GP: Za Trumpa Europa przestanie być niemiecka » CZYTAJ TERAZ »

NATO-wski szczyt powściągliwości. Grochmalski o niemieckich grach wokół bezpieczeństwa

Tusk jechał na szczyt tuż po konsultacjach z Niemcami, które nakręcały histerię przeciw Trumpowi, wykorzystując ją do próby ograniczania dominującej pozycji USA w NATO. Takie działania stanowią śmiertelne zagrożenie dla Polski. Berlin wiedział, że Tusk będzie grał w ekipie niemieckiej - pisze Piotr Grochmalski w "Gazecie Polskiej".

NATO
NATO
BelgiumNATO - twitter.com

Zaledwie dzień po szczycie Sojuszu Północnoatlantyckiego w Waszyngtonie, który odbył się w dniach 9–11 lipca, szef polskiego rządu Donald Tusk wywołał międzynarodowy skandal wymierzony w naszą wiarygodność w Sojuszu, pomawiając z mównicy sejmowej Tomasza Szatkowskiego, ambasadora RP przy NATO od 2019 roku, o nieprawidłowe obchodzenie się z dokumentami niejawnymi, kontakty z zagranicznymi służbami specjalnymi oraz uzyskiwanie nieuprawnionych korzyści majątkowych. Rzekomo takie miały być ustalenia Służby Kontrwywiadu Wojskowego.

Prezydent Duda stwierdził, iż w świetle dokumentów Szatkowski jest pomawiany. Miał bowiem „wszystkie dopuszczenia konieczne do tego, by sprawować funkcję naszego przedstawiciela w NATO”.

Niemiecki scenariusz

Wcześniej Tusk zablokował jego udział w szczycie, mimo że to on był głównym koordynatorem przygotowań do tego wydarzenia, mającego kluczowe znaczenie dla naszego bezpieczeństwa. Był to też otwarty akt wojny skierowany przeciw głowie państwa, przypominający do złudzenia działania Tuska wobec prezydenta Lecha Kaczyńskiego (wówczas Andrzej Duda był bliskim jego współpracownikiem), których finałem była smoleńska hekatomba. W nowej odsłonie to kolejne działania lidera koalicji 13 grudnia uderzające bezpośrednio w wymiar obronny RP. Podobną prowokację nowa ekipa zastosowała wobec gen. Jarosława Gromadzińskiego, w skandaliczny sposób odwołując go z szefostwa nad Eurokorpusem (także rzekomo z uwagi na działania SKW). A tuż przed szczytem NATO TV Republika ujawniła Centralny Plan Rzeczowy dotyczący wydatków na armię w latach 2025–2028, który obcinał pieniądze na siły zbrojne o ponad 57 mld zł – a więc o ponad 25 proc. limitu wydatków na CPR. Obejmowało to także szokującą redukcję wydatków na inwestycje NATO w Polsce.

Wszystko to układa się w jedną całość i pozwala w pełni zrozumieć przekaz szefa Bundeswehry, gen. Carstena Breuera, że Niemcy przejmują odpowiedzialność za wschodnią flankę Sojuszu. Stwierdził on tak w połowie kwietnia, a więc na ostatniej prostej w ramach przygotowań do szczytu. Ale wydawało się, że szef polskiego rządu poważnie traktuje bezpieczeństwo państwa i narodu. Przecież pod koniec marca 2024 roku ogłosił publicznie: „Żyjemy w najbardziej krytycznym momencie od czasów zakończenia II wojny światowej. Następne dwa lata zadecydują o wszystkim”. Nie powstrzymało go to jednak przed próbą sparaliżowania – wypracowanej wcześniej przez prezydenta Dudę – naszej strategii na szczyt. Mieliśmy w ręku potężne atuty. Wydajemy na zbrojenia ponad 4 proc. PKB, a więc najwięcej w całym Sojuszu. Jesteśmy też na pierwszym miejscu w innej statystyce. Ponad 51,1 proc. stanowią nasze wydatki na uzbrojenie i nowy sprzęt w całości wydatków obronnych. To dlatego jeszcze rok temu Daniel Fied i Andrew Korew na łamach Atlantic Council stwierdzali, że „Polska ma najlepszą od stuleci szansę, by zająć wpływową, a nawet przywódczą rolę w Europie”, a „Daily Mail” konstatował w lipcu 2023 roku, że „Polska wyrasta na czołową potęgę militarną” w UE. Ale Tusk jechał na szczyt tuż po konsultacjach z Niemcami, które nakręcały histerię przeciw Trumpowi, wykorzystując ją do próby ograniczania dominującej pozycji USA w NATO. Takie działania stanowią śmiertelne zagrożenia dla Polski. Berlin wiedział, że Tusk będzie grał w ekipie niemieckiej. W konsekwencji w kuluarach szczytu dominującym tematem, nakręcanym przez Niemcy, były działania, które miałyby ustrzec Sojusz przed wyimaginowanym zagrożeniem ze strony Donalda Trumpa, gdyby powrócił do Białego Domu. 

