Stare społeczne hasło, pokazujące skutki najbardziej drapieżnych odmian kapitalizmu, mówi o prywatyzacji zysków i uspołecznianiu strat. W naszych realiach coraz lepiej widzimy, że koalicja 13 grudnia coraz chętniej w sprawach gospodarczo-infrastrukturalnych stawia na niedorozwój. Modernizacja istnieje dla nich tylko w kwestiach obyczajowych - pisze Krzysztof Wołodźko w "Gazecie Polskiej".
Platforma Obywatelska od swoich początków uwielbiała przedstawiać się jako partia technokratów, która dzięki znajomości neoliberalnych reguł gry stanowi awangardę społeczno-gospodarczej transformacji Polski. Zapomniana już dziś doktryna „ciepłej wody w kranach” pokazywała Donalda Tuska niemal jako poprawioną wersję Edwarda Gierka. Młodsi nie pamiętają, że przed 2015 rokiem liberalno-lewicowe media chętnie opisywały lidera PO jako merytorycznego polityka, który nawet jeśli „musi być trochę socjaldemokratą”, to przecież dba o rozwój polskiej przedsiębiorczości i jest gwarantem wolnorynkowych reguł gry.
Skończyło się to kompletnym fiaskiem wizerunkowym, gdy „zielona wyspa” oznaczała coraz większe kłopoty finansowe polskich rodzin i trudności rodzimego biznesu. A projekty infrastrukturalne, dotyczące choćby polskiej energetyki? Ruszyły z kopyta dopiero wtedy, gdy Polacy odsunęli PO od władzy. Niestety, choć dla wielu z nas to oczywista i dobrze zapamiętana sprawa, młodemu pokoleniu lewicowo-liberalne media skutecznie wmówiły, że Tusk jest gwarantem dalszego rozwoju Polski. Dziś za igrzyskami nienawiści koalicja 13 grudnia ukrywa prosty fakt: że zamierza zdemontować najambitniejsze projekty infrastrukturalne, jakie planował rząd Mateusza Morawieckiego. A niebawem ręka w rękę z unijnymi instytucjami zacznie wprowadzać politykę klimatyczną, która poważnie uderzy po kieszeni i zwykłych konsumentów, i zagrozi całym branżom polskiej gospodarki. Osłabiając ich konkurencyjność choćby wobec Niemiec, które spróbują wyjść z kryzysu również poprzez osłabienie konkurencyjności gospodarek narodowych ościennych państw.
Spójrzmy na to zagadnienie szerzej. Modernizacja we współczesnym świecie ma dwa oblicza. Jedno oblicze postępu dotyczy kwestii naukowych, technologicznych i infrastrukturalnych. Kto ma bardziej rozwinięte zaplecze naukowo-badawcze i kapitałowo-technologiczne, ten nadaje ton. W Europie zwykle wiąże się to też z lepszymi warunkami pracy i płacy – kraje oferujące tanią pracę są też krajami mniej innowacyjnymi, uciekają z nich nie tylko specjaliści, lecz także ludzie zdolni wykonywać fizyczną pracę wymagającą jednak pewnej technicznej sprawności.
Nie jest przypadkiem, że na tym modelu (i rosyjskich tanich surowcach) zachodnie Niemcy zbudowały swoją potęgę gospodarczą na Starym Kontynencie jeszcze w czasach zimnej wojny. Rzecz jasna nasi sąsiedzi zza Odry potrzebowali, potrzebują i będą potrzebować czegoś więcej – tanich w obsłudze, lecz chłonnych rynków zbytu, a także tanich krajów – podwykonawców, oferujących sprawną i finansowo niezbyt wymagającą siłę roboczą. Polska była przez dekady takim krajem dla Niemiec. Ważne jest coś jeszcze – żeby taki kraj, pełniący rolę bliskich peryferii, nie miał zbyt dużych ambicji modernizacyjnych. Żeby nie chciał zagrozić jako konkurencyjna gospodarka narodowa interesom Berlina. I absolutnie nie wadził geopolitycznie interesom Berlina (niezależnie od tego, kto będzie tam rządził), który prędzej czy później będzie chciał wrócić do dobrych relacji z Moskwą. Choćby po trupie krajów Europy Środkowo-Wschodniej.
Jest też drugi rodzaj modernizacji – obyczajowo-społeczno-kulturowej. Mniej więcej od czasów oświecenia pełni on rodzaj swego rodzaju bata lub pretekstu wobec narodów i państw, które uważa się za „dziejowo upośledzone”. Warto przypomnieć, że rozbiory I Rzeczypospolitej usprawiedliwiano choćby potrzebą obrony dysydentów religijnych przed katolickim fanatyzmem – zarówno protestantów, jak i prawosławnych. Caryca Katarzyna, Niemka na carskim tronie, chętnie przedstawiała się przed francuskimi eseistami, trochę na wyrost nazywanymi filozofami, jako apologeta oświeceniowych reguł społecznych, do których rzekomo kompletnie nie dorośli zaściankowi, katoliccy Polacy. Dziś nowoczesność oznacza znacznie więcej – unijne reguły dotyczące kilku starannie wybranych mniejszości traktowane są jako nieledwie metafizyczne zasady społeczne, wobec których coraz trudniej jest podnosić jakąkolwiek krytykę. Także za cenę narażenia się na sankcje prawne i uciążliwe kary, angażujące aparat represji państwa. Taka nowoczesność i modernizacja jest dziś dobrze widziana przez polskie władze. I takiej nowoczesności i modernizacji przyklaskują brukselscy przyjaciele i przyjaciółki Donalda Tuska.
Na tym nie koniec: lewicowo-liberalna modernizacja obyczajowa stanowi coraz silniejsze narzędzie politycznej presji. Nacisk na polskie społeczeństwo jest w tym względzie coraz mocniejszy. Trzeba jednak przyznać uczciwie, że rośnie przyzwolenie społeczne na zmianę. Szczególnie wyraźne jest w młodszym pokoleniu, ale widać też dobrze, że duża część pokolenia 40 plus zrzuciła szaty pokolenia Jana Pawła II, akceptując co najwyżej katolicyzm otwarty w coraz bardziej rozmytej formie. Najprawdopodobniej Jerzy Turowicz (w styczniu minęła 25. rocznica jego śmierci) i Józefa Hennelowa, słynne postaci „Tygodnika Powszechnego”, cudem przeniesieni do naszych czasów, uchodziliby za zaprzysięgłych konserwatystów. Pewne jest jedno: obyczajowa modernizacja stała się mocnym narzędziem politycznym, zdecydowanie ułatwiającym koalicji 13 grudnia przejęcie władzy w Polsce.
Donald Tusk chętnie mówi o prawach kobiet, ponieważ wie, że to daje dziś polityczne paliwo – a nie sesje zdjęciowe z rodziną i biurkiem obstawionym krucyfiksami. Hipokryzja i cynizm na krótką metę zawsze pomagały odnieść sukces liderowi Platformy Obywatelskiej. Prędzej czy później dowiemy się, na ile teraz wystarczy takiej benzyny.
Oto paradoks rządów koalicji 13 grudnia: modernizacja obyczajowa stoi realnie w kontrze do modernizacji gospodarczo-infrastrukturalnej. Tusk chętnie obraża Daniela Obajtka, byłego już prezesa Grupy Orlen. Ale mało chwali się sukcesami Orlenu za swoich poprzednich rządów. Bo doskonale wie, że nie ma czym. W tej sprawie pozostaje mieć tylko nadzieję, że Platforma nie zniszczy multienergetycznego koncernu, jakim stał się Orlen przez ostatnie lata. Żarty z wójta z Pcimia, radosne okrzyki, że Orlen skoczył na giełdzie, gdy Obajtek przestał być jego prezesem – nie ukryją faktu, że w ciągu ośmiu lat rządów PiS udało się dokonać w sprawach energetycznych zdecydowanie więcej, niż udało się koalicji PO-PS. Na marginesie: dziwne, żeby akcje Grupy Orlen nie skoczyły do góry na giełdzie, skoro od miesięcy z całą premedytacją psuto atmosferę wokół Obajtka i Orlenu – giełda na to po prostu zareagowała.
Podobnie mają się sprawy z CPK. Niechęć do tego projektu koalicji 13 grudnia nie wynika wcale z obaw przed gigantomanią. Niewiele ma też wspólnego z rzekomą troską o właścicieli gruntów na tych terenach. Niechęć do CPK wynika z modelu pseudo-modernizacyjnego, który od zawsze towarzyszył Platformie. I świetnie wyraził źródła tej niechęci Rafał Trzaskowski: po co duże lotnisko pod Radomiem, skoro mamy lotnisko w Berlinie?
Krótkowzroczność, głupota, mentalna wasalizacja? Nie wykluczałbym żadnego z tych motywów. Nie wykluczałbym wielu innych. Myślę, że jest w tym również niezwykły kompleks postkomunistyczno-liberalnych elit III RP wobec silniejszych państw. Przekonanie, że Polska przegrała z kretesem wielki dziejowy wyścig i powinna zadowolić się swoją rolą podrzędnego gracza u boku silniejszych, żeby nie narazić się na cięższe gromy.
Problem z taką logiką od zawsze polega na tym, że działa jak fatum, samospełniająca się zła przepowiednia, bo oznacza przyzwolenie na dryf w stronę coraz większej utraty suwerenności. Oznacza przyzwolenie na zewnątrzsterowność, w której prawdopodobnie Polska pod rządami koalicji 13 grudnia zacznie się pogrążać. Tego na początku nie widać tak bardzo – dlatego jeszcze przez jakiś czas Fajnopolacy będą się grzać mitem uśmiechniętej Polski. Na ile wystarczy tego złudzenia? Żyjemy w czasach tak gwałtownych historycznych przyspieszeń, że lepiej nie prognozować zbyt wiele.
Germanizacja zysków, polonizacja strat pod rządami koalicji 13 grudnia będą oznaczały jedno: stopniowy powrót III RP do realiów sprzed 2015 roku.
Wbrew temu, co dziś głosi propaganda Tuska, wcale nie oznaczały normalności dla Polski i dobrobytu dla ogółu społeczeństwa. Ale o tym najwyraźniej miliony naszych rodaków i rodaczek chcą się przekonać na własnej skórze. Oby tym razem nie musieli zapłacić za to jeszcze większego frycowego.
Fundacja, z którą Ministerstwo Edukacji współpracuje przy tworzeniu edukacji seksualnej w szkołach, przekonuje o pozytywnych stronach masturbacji.
— Gazeta Polska - w każdą środę (@GPtygodnik) February 8, 2024
Czytaj więcej w najnowszym numerze tygodnika #GazetaPolska.https://t.co/jvf44YG2lz