Wsparcie dla mediów Strefy Wolnego Słowa jest niezmiernie ważne! Razem ratujmy niezależne media! Wspieram TERAZ »

Tusk, nowy prymus Europy. Dawid Wildstein: Berlin już nie chce demokratycznej Polski

Rządy Prawa i Sprawiedliwości pokazały, że odpowiednio zdeterminowana władza w naszym kraju może zerwać się Berlinowi ze smyczy. W tej sytuacji dla naszych zachodnich sąsiadów „dokręcenie śruby” jest koniecznością. Mogą sobie też na to pozwolić, ponieważ kompradorskie elity III RP w ostatnich latach zdały swoisty test „wierności” Berlinowi - pisze Dawid Wildstein w "Gazecie Polskiej".

Donald Tusk i Ursula von der Leyen
Donald Tusk i Ursula von der Leyen
Lukasz Kobus / European Union, 2023 / EC - Audiovisual Service, Attribution - Wikimedia Commons

Redaktor „Gazety Polskiej”, Maciej Kożuszek, w swoim tekście zamieszczonym na portalu X (dawniej Twitter) zwrócił uwagę na bardzo ciekawe zjawisko, czyli przedstawianie Polski przez część zachodnich mediów jako „prymusa antypopulistycznej kontrrewolucji”. 

Tusku, mocniej!

Kożuszek, by zobrazować powyższy trend, przytoczył wpis byłej korespondentki brytyjsko- niemieckich mediów (tak, istnieją takie, chodzi o ARD London) w Polsce. Niejaka Annette Dittert rozpływa się w pochwałach nad Tuskiem, który nareszcie obalił pełen przemocy, kryminalny i autokratyczny reżim w Polsce. To są dokładne słowa wspomnianej korespondentki, która zapomniała dodać, że owo „obalenie” nastąpiło przy demokratycznych wyborach – zapewne zaburzyłoby to „narrację”. Niemniej nie stopień kłamstwa i paranoi zachodniej propagandy wymierzony w PiS jest tu ciekawy, tylko dalsza część jej wywodu. Otóż snuje ona piękną wizję, tak przed naszym krajem, jak i całym właściwie światem, któremu leży na sercu wolność, że oto Polska pod rządami Tuska stanie się wzorem. To dzięki niej reszta państw dotkniętych populizmem będzie wiedzieć, jak należy postępować, by, cytując korespondentkę, „naprawić złamaną demokrację”. Oczywiście, jak zauważa dziennikarka, droga ta będzie pełna trudności, zaś obalony reżim robi wszystko, żeby ten pochód ku wolności zablokować. Tusk jeszcze nie zdołał wykonać swojego zadania, jeszcze nie spełnił pokładanych w nim nadziei, niemniej jeśli będzie odpowiednio stanowczy i zdeterminowany, w czym kibicuje mu korespondentka, osiągnie ten cel. Tak wspaniały, że, jak puentuje swój pean na temat nowej władzy w Polsce Dittert, nasz kraj może stać się nawet przykładem dla Anglii (szybko jednak dodając, że „w niektórych sprawach”). Zauważmy, jak rozłożone są akcenty w wypowiedzi niemiecko-angielskiej dziennikarki, bo jest to nie tylko ciekawe, lecz także wskazuje na prawdziwy cel tego komunikatu. Po pierwsze, mamy tu nie tylko pochwałę dotychczasowych metod Tuska, lecz wręcz zachętę, by były one ostrzejsze.

Po drugie, zauważmy, że w wypowiedzi Dittert nie tyle demokracja w Polsce jest ciekawa, ile to, że stanie się ona „wzorcem”, że będzie promieniować na inne państwa. Nie jest więc ona wartością samą w sobie, jej atrakcyjność warunkowana jest tym, co może ona przynieść dobrego „możniejszym”.

Oczywiście wspomniana Ditteret nie jest tutaj żadnym twórcą wspomnianej narracji, po prostu wiernie oddaje ona przekaz, jaki płynie ze środowiska zachodnich „liberalnych” elit w kierunku naszego kraju.

Kopiowanie USA

Jak zauważa Kożuszek, w ten sposób Zachód idealnie gra na najsilniejszej emocji, poruszającej tak PO, jak i wyborców tej partii, czyli potrzebie „akceptacji” przez tych, których uważają oni za lepszych od siebie. Pasożytuje na kompleksach tzw. wielkomiejskiej Polski, wskazując jednocześnie zadziwiająco bliski horyzont owego „dokooptowania” do Europy, wejścia na jej salony. Jak pisze Kożuszek, bazuje to na upiornie infantylnej chęci bycia prymusem, cechującej nasze liberalne „elity”. W tej nowej narracji następuje też ostateczne zaspokojenie owej potrzeby. Prymus osiąga swój najważniejszy cel, walczy już nie o kolejną „piątkę” od nauczyciela, tylko o to, żeby samemu stać się nauczycielem. Rzecz jasna jest to tylko narracyjne „pustosłowie”, mające nadać oczekiwanym przez Zachód działaniom odpowiednio atrakcyjną formę, Polska nie uzyska uprzywilejowanej pozycji względem reszty państw UE, co czuć nawet w słowach Dittert. Gdy przychodzi do porównań z jej własnym państwem, wyraźnie zaznacza, że ów wzór będzie tylko „częściowy”. Niewyobrażalne byłoby przecież stwierdzenie, że państwo takie jak Wielka Brytania mogłoby na serio być porównywane z tym państewkiem unijnych peryferii, jakim jest nasz kraj. Niech polskie, kompradorskie elity poczują się na chwilę docenione, niemniej nic w ogólnym unijnym układzie: metropolie i kolonie – się nie zmienia. Co ciekawe, na co też zwraca uwagę Kożuszek, ten unijny zachwyt Tuskiem (będący tak naprawdę formą postulatów w zakresie jego polityki wewnętrznej) jest imitacją dyskursu prosto z USA. To tam mamy do czynienia z niesłychanie agresywną i wszechobecną anty-Trumpową propagandą, która ma też swoje konkretne konsekwencje instytucjonalne. Na porządku dziennym są zawołania, by przemodelować państwo, tak aby Trump nawet nie mógł starać się walczyć o władzę, ograniczyć demokrację w imię tego „zagrożenia”, zawiesić wręcz dotychczasowe swobody obywatelskie.

Co ciekawe, analogiczne zjawisko nie zachodzi w Europie (lub w dużo mniejszym stopniu). Przywołajmy ponownie słowa naszej zachwyconej Tuskiem korespondentki – nawet ona zaznacza, że tego typu rozwiązania można tylko częściowo aplikować w jej państwie. Okazuje się więc, że dyskurs, którym usiłują „obdarzyć” Polskę unijne salony, jest im obcy. Zapośredniczony, wyciągnięty z innego ekosystemu politycznego. Polskie kompradorskie elity mają imitować coś, z czego sama Unia rezygnuje, uznając to za zbyt radykalne.

Wyczerpana demokracja

Czego więc wynikiem jest owo „ideologiczne zapośredniczenie”? Wszystko wskazuje na to, że Bruksela i Berlin uznały, iż dotychczasowy dyskurs, legitymizujący ich wpływy w obrębie państw peryferii Unii, ze szczególnym uwzględnieniem Polski, się wyczerpał. Nie jest on już w stanie uzasadnić kolejnych działań, jakich aktualnie rządzące Unią elity oczekują od swoich polskich „partnerów”. Czasy „demokracji” i „otwartości” ewidentnie się skończyły. Nie chodzi o to, że tego typu slogany przestały się pojawiać, nastąpiła jednak zupełna zmiana akcentów. Na plan pierwszy wysuwa się konieczność stanowczych działań, ograniczenia populizmu, stworzenia nowego systemu, który uniemożliwi pojawienie się zagrożeń takich jak Kaczyński. Nie jest tak, że ten dyskurs wziął się znikąd, jego elementy były obecne w narracji elit III RP od jej początków, marudzenie, że demokracja wynosi do władzy nie tych, których oni chcą, zwracanie uwagi na konieczność jej reglamentowania (przypomnijmy sobie, jak legitymizowano układ okrągłostołowy i patologiczną transformację). Niemniej nigdy nie były one aż tak agresywne i dominujące. Dziś Bruksela i Berlin mówią wprost (a za nimi powtarza to PO i jej „elity” oraz media): dotychczasowy model władzy okazał się niewydajny. Znika narracja o konieczności jego ewolucji czy