NATO w cieniu wojny 

Jeszcze rok temu wydawało się, że ten szczyt, umiejętnie wykorzystany przez Bidena, otworzy mu drogę do zwycięstwa w wyborach prezydenckich.

Miał być mocnym akcentem podkreślającym 75-lecie istnienia tej najważniejszej organizacji obronnej na świecie, skupiającej – pod przywództwem USA – państwa, których łączny PKB stanowi połowę bogactwa ludzkości i zapewniającej bezpieczeństwo miliardowi obywateli. Jednak po katastrofie w debacie wyborczej z Trumpem te kalkulacje legły w gruzach. A epizod ze szczytu, gdy Biden zwracając się do prezydenta Zełenskiego, nazwał go Putinem, był swoistym gwoździem do trumny.

Kondycja fizyczna Bidena i kwestia zbliżających się wyborów prezydenckich fatalnie zaciążyły na atmosferze szczytu, który rozpoczął się w Mellon Auditorium, miejscu, w którym prezydent Franklin D. Roosevelt ogłosił w 1940 roku przywrócenie poboru do wojska i gdzie 14 kwietnia 1949 roku jego następca Harry Truman przewodniczył uroczystemu podpisaniu traktatu północnoatlantyckiego ustanawiającego NATO. Inwazja Rosji na Ukrainę spowodowała rzecz wyjątkową w długiej historii Sojuszu – w 2022 roku odbyły się trzy szczyty. Na najważniejszym, który miał miejsce w czerwcu w Madrycie, przyjęto nową koncepcję strategiczną NATO (Concept for Deterrence and Defence of the Euro-Atlantic Area), zgodnie z którą uznano Rosję za najważniejsze bezpośrednie zagrożenie dla Sojuszu. Od wielu miesięcy wiadomo już było, że obecny waszyngtoński szczyt nie spowoduje żadnego przełomu, ale będzie przeglądem wykonania decyzji podjętych w Madrycie i rok temu w Wilnie w ramach tworzenia nowego modelu sił NATO oraz zaakceptowanych trzech regionalnych planów obronnych, obejmujących trzy obszary – Europę Północną, Środkową i Południową.

Jak zauważają Robert Pszczel i Piotr Szymański, analitycy Ośrodka Studiów Wschodnich, fundamentalnie zmieniono przy tym logikę działań obronnych – „(…) środek ciężkości przeniesiono z demonstrowania zdolności do wyparcia sił rosyjskich z terytorium państw członkowskich na dążenie do uniemożliwienia Rosjanom wtargnięcia na obszar Sojuszu”. Oficjalna agenda waszyngtońskiego szczytu „Ukraina a bezpieczeństwo transatlantyckie” narzucała trzy główne problemy – skuteczną pomoc dla Kijowa, wzmacnianie mechanizmów sojuszniczego odstraszania i obrony, a także współpracę z sojusznikami z obszaru Indo-Pacyfiku.

