie przekonać się o tym zjawisku, analizując antypolską narrację narastającą wokół wysadzenia gazociągu Nord Stream.

Uroczystość otwarcia Nord Stream
Uroczystość otwarcia Nord Stream
President of Russia - kremlin.ru

Akt I: budujemy narrację o winie Polski ws. Nord Stream

W środę 14 sierpnia tygodnik "Die Zeit", stacja telewizyjna ARD i dziennik "Sueddeutsche Zeitung" podały, że prokurator generalny Jens Rommel uzyskał pierwszy nakaz aresztowania w sprawie dotyczącej wysadzenia gazociągu Nord Stream – donosiła Polska Agencja Prasowa.

Aresztowanym miał być Ukrainiec Wołodymyr Z., który miał wziąć udział w wysadzeniu gazociągu Nord Stream. Republika Federalna Niemiec zgłosiła się ponoć do Polski z europejskim nakazem aresztowania już 21 czerwca. Polska odpowiedziała zaś na prośbę, zleciwszy czynności w tej sprawie oraz nakazawszy potwierdzenie miejsca pobytu mężczyzny. Jak udało się ustalić polskim służbom, Wołodymyr Z. nie przebywał już na terytorium kraju.

Prokurator Anna Adamiak, rzecznik Prokuratora Generalnego, której wypowiedź była źródłem informacji o losach poszukiwanego na polskiej ziemi, przekazała tego samego dnia, że „Wołodymyr Z. opuścił terytorium Polski, przekraczając granicę polsko-ukraińską”.

"Tę informację prokuratura dostała od polskiej straży granicznej, a funkcjonariusze straży granicznej, odprawiając Wołodymyra Z. na przejściu granicznym, nie mieli żadnej informacji, że jest on poszukiwany ENA, co oznacza, że ENA nie był wprowadzony do bazy poszukiwawczej"

- przekazała Adamiak Polskiej Agencji Prasowej 14 sierpnia.

Umknięcie podejrzanego w sprawie, którą niemiecki portal Tagesschau określił jako „przełom w jednej z najbardziej spektakularnych spraw ostatnich dekad”, wzburzyła niemiecką opinię publiczną i stała się dla tamtejszych mediów co najmniej tematem tygodnia.

Na początku tezy i wnioski wygodne rządowi federalnemu Niemiec, wymierzone w Polskę i jej służby, padały z ust komentatorów politycznych i publicystów.

Tam (w Polsce) początkowo najwidoczniej nie zareagowano (na nakaz). Na początku lipca podejrzany wyjechał na Ukrainę. Niemieccy śledczy uważają za możliwe, że został ostrzeżony

– domniemywano w komentarzu wieczornych wiadomości „Tagesthemen” na ARD.

"W Polsce zamachowcy na Nord Stream uważani są za narodowych bohaterów. Dla każdego polskiego rządu zatrzymanie i wydanie Ukraińca uważanego za sprawcę wysadzenia tych rur w powietrze byłoby sprawą polityczną"

– skomentował wicenaczelny tygodnika „Die Zeit” Holger Stark, którego cytat przytoczył ARD.

Problemy grożą nie tylko w stosunkach między Niemcami a Ukrainą, lecz także w relacjach niemiecko-polskich

– wieścił komentator dziennika „Frankfurter Allgemeine Zeitung”, Reinhard Veser.

Nim jednak doszło do eskalacji antypolskich nastrojów w niemieckich mediach, amerykański dziennik „The Wall Street Journal” dorzucił swój kamyczek do ogródka, publikując tekst swojego korespondenta Bojana Pancevskiego, niemieckiego dziennikarza, zaledwie dzień po doniesieniach „Die Zeit”, ARD i „Sueddeutsche Zeitung”.

Akt II: „The Wall Street Journal” wpisuje się w niemiecką narrację

15 sierpnia 2024 o godzinie 3:00 w nocy czasu polskiego korespondent „WSJ”, Bojan Pancevski, opublikował artykuł oparty ponoć na rozmowach z czterema wysokiej rangi urzędnikami ukraińskimi. Ci mieli podzielić się informacją, jak rzekomo wyglądała operacja zniszczenia gazociągu Nord Stream 1 i 2, która miała miejsce pod koniec września 2022 roku.

