Zamach antydemokratyczny. Ryszard Kalisz i postkomunistyczna hydra » CZYTAJ TERAZ »

Katarzyna Gójska: Nikt nie każe nam kochać Ukraińców, ale rozum nakazuje inwestować w ich armię

W debacie na temat wspierania Ukrainy od początku zbyt dużą rolę odgrywają emocje - pisze Katarzyna Gójska w najnowszym numerze miesięcznika "Nowe Państwo".

Ukraińska armia
Ukraińska armia
mat. pras. - Генеральний штаб ЗСУ / General Staff of the Armed Forces of Ukraine

Tuż po wybuchu pełnoskalowej wojny i ujawnieniu rosyjskich zbrodni było to, rzecz jasna, dużo bardziej zrozumiałe. Szok, lęk i empatia wobec naszych sąsiadów straszliwie dotkniętych barbarzyństwem generowały współczucie i piękną, ludzką chęć pomocy. Z czasem – gdy przyzwyczajaliśmy się do tej wojny – emocje się zmieniały i wraz z problemami, jakie ta sytuacja musiała wywołać, pojawiały się też postawy negatywne czy mocno krytyczne. Warto jednak odłożyć, na ile to możliwe, odczucia i spojrzeć na sprawę racjonalnie. Przede wszystkim, im dłużej Ukraina walczy, im większe straty zadaje armii Putina, tym mamy więcej czasu, by umocnić zdolności obronne naszego kraju. To zupełnie oczywista diagnoza, która jednak zadziwiająco często umyka podczas debaty publicznej. Ma ona zastosowanie również do protestu rolników – dziś to obywatele Ukrainy, walcząc w straszliwej pozycyjnej wojnie, dają szansę polskim rolnikom na spokojną pracę. To ukraińskie pola zamieniają się w pola minowe, nasze na szczęście nie.

Zatem w najlepiej rozumianym polskim interesie jest inwestowanie w obronność naszego wschodniego sąsiada, bo dziś przeznaczamy na to pieniądze, a nie przelewamy krwi naszych mężów, ojców czy synów. Rzecz jasna, nie możemy pozbyć się racjonalnego oglądu sytuacji – i tu powracamy do rolnictwa. Nawet gdyby jednego dnia Ukraińcy sprzedali w Polsce wszystkie jajka, drób czy miód, w żaden sposób nie wpłynęłoby to na ich zdolności na polu walki. Jakieś firmy (Bóg jeden wie, z czyim kapitałem) nieźle by się obłowiły, ale w najmniejszym stopniu nie wzmocniłoby to armii naszych wschodnich sąsiadów. Zatem mimo świadomości znaczenia walki ukraińskich żołnierzy, bezmyślnością byłaby zgoda na podkopywanie naszej gospodarki, w tym strategicznego sektora rolnego. Możemy działać na rzecz uzbrojenia Kijowa, a jednocześnie dbać o nasz interes gospodarczy, bo jedno nie wyklucza drugiego. A wręcz przeciwnie – Polska silna może pomóc bardziej niż Polska pogrążona w kryzysie i protestach. O wsparciu dla naszych walczących sąsiadów decyduje polityka, a nie umożliwienie sprzedaży tego czy innego produktu.

Z tej perspektywy nieskuteczny jest Donald Tusk, rozganiający protestujących rolników i oskarżający ich o wbijanie noża w plecy Ukraińcom, a skuteczny jest prezydent Andrzej Duda, który w tym samym czasie prowadzi działania dyplomatyczne uwieńczone pozytywną decyzją parlamentu USA w sprawie pomocy dla Kijowa, rozumiejąc jednocześnie problemy, jakie wojna wygenerowała na polskiej wsi. Widać gołym okiem, iż można inwestować w obronę Ukrainy – bo to inwestycja o wielkim znaczeniu dla naszej przyszłości, ale równocześnie trzeźwo i racjonalnie stać na straży naszej gospodarki, bo los naszych wschodnich sąsiadów nie zależy od niczym nieograniczanego importu towarów na nasz rynek, lecz od decyzji politycznych kluczowych stolic na świecie. Dziś największym zagrożeniem dla utrzymania zdolności bojowych ukraińskiej armii jest nakierowana na utrzymywanie niedoborów amunicji polityka Niemiec, a nie polski sprzeciw wobec ukraińskiej żywności. 

Tekst pochodzi z majowego „Nowego Państwa”. Numer dostępny po 8 maja. Polecamy subskrypcję, prenumeratę elektroniczną i papierową. Szczegóły na stronie: prenumerata.swsmedia.pl

 

 



Źródło: Nowe Państwo

Katarzyna Gójska