NATO–Ukraina – cienka kładka nad przepaścią zamiast mostu do członkostwa 

To stanowczy sprzeciw Angeli Merkel wobec woli prezydenta USA George’a W. Busha zablokował w 2008 roku zaproszenie Ukrainy do NATO. Gdyby nie skrajnie prorosyjska wówczas polityka Berlina, Putin nie rozpocząłby wojny. Zmieniają się niemieccy kanclerze, ale opór Berlina jest nadal stały. Rok temu, podczas szczytu w Wilnie, dzięki naciskom Polski i państw nadbałtyckich próbowano poszukiwać skutecznego rozwiązania otwierającego drogę Ukrainie do Sojuszu. Ale Scholz i Biden wówczas byli temu stanowczo przeciwni. Po roku nic się nie zmieniło. A największy opór nadal stawia kanclerz Niemiec. Pewną namiastkę, uzgodnioną już w Wilnie, mają stanowić dwustronne umowy dotyczące bezpieczeństwa, zawierane z Ukrainą. Dotąd podpisano ich 20, choć samą inicjatywę, która była efektem ubiegłorocznego apelu grupy G7, poparły wówczas 32 państwa. Siła tego mechanizmu jest wątpliwa, nie jest on też formalnie powiązany z Sojuszem.

Natomiast nowym rozwiązaniem, przyjętym pod presją USA, jest desygnowanie przez sekretarza generalnego NATO stałego przedstawiciela Sojuszu w Ukrainie. Jego realne znaczenie będzie jednak niewielkie. Ma on być pewnego rodzaju rzecznikiem ds. współpracy, a równocześnie politycznym łącznikiem Sojuszu z Kijowem. Będzie też kierował działaniami Przedstawicielstwa NATO w Ukrainie. Nacisk za to położony został na szczycie na stworzenie mechanizmu skutecznego wspierania Kijowa dostawami sprzętu i amunicji. Prawdopodobnie w obawie przed ewentualnym zwycięstwem Trumpa w wyborach prezydenckich, co ma rzekomo grozić radykalnym zmniejszeniem dostaw zachodniej broni dla Ukrainy, Sojusz zdecydował się na przejęcie od USA roli koordynatora tych działań i powołał własną instytucję NSATU (NATO Security Assistance and Training for Ukraine). Ma ona także koordynować programy szkoleniowe, całą logistykę dostaw, a nawet naprawę sprzętu. NSATU ma obsługiwać 700 oficerów, którzy będą służyć w nowo powołanym dowództwie w Wiesbaden w Niemczech (NATO Command for Ukraine), powołanym w oparciu o amerykańskie struktury, dotąd podlegające Dowództwu Sił Lądowych USA w Europie. Nadal jednak będzie działać, obok NSATU, Grupa Kontaktowa w Ramstein ds. Obrony Ukrainy, którą kieruje USA, a która koordynuje działania 50 państw. Taka sytuacja może spowodować chaos organizacyjny i trudności w koordynacji dostaw między Grupą w Ramstein a NSATU. Ale z pewnością wzmacnia pozycję Berlina, który równocześnie od początku konfliktu jest głównym hamulcowym w staraniach Ukrainy o wejście do Sojuszu. Z perspektywy Polski istotne jest utworzenie w Bydgoszczy Wspólnego Centrum Analiz, Szkoleń i Edukacji NATO–Ukraina (JATEC). Deklaracja waszyngtońska podkreśla jego rolę jako „ważnego filaru praktycznej współpracy, którego zadaniem jest identyfikowanie i wykorzystywanie wniosków płynących z wojny Rosji przeciwko Ukrainie oraz zwiększanie interoperacyjności Ukrainy z NATO”.

Zamiast długofalowego wsparcia decyzje na rok

Rzekomo wielkim sukcesem ma być osiągnięcie porozumienia w stworzeniu stałego mechanizmu finansowego wsparcia dla Ukrainy. Ma on formę deklaracji podpiętej do przyjętej na szczycie deklaracji waszyngtońskiej. Ale już sama nazwa tego dokumentu – „Obietnica długoterminowej pomocy w zakresie bezpieczeństwa dla Ukrainy” (Pledge of Long-Term Security Assistance for Ukraine) – rozwiewa złudzenia. Wspomniani analitycy Robert Pszczel i Piotr Szymański twierdzą, że jest to spory sukces. Bo sojusznicy zobowiązali się „do zagwarantowania sporych funduszy – 40 mld euro rocznie, z czego połowa przypadnie na USA – na pomoc wojskową dla Kijowa. Przyjęcie zobowiązania do końca nie było pewne –  Węgry od początku odmawiały udziału w tym projekcie, a niektóre inne państwa podchodziły do rozliczania się z obietnic finansowych na forum organizacji bez entuzjazmu. Ostatecznie zgodzono się, że sojusznicy będą mogli zaliczać do swojego wkładu wydatki na wsparcie militarne różnego typu, w tym na Fundusze Powiernicze NATO na rzecz Ukrainy, nawet jeśli obejmuje ono dostawy broni nieśmiercionośnej. Postanowiono, że kraje członkowskie mają przesyłać raporty implementacyjne dwa razy w roku. Długofalową wartość inicjatywy osłabia ustęp mówiący o jej przeglądzie na kolejnym szczycie – w 2025 roku w Hadze”. Także to rozwiązanie miało być swoistym zabezpieczeniem przed Trumpem (kolejny przykład niemieckiej histerii). W istocie jest to rozwiązanie prowizoryczne.