Rewelacje, którymi uraczył czytelników na całym świecie Pancevski, wskazywały m.in. na to, że za uszkodzeniem rosyjskich gazociągów stały służby ukraińskie, jednak powodzenie całej akcji uzależnione było od pomocy ze strony Polski. Sabotaż wymierzony w dostawy gazu z Rosji zakładał wysadzenie rurociągów w 3 miejscach przez grupę wyszkolonych ukraińskich nurków – w tym instruktora nurkowania Wołodymyra Z. - którzy na Morzu Północnym udawać mieli imprezowiczów na wypożyczonym w Roztoce jachcie „Andromeda”. Jacht wypożyczyła w ich imieniu agencja turystyczna, zarejestrowana 10 lat temu w Polsce i będąca przykrywką dla ukraińskich służb. Sabotażystów zdradzić miały mikroślady materiałów wybuchowych pozostałe na łodzi, ślady DNA oraz niedokładnie usunięte odciski palców. Za całą operację miał być odpowiedzialny gen. Walerij Załużny – w tamtym czasie naczelny dowódca Sił Zbrojnych Ukrainy, ale to rzekomo prezydent Wołodymyr Zełenski zatwierdził cały plan. Jemu też sprawy miały wyrwać się spod kontroli, gdyż na prośbę CIA zabiegał ponoć o poniechanie akcji sabotażowej.

Ukraińcy w oficjalnych komunikatach zaprzeczyli wszystkim tym doniesieniom.

Artykuł w "WSJ" nadmieniał też, że już na etapie niemieckiego śledztwa strona polska miała odmówić udostępnienia monitoringu z portu w Kołobrzegu, gdzie „Andromeda” zatrzymała się w trakcie przeprowadzania całej operacji. Polscy urzędnicy wyjaśnili, że nagrania z monitoringu zostały rutynowo zniszczone niedługo po odpłynięciu jachtu. ABW potwierdziło zaś, że takie nagrania nie istnieją.

To był kolejny zarzut, który miał wybrzmieć w przestrzeni publicznej: Polacy odmówili pomocy przy niemieckim śledztwie.

W tym kontekście szczególnie interesująco prezentował się cytat z artykułu „WSJ”:

Niektórzy niemieccy przywódcy polityczni mogli być skłonni zignorować dowody wskazujące na Ukrainę z obawy przed podważeniem krajowego poparcia dla wysiłku wojennego. Jednak niemiecka policja jest politycznie niezależna, a ich śledztwo nabrało własnego życia, gdy podążali jednym tropem za drugim

– przymilał się niemieckim śledczym Pancevski.

W artykule Pancevskiego kilkukrotnie przewija się też stwierdzenie, że niemieckie władze wiedziały o zagrożeniu, poinformowane przez holenderską agencję wywiadowczą oraz przez CIA. Przytoczony cytat trudno jest zatem traktować inaczej niż zagrywkę PR-ową, mającą postawić Niemców (oraz Amerykanów) w dobrym świetle. Łatwo umyka przy tym pytanie, jak do tego doszło, że jedno z najsilniejszych i najzamożniejszych państw w Europie, uprzedzone o zagrożeniu, nie było w stanie uchronić NS przed akcją sabotażową? O to jednak nikt nie pyta. Podobnie jak i o to, dlaczego inne kraje, do wybrzeży których przybiła „Andromeda”, wedle doniesień z artykułu "WSJ" nie są na równi z Polską i Ukrainą oskarżane o współdziałanie czy pomoc w całej akcji? "Andromeda" miała bowiem cumować także w Danii oraz w Szwecji, która po inwazji Rosji na Ukrainę czyniła tytaniczne wręcz wysiłki, by dołączyć do NATO. Łódź przybijała także do niemieckiego wybrzeża. Pancevski jednak nie zadał sobie w ogóle pytania o to, czy i w samych Niemczech nie należałoby szukać grup lub kręgów, zainteresowanych wymazaniem NS z gospodarczego krajobrazu Niemiec. A to dosyć istotne pytanie w kontekście tego, co niemieckie media ustaliły w dalszych publikacjach. W tym samym bowiem artykule „WSJ” opisano również, że „w czerwcu niemieccy urzędnicy wydali tajny nakaz aresztowania obywatela Ukrainy, który według Niemców był jednym z członków załogi”.

Tu nasuwa się zresztą kolejne pytanie. O jakim to „tajnym nakazie aresztowania” (dziennikarz używa sformułowań "confidential" oraz "federal prosecutor quietly issued the first arrest warrant") pisze Pancevski, skoro dotychczas w mediach mowa była o ENA?

Władze w Polsce nie podjęły działań w związku z nakazem. Uważa się, że instruktor wrócił już na Ukrainę. Niezatrzymanie go przez Polskę jest poważnym ciosem dla niemieckiego śledztwa, ponieważ on i inni podejrzani zostali już ostrzeżeni i będą unikać podróżowania poza Ukrainę, powiedziały osoby zaznajomione ze śledztwem. Ukraina nie dokonuje ekstradycji swoich obywateli

–  pisze Pancevski, nie dając stronie polskiej żadnych możliwości, by odnieść się do tych zarzutów w samym artykule, choć te zdążyły już pojawić się w polskich mediach i przeczyły stwierdzeniom amerykańskiego dziennikarza.

