10 wtop „czystej wody”, czyli rok z nielegalną TVP » Czytaj więcej w GP!

Laboratorium Tuska. Mucha dla "GPC": Premier sprawdza, na ile może sobie pozwalać

Dokonane w blasku fleszy zatrzymanie byłego wiceministra sprawiedliwości Marcina Romanowskiego, zapowiedź kolejnych pokazówek i ostentacyjne wręcz nieliczenie się z prawem są dowodami na to, europejscy patroni Donalda Tuska dali mu „wolną rękę”. Jak się jednak okazuje, nie wszędzie te działania przyjmowane są z milczącą aprobatą.

FAZ: Takiej porażki Tuska nikt się nie spodziewał
FAZ: Takiej porażki Tuska nikt się nie spodziewał
Tomasz Hamrat - Gazeta Polska

Intencje Donalda Tuska dość dobrze przedstawił były minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro, który po tym, jak ABW weszła do domu Marcina Romanowskiego, napisał do premiera na portalu X (dawniej Twitter): „Premierze Donaldzie Tusku! Tobie nie na prawdzie zależy, ale na całkowitym zniszczeniu opozycji. Jesteś opętany zemstą i sięgniesz po każdą niegodziwość, złamiesz każde prawo, by tej zemsty spróbować dokonać”. Opętany zemstą – no właśnie. O tym, za cóż Tusk może się mścić, napisano wiele. Prawiny prawicy leżą jeszcze w 2005 r., kiedy to Tusk przegrał wybory prezydenckie, ustępując śp. Lechowi Kaczyńskiemu, co przez większość śledzących karierę premiera jest uznawane za punkt zwrotny. 

Machiavelli polskiej polityki 

Od tamtego czasu jesteśmy świadkami przeistaczania się Tuska w człowieka zdominowanego charakterologiczne przez właśnie te emocje – makiawielizm, obsesyjną żądzę władzy i ciąg do zapewnienia jej sobie wszelkimi dostępnymi metodami, a w konsekwencji do zemsty na politycznych przeciwnikach, ich anihilacji politycznej i fizycznej. Owszem, fizycznej, bo tym jest wtrącanie ludzi do aresztów i nękanie ich, jak choćby księdza Michała Olszewskiego, urzędniczki Ministerstwa Sprawiedliwości czy wspomnianego ministra Romanowskiego, rozebranego do naga i skutego kajdankami.

Przesadzam? Chyba nie, wszak już w 2010 r. na chwilę przed katastrofą smoleńską jeden z założycieli Platformy Obywatelskiej, tragicznie zmarły pod Smoleńskiem Maciej Płażyński mówił w wywiadzie dla „Polski The Times”, że Tusk „poprzez potrzebę sukcesu dał się uwieść rządzy władzy” i by mieć ją w pełni, „stał się Machiavellim polskiej polityki”. – Gdyby przenieść to towarzystwo 400 lat temu, to trup słałby się gęsto – mówił wówczas Płażyński. 

Jeszcze więcej patologii niż wcześniej 

Dziś nie widzimy nic ponad to, a słowa o „egzekucji prawa, tak jak je rozumiemy”, i faktyczne działania prowadzone od 13 grudnia, których ostatnim akordem jest atak na Romanowskiego, tylko to potwierdzają. Trup co prawda wciąż się nie ściele, ale działania są dużo bardziej patologiczne niż za poprzednich rządów Tuska, gdy nękał „jedynie” kibiców, a politykom i opozycji wygrażał i szczuł ich mediami III RP. Dziś wie, że wolno mu więcej. Ale i dziś nie dzieje się to bez oprawy propagandowej wspomnianych mediów oraz ideologów, którzy na wyprzódki usiłują dowodzić, że to za poprzednich rządów panowały w Polsce standardy znane zza wschodniej granicy – z Rosji i Białorusi. 

Przykładem może być cała narracja o tym, że rządy prawicy to de facto czas „putinowskiej Polski” (pojawiły się nawet pseudopopularnonaukowe książki na ten temat). Powołuje się komisje, w których skompromitowani propagandziści i ludzie resetu usiłują dowodzić, że poprzedni rząd, za którego czasów nastąpiło nieznane w historii uniezależnienie od Rosji, a demokracja w Polsce osiągnęła szczytowy po 1989 r. poziom, jest de facto emanacją rządów Putina.

Cóż, ten ponury absurd to nic innego jak projekcja swoich czynów na przeciwnika. Mechanizm psychologiczny przeniesiony na pole politycznej inżynierii. Toporny, ale w jakiejś mierze skuteczny. Bo przecież jeśli nie przekona wszystkich (to na szczęście chyba niemożliwe), to może wpędzić w marazm i zobojętnić na polskie sprawy wielu „zwykłych” Polaków. „Wszyscy politycy się żrą”, „oni wszyscy są tacy sami”, „nie chce o tym rozmawiać” – ile razy Państwo słyszeli podobne słowa od swoich „zwykłych” znajomych? Chodzi również o to, by nie było wiadomo, o co chodzi. Ale przede wszystkim chodzi o to, by w tym szumie sparaliżować, a docelowo zniszczyć w Polsce opozycję – obóz niepodległościowy. Jeśli gdzieś więc widzimy zalążek putinady, to właśnie tutaj, a pokazówka z zatrzymaniem Romanowskiego jest tego najlepszym przykładem. 

Przykładem tak jaskrawym, że nie wytrzymują już nawet w „Gazecie Wyborczej”, której pierwsze pióro, Wojciech Czuchnowski, pisze, że to „spektakularne” zatrzymanie miało taką formę jedynie ze względów wizerunkowych – pokazania w telewizji i mediach internetowych. To prawda. Zrobiono to, by cieszył się twardy elektorat i by zastraszyć lub zmrozić innych, by „trup słał się” choć symbolicznie. Bo Tusk i jego ludzie są tak pewni siebie, że ignorują nawet fakt, że Marcin Romanowski był objęty immunitetem Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy. I choć oczywiście już czytamy opinie ekspertów, że „w tym przypadku immunitet nie obowiązywał”, to i to nie powinno nas dziwić. Tak jak nie zdziwi, jeśli samo zgromadzenie uzna, że nie obowiązywał. 

To ostatnie nie zdziwi, bo ślepota instytucji unijnych na łamanie przez rząd Tuska praworządności jest pełna. Przejęcie mediów publicznych, ataki na prokuraturę, zamykanie posłów do aresztów – nic nie wzrusza międzynarodówki lewicowo-liberalnej, jaka rządzi Brukselą. Więcej nawet – tego typu działania, jeśli są obserwowane, to jako poligon doświadczalny do tego, co można zrobić „w walce z zagrożeniem skrajną prawicą”, którą straszy się w Europie jak dzieci „czarną wołgą” w czasach PRL. 

Trump da popalić Tuskowi

Na szczęście nie wszędzie jest podobnie. Już na początku roku amerykański senator J.D. Vance w alarmującym liście do sekretarza stanu USA Antony’ego Blinkena wyrażał zaniepokojenie działaniami podjętymi przez rząd Tuska wobec mediów publicznych: „Zwolnienia pracowników Telewizji Polskiej (TVP), Polskiego Radia i Polskiej Agencji Prasowej, rozpoczęte wkrótce po objęciu władzy przez premiera Donalda Tuska i jego sojuszników politycznych, rodzą pytania o zaangażowanie nowego rządu na rzecz wolności mediów i praworządności” – pisał Vance, potem wracał także do Tuska przy okazji kolejnych bezprawnych działań, w tym zatrzymania i wtrącenia do aresztu posłów Kamińskiego i Wąsika. 

I tak się składa, że w poniedziałek J.D. Vance został przez Donalda Trumpa ogłoszony kandydatem na wiceprezydenta Stanów Zjednoczonych. Oznacza to, że jeśli cudem ocalały z zamachu milioner zostanie po raz drugi prezydentem, Vance będzie „numerem 2” w największym mocarstwie świata. 

To, jaki może mieć to wpływ na relacje z rządem Tuska, łatwo sobie wyobrazić tym bardziej, że sam premier niemal ostentacyjnie demonstruje niechęć do republikanów, a przypomniane po zamachu na Trumpa zdjęcie, na którym jako szef Rady Europejskiej celuje ze złożonej na kształt pistoletu dłoni w plecy Donalda Trumpa, jedynie potwierdza jego stosunek do lidera amerykańskich sondaży. 

Cóż, to, że Tusk w retoryce i działaniu poza kryzysem i demolowaniem demokracji osłabia naszą pozycję międzynarodową, sprowadza Polskę do roli laboratorium autorytaryzmu, gdzie na oczach świata ćwiczy się przesuwanie granic bezprawia. Co więcej, jeśli za chwilę republikanie będą rządzić w USA, to może to oznaczać ochłodzenie relacji z naszym największym sojusznikiem i wciąż gwarantem naszego bezpieczeństwa. Łatwo sobie przecież wyobrazić sytuację, w której nowa administracja obejmuje rząd Tuska jakimś rodzajem kordonu sanitarnego. O tym, kto na to liczy, nie trzeba się przekonywać. I Niemcom, i Rosji zależy na wypchnięciu USA z naszej części świata, zmniejszeniu obecności militarnej i politycznej. Nie będą się wahać i jeśli próżnia się pojawi, wykorzystają ją. I choć wyniki wyborów w USA są niepewne, to Donald Tusk tę ewentualną pustkę skutecznie przygotowuje.
 

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

Wojciech Mucha