Jeszcze przed szczytem, 18 czerwca 2024 roku, na konferencji prasowej Antony’ego Blinkena, sekretarza stanu USA, i Jensa Stoltenberga, sekretarza generalnego NATO, Blinken stwierdził, iż „szczyt skupi się na wzmocnieniu długoterminowego sukcesu Ukrainy”. Tego nie udało się osiągnąć.

Zwyciężyła niebezpieczna opcja niemiecka. Ostatecznie bowiem wypracowano perspektywę jedynie na przyszły rok. Ale nawet w tym przypadku nie ma klarownego rozłożenia owej sumy 40 mld euro na konkretne państwa, z wyjątkiem reguły, że jej połowę wpłacą Stany Zjednoczone. Na pocieszenie obiecano Kijowowi rozbudowany pakiet uzbrojenia, który ma już wkrótce dotrzeć do Ukrainy. Z obiecanych 80 maszyn F-16, Dania ma przesłać do końca lata początkowo 24 odrzutowce, a Holandia 19. Przy czym administracja USA stwierdziła, że Ukraina będzie mogła używać rakiet powietrze-powietrze, w które wyposażone są F-16, do ostrzeliwania Rosji. Kijów ma też otrzymać z Polski nową eskadrę poradzieckich myśliwców MiG-29. Ukraina ma także dostać pięć systemów obrony powietrznej Patriot, jedną baterię IRIS-T, zestaw SAMP-T oraz systemy NASAMS, HAWK i Gepard. Ma to pozwolić odeprzeć rosyjskie ataki rakietowe. 

W poniedziałek, gdy głowy państw i rządów udawały się do Waszyngtonu na szczyt, FR w biały dzień uderzyła w szpital dziecięcy w Kijowie. Jak zauważył Michael Kofman, ekspert ds. ukraińskich sił zbrojnych w Carnegie Endowment for International Peace: „Nowe środki NATO pojawiają się w krytycznym momencie i pomogą Ukrainie uniknąć najgorszego scenariusza w tym roku”. Analitycy są jednak sceptyczni, czy te środki mogą zmienić losy na polu bitwy. „Ukraińcy do zwycięstwa potrzebują czegoś więcej niż tylko tego, co ustaliliśmy” – powiedział dla „Foreign Policy” na marginesie szczytu admirał Królewskiej Marynarki Wojennej Holandii, Rob Bauer, przewodniczący Komitetu Wojskowego NATO.

Nowy model sił NATO w trakcie budowy

W przyjętej deklaracji waszyngtońskiej podkreśla się, że NATO podjęło „największe wzmocnienie naszej zbiorowej obrony w ciągu pokolenia”, bo istnieje „możliwość ataku na suwerenność i integralność terytorialną sojuszników”. Szczyt dał możliwość oceny stopnia wdrożenia nowego modelu sił NATO, który obejmuje 800 tys. żołnierzy i opiera się na trzech poziomach gotowości do działania – ponad 100 tys. ma być zdolnych do przerzutu w rejon zagrożenia w ciągu 10 dni, 200 tys. w okresie miesiąca, a pół miliona w ciągu pół roku. Pierwszy stopień gotowości obejmuje głównie siły rozmieszczone na południowo-wschodniej flance NATO. W Finlandii powstanie wielonarodowe dowództwo szczebla korpusu, bliźniacze do dowództwa Wielonarodowego Korpusu Północ-Wschód w Szczecinie. Ma też powstać, do obrony Bałtyku, dowództwo komponentu morskiego, którym dowodzić rotacyjnie będą: Polska, Szwecja i Niemcy. Tuż przed Szczytem, 1 lipca 2024 roku, NATO utworzyło nowe siły szybkiego reagowania (Allied Reaction Force). W końcu Sojusz zaczyna przełamywać swoistą niemoc finansową. Sekretarz generalny NATO Jens Stoltenberg, którego w październiku zastąpi były premier Holandii Mark Rutte, podkreślił, że 2024 rok stanowi wyraźny przełom w wydatkach obronnych państw członkowskich. Aż 23 kraje z 32 przekroczyły poziom 2 proc. PKB, który został przyjęty 10 lat temu na szczycie w walijskim Newport. Nadal jednak mocno odstają: Kanada (1,37 proc.), Włochy (1,49 proc.), Hiszpania (1,28 proc.) i Belgia (1,33 proc.). Tu, poza konkurencją, pozostaje Polska.

Nie udało się jednak przekonać naszych sojuszników do ważnej inicjatywy prezydenta Dudy, aby podnieść minimalny poziom nakładów do 3 proc. PKB w sytuacji, w której Rosja zamierza już w 2025 roku przeznaczyć na zbrojenia ponad 450 mld dolarów. W ramach zagrożenia ze strony FR, NATO położyło nacisk w pierwszej kolejności na szybki rozwój systemów obrony przeciwpowietrznej i przerciwrakietowej o zdolnościach operowania w przestrzeni 360 stopni. Mają być one rozmieszczane w pierwszej kolejności na wschodniej flance NATO. Zarówno Stoltenberg, jak i deklaracja kładą mocny nacisk na dokonane przed szczytem uruchomienie przez USA i zintegrowanie instalacji obrony przeciwrakietowej, położonej w polskim Redzikowie, do systemów natowskich. W deklaracji czytamy: „Z przyjemnością ogłaszamy Wzmocnioną Zdolność Operacyjną Obrony Przeciwrakietowej NATO (BMD). Dostarczenie bazy Aegis Ashore w Redzikowie w Polsce uzupełnia istniejące aktywa w Rumunii, Hiszpanii i Turcji”. 

Oś zła a NATO

Po raz pierwszy NATO wysyła tak stanowcze ostrzeżenie do Chin. W deklaracji pada jasne stwierdzenie, że „ChRL stała się decydującym czynnikiem wspierającym Rosję w wojnie z Ukrainą poprzez swoje tak zwane partnerstwo »bez ograniczeń« i wsparcie na dużą skalę dla rosyjskiej bazy przemysłowej w dziedzinie obronności”. Dlatego Sojusz wzywa ChRL „do zaprzestania wszelkiego materialnego i politycznego wsparcia dla wysiłków wojennych Rosji. (…) ChRL nie mogą wspierać największej wojny w Europie w najnowszej historii bez negatywnego wpływu na jej interesy i reputację”. Bardzo krytycznie deklaracja ocenia Białoruś jako państwo, które „w dalszym ciągu umożliwia tę wojnę, udostępniając swoje terytorium i infrastrukturę” Rosji jako agresorowi. Równie zdecydowanie i krytycznie oceniona jest rola Korei Północnej i Iranu, jako państw aktywnie wspierających Rosję.

Częściową odpowiedzią na tę oś zła destabilizującą świat jest konieczność dalszego zacieśniania współpracy z azjatyckimi sojusznikami Sojuszu – Japonią, Koreą Południową, a także z Australią i Nową Zelandią. Jak stwierdził Stoltenberg:

„Wizyty Putina w Korei Północnej pokazują i potwierdzają bardzo ścisłe powiązania między Rosją a państwami autorytarnymi, takimi jak Korea Północna, ale także Chinami i Iranem. To także pokazuje, że nasze bezpieczeństwo nie jest regionalne, ale globalne. To, co dzieje się w Europie, ma znaczenie dla Azji. To, co dzieje się w Azji, ma dla nas znaczenie, co wyraźnie widać na Ukrainie, gdzie Iran, Korea Północna i Chiny wspierają i podsycają agresję wojenną Rosji przeciwko Ukrainie. Zatem pomysł, że możemy podzielić bezpieczeństwo na regionalne teatry działań, już się nie sprawdza. Wszystko jest ze sobą powiązane i dlatego musimy wspólnie stawić czoła tym wyzwaniom”. 

 



Źródło: Gazeta Polska

Piotr Grochmalski