Nad faktem niewprowadzenia zaś ENA przez stronę niemiecką do bazy poszukiwawczej, co miało uniemożliwić zatrzymanie Wołodymyra Z. na polsko – ukraińskiej granicy, Pancevski przechodzi do porządku dziennego. Zupełnie jakby przyjmował za pewnik, że potencjalni zamachowcy czy sabotażyści nie mogą wywodzić się z Niemiec, bo ich działanie nacechowane byłoby skrajnie antypaństwowym interesem.

Akt III: August Hanning w eterze

Artykuł w „The Wall Street Journal” dodatkowo rozpalił w Niemczech emocje wokół sprawy wysadzenia Nord Stream. Po południu 15 sierpnia, kiedy już na całym świecie głośno było o oskarżeniach w sprawie Nord Stream i o zastrzeżeniach, jakie w tej sprawie Niemcy mają wobec Polaków, portal „Die Welt” poprosił o komentarz do sprawy byłego szefa niemieckiego wywiadu Augusta Hanninga. Hanning stał na czele służb wywiadowczych w czasach, gdy kanclerzem był zorientowany niezwykle prorosyjsko Gerhard Schroeder. Były szef niemieckich służb, zapytany o sprawę Nord Stream przez dziennikarza „Die Welt” pozwolił sobie sformułować oskarżenie niezwykle ciężkiego kalibru, ponownie szeroko cytowane:

"Między Zełenskim a Dudą istniały porozumienia w sprawie przeprowadzenia ataku" – obwieścił światu Hanning, nie przytaczając jednak żadnych dowodów na uprawdopodobnienie swoich słów.

Spekulowaliśmy, kto mógłby mieć interes w wysadzeniu gazociągów oraz kto mógłby mieć umiejętności, aby przeprowadzić takie ataki. I właściwie jest dość jasne, że na pierwszy plan wysuwają się Ukraina i Polska (…). Najwyraźniej były tu zaangażowane polskie służby. I nie sądzę, że chodzi tylko o służby, lecz myślę, że była to umowa pomiędzy najwyższymi szczeblami władzy w Polsce i na Ukrainie. Najwyraźniej ukraiński zespół dywersyjny przeprowadził zamach, ale tylko dzięki silnemu wsparciu logistycznemu z Polski. Takie decyzje nie zapadają na najwyższym poziomie politycznym. Myślę, że doszło tu do umowy między prezydentem Zełenskim a prezydentem Dudą, aby przeprowadzić ten zamach

– spekulował były szef niemieckiego wywiadu.

Nawet Bojan Pancevski nie poszedł aż tak daleko z oskarżeniami w swoim artykule. Zaznaczył wręcz, że prezydent Ukrainy Wołodymyr Zelenski „nie wyraził zgody na realizację takich działań na terytorium państw trzecich i nie wydał stosownych rozkazów”, o czym dziennikarza poinformować miał ważny urzędnik ze struktur ukraińskiego SBU. Potem zaś kilkukrotnie wspomniał o tym, że głowa ukraińskiego państwa usiłowała wstrzymać misję sabotażystów.

Słowa Hanninga otworzyły u naszego zachodniego sąsiada medialną puszkę Pandory. Nagle, 29 sierpnia 2024 r., świat niemieckich mediów ponownie zadrżał w posadach, kiedy opublikowane zostało śledztwo dziennikarskie tygodnika „Der Spiegel”, ZDF i Duńskiego Radia. Tym razem, niejako w odpowiedzi prok. Annie Adamiak, rzecznik polskiej PG, okazało się, że to nie w niedopełnieniu formalności związanych z ENA był problem, lecz rzekomo w tym, że Wołodymyr Z. został przez polskie służby ostrzeżony, a później wywieziony za granicę limuzyną używaną przez ambasadę Ukrainy w Polsce.

Polskie władze nie wywiązały się z prawnego obowiązku aresztowania poszukiwanego. To niespotykany afront. Z. zdołał uciec do swojego kraju. Polskie władze mogły nawet ostrzec Ukraińca

– grzmiał „Der Spiegel”.

Nadal pozwalał sobie też na daleko idące spekulacje oraz nie precyzował, skąd ów polski obowiązek wynikał: czy z ENA, czy też z jakichś tajnych ustaleń i nakazów aresztowania o niesprecyzowanym statusie prawnym, skoro okazało się, że ENA za Wołodymyrem Z. nie zostało wprowadzone przez stronę niemiecką do bazy poszukiwawczej, a i Pancevski w swoim tekście nie nazwał wspomnianego nakazu po imieniu?

Dalej niemiecki tygodnik donosił o tym, że niemieckie służby i rząd są „wściekłe na Warszawę” i „nie zapomną tego Polakom”. Oskarżenia gazety idą jeszcze dalej: strona polska miała rzekomo zwodzić Niemców, że Wołodymyr Z. zostanie w Polsce zatrzymany, a podczas polsko-niemieckich konsultacji rządowych na początku lipca miało wyjść na jaw, że Polacy nie chcą w tej sprawie współpracować z zachodnim sąsiadem. To miało umożliwić poszukiwanemu Ukraińcowi ucieczkę na Ukrainę 6 lipca w godzinach porannych.

„Der Spiegel” przytoczył również rzekomo kuluarowe oskarżenia z kręgów zbliżonych do władzy, że to polscy urzędnicy twierdzili, iż nie aresztują ukraińskiego sabotażysty, gdyż ten jest dla nich bohaterem. To interesujące, że opinia, najpierw wygłoszona przez niemieckiego publicystę, w kolejnych publikacjach i doniesieniach została włożona w usta zarówno polskich służb, jak i polskich urzędników – wszystkich oczywiście anonimowych.

Co jednak ciekawe, to fakt, iż publikacje te całkowitą winę za rzekome umożliwienie ucieczki domniemanemu sabotażyście przypisują wyłącznie Polakom. „Der Spiegel” oraz pozostałe media przechodzą dość bezrefleksyjnie nad faktem, iż ścigany Wołodymyr Z. jeszcze pod koniec maja przebywał na terenie Republiki Federalnej Niemiec. W tym wypadku niemieckie media piszą, że „niemieccy śledczy mieli podwójnego pecha w tej sprawie”.

Gdyby wystąpili o nakaz aresztowania Wołodomyra Ż. nieco wcześniej, możliwe byłoby nawet aresztowanie go w Niemczech

– ubolewał „Der Spiegel”.

Jaki z tego przekaz ma z tego wszystkiego zapamiętać opinia publiczna? Niemieccy śledczy w swojej pracy zawsze mają pecha. Jeśli zaś chodzi o Polaków - działają z premedytacją, przeciwko Niemcom i zacierają ślady.

Niemcy chcą upiec kilka pieczeni na jednym ogniu

Sprawa dotycząca śledztwa w sprawie wysadzenia gazociągu Nord Stream z pewnością nie raz stanie się jeszcze przedmiotem debaty publicznej.

Jaką optykę i narrację przyjmą Niemcy, nietrudno zgadnąć, gdy niemieccy politycy coraz otwarciej mówią o odnowieniu współpracy gospodarczej z Rosją i niecierpliwie odliczają dni do końca wojny na Ukrainie. Korzyści z wymienionych oskarżeń i publikacji państwo niemieckie czerpie bowiem cały szereg.

Po pierwsze, mając w perspektywie odbudowę Ukrainy po wojnie, lepiej pozwolić Zelenskiemu i jego ludziom na odżegnanie się od odpowiedzialności za zamach, przy równoczesnym „puszczeniu oczka” do Władimira Putina. Także wizerunkowo to świetna zagrywka.

Po drugie, ktoś musi być wrogiem. Kto? Ten, czyje interesy są najbardziej sprzeczne z niemieckimi, czyli Polska. Sąsiad, który nie tylko przez minionych osiem lat zgłaszał aspiracje do intensywnego rozwoju i uniezależnienia się od UE, ale którego ambicje gospodarcze są po prostu rynkową konkurencją dla Niemiec. Po części prawdą jest też, zweryfikowaną historycznie, że nic tak nie łączy (Niemiec i Rosji) jak wspólny wróg...

Po trzecie zaś Polska od dwóch lat zgłasza pretensje w sprawie reparacji wojennych. I choć rząd federalny w Berlinie nie chce o nich słyszeć, to w tych warunkach narracja o tym, iż Polacy są współodpowiedzialni za ten nieprawdopodobny akt sabotażu, jakim było unicestwienie Nord Stream, oraz przygotowanie podatnego gruntu, na który padną żądania zapłacenia odszkodowania za wysadzenie Gazociągu Północnego, jest dla Olafa Scholza i jego następców manną z nieba.

Niemieckie media doskonale zdają sobie sprawę z tych zależności. Nie powinno zatem dziwić, że w sprawach dotyczących interesu Niemiec większość z nich wpisuje się w jedną narrację: czy to „Die Welt” czy „Der Spiegel”, ARD czy ZDF, „Die Zeit” czy „Sueddeutsche Zeitung” czy też niemiecki dziennikarz Bojan Pancevski na łamach „WSJ” – wszystkie te media wiedzą, czym są, skąd pochodzą i czyjemu interesowi powinny służyć. Jak widać - idzie im to wcale nieźle. Aż chce się zapytać: jak wyglądałyby polskie interesy międzynarodowe z tak spójnym zapleczem medialnym?

 



Źródło: niezalezna.pl

#Nord Stream #Niemcy

Joanna Grabarczyk