Rząd Donalda Tuska i oddane mu media mogą po pogrzebie Mateusza Sitka przywoływać najświętsze słowa. I najsolenniejsze zapewnienia, że już zawsze będą dbać o polskich żołnierzy. Ale i po lewicowo-liberalnych mediach, i po politykach widać, jak bardzo nie pasują im te maski. Jak w głosie słychać fałsz, a czasem wręcz ukryty śmiech i ulgę: znów udało się nam was oszukać; znów nie zawiedliśmy się na waszej bardzo krótkiej pamięci.
Lewicowo-liberalne media bardzo oszczędnie relacjonowały słowa prezydenta RP, które padły 12 czerwca na pogrzebie. Andrzej Duda mówił w Nowym Lubielu na Mazowszu, w rodzinnej miejscowości poległego żołnierza 1. Warszawskiej Brygady Pancernej: „Tu spoczywa żołnierz polski, obrońca ojczyzny. Tu przyjechali ludzie z całej Polski, by oddać mu cześć. Tu spoczywa żołnierz polski z powołania i z wychowania. Wybierając tę służbę, wiedział, że jest to związane z ryzykiem. Podjął zadanie i nie zdezerterował. Poległ na służbie Rzeczypospolitej; oddał za nas, za ojczyznę, życie”.
To właściwie jest kwintesencja tej wielkiej sprawy, w której odżywa polska tradycja czynu zbrojnego. W nowych szatach, w nowej odsłonie, w czasie wojny zwanej hybrydową, którą tak długo wyśmiewali ludzie, którzy dziś – pilnując swoich politycznych interesów – chętnie zapomnieli, że produkowali „wiedzę fałszywą” na temat sytuacji na polsko-białoruskiej granicy. A jako politycy opozycji robili co mogli, by wmawiać społeczeństwu, że zagrożenie jest urojone, przesadzone. A działania służb mundurowych za czasów Zjednoczonej Prawicy – antyhumanitarne, przesadzone, wręcz rasistowskie i uderzające w „biednych ludzi, którzy szukają swojego miejsca na ziemi”. Tak to widział Donald Tusk, gdy operacja „Śluza” już zagrażała naszym interesom, a państwo polskie miało nie tyle prawo, co obowiązek bronić integralności polskich granic.
Dzisiaj dowiadujemy się, że politycy, celebryci i ludzie kultury, ostentacyjnie lekceważący polskich mundurowych, drwiący z nich i grożący im, albo nie klaskali na „Zielonej granicy” Agnieszki Holland, albo w życiu przez ich usta nie przeszło złe słowo o polskich żołnierzach i pogranicznikach. Inni nawet współczuli publicznie po śmierci polskiego żołnierza, choć z licznych komentarzy dowiedzieli się, że powinni po prostu zamilknąć w tych dniach. I że nikomu uczciwemu i zatroskanemu o Polskę nie są potrzebne ich krokodyle łzy.
Czy wyciągną lekcję z tej sprawy? Niestety, wątpię. Po wyborach do europarlamentu część z nich może poczuć pewność, że trzeba jak najradykalniej iść na rympał. Zmieniać zdanie na każdy temat w mgnieniu oka – byle tylko politycznie dało się na tym cokolwiek ugrać. W tych sprawach nie ma symetrii: obóz niepodległościowy od długich lat miał w tych kwestiach jasno określone zdanie. I był bity za „faszyzm”, „rasizm”, „rusofobię”, czarnowidztwo. To druga strona, przynajmniej od czasów kampanii wyborczej przed jesiennymi wyborami, spostrzegła, że opłaca się strategia kameleona. Tym razem kameleon, czy może trafniej – wąż z rozdwojonym językiem, przyoblekł biało-czerwone barwy. Wpiął w klapy marynarek i garsonek biało-czerwone serduszka.
W ostatnich tygodniach i dniach to się jeszcze potęguje, bo blamaż z MON kierowanego przez Władysława Kosiniaka-Kamysza okazał się większy, niż można się było spodziewać. Sprawa zatrzymania i skucia w kajdanki polskich żołnierzy w przygranicznym rejonie to kompromitacja władzy. Tyle że Trzecia Droga, jak to zwykle bywało w przypadku partii satelickich wobec Koalicji / Platformy Obywatelskiej, wzięła na siebie mimowolnie rolę politycznego zderzaka. Z fatalnym dla siebie rezultatem. Ale główny aktor tych wydarzeń, czy może lepiej – reżyser tego spektaklu, pozostaje bezkarny. On znów się wścieka, sroży, łaje, przestrzega. W otoczeniu liberalnych klakierów, którzy w telewizyjnych studiach wciąż usilnie odwracają uwagę od jego niekonsekwencji, matactw i politycznej, jawnie prorosyjskiej przeszłości. W budowaniu nieskazitelnego wizerunku Tuska są jeszcze bardziej konsekwentni niż przed dekadą. Bo już wiedzą, że PiS jest zdolny rządzić naprawdę długo. A im bardzo podoba się fakt, że współuczestniczą w przejmowaniu zasobów państwa – w najróżniejszych formach – na własną korzyść.
W tej tragicznej sprawie, w której największą cenę zapłacił polski żołnierz, warto zwrócić uwagę na jeszcze jeden, mniej oczywisty kontekst. Wiele dekad temu włoski lewicowy myśliciel Pier Paolo Pasolini napisał głośny poemat / esej poetycki „PCI w ręce młodzieży!”. Był to w gruncie rzeczy szyderczy pamflet na młodą i starą lewicowo-liberalną inteligencję. Gdy opisywał walki młodych studentów z policjantami, mówił jasno: „Policjanci są dziećmi biedaków”, protestujący w imię licznych humanitarnych racji młodzi inteligenci – „dziećmi bogaczy”, dziećmi nieokiełznanego przywileju. I dodawał: „»Popolo« i »Corriere«, »Newsweek« i »Monde« liżą wam dupę. Jesteście ich dziećmi, ich nadzieją, przyszłością: kiedy mają do was pretensje, to oczywiście nie sposobią się do walki klasowej przeciw wam. (…) Jesteście nowym idealistycznym gatunkiem zobojętnialców, jak wasi ojcowie”.
I choć samo zjawisko, które opisał Pasolini, jest historycznie różnie od tego, co rozgrywa się na naszych oczach, jego zasada jest naprawdę podobna. W Polsce współczesnej młoda i stara liberalno-lewicowa inteligencja chętnie jest po stronie Innych i Obcych. Za to nigdy – jak przystało „idealistycznym zobojętnialcom” – nie potrafi rozpoznać tych, którzy realnie poświęcają się dla Polski. I służą jej aż do ofiary krwi i życia.
W dodatku konflikty klasowe w polskich realiach w pewnej mierze nakładają się na walkę trzeciego pokolenia PPR z trzecim pokoleniem Armii Krajowej i Żołnierzy Wyklętych. Ich dobre odczytanie pokazuje, kto i dlaczego został elitą w III RP. Jak bardzo znienawidził przy tym ogół polskiego społeczeństwa, przypisując mu wszystkie najgorsze cechy i traktując jako obiekt wyzysku. I dlaczego te elity są w stanie utożsamić się tak łatwo z każdym Innym czy Obcym – ale w polskim żołnierzu widzą obiekt szyderstwa. Chyba że dostaną rozkaz z naprawdę samej góry, że trzeba zmienić narrację. I wtedy robią to w mgnieniu oka.
Elity III RP, młodzi i starzy, „nowy idealistyczny gatunek zobojętnialców”, klaskający na filmie Holland i nierozumiejący tego, że w służbie Polsce cierpią teraz na granicy żołnierze obu płci, dziś próbują udawać, że i oni są za polskim mundurem. Medialna narracja najważniejszych ośrodków lewicowo-liberalnej opinii bardzo uważa dziś na słowa. Dowód cynizmu i hipokryzji? Zapewne, ale też hołd, jaki występek niechętnie oddaje cnocie. Bo oni wiedzą, że chodzą dziś w maskach. Te maski palą ich ogniem do żywej skóry, jak szata Dejaniry. Prędzej czy później to wyjdzie na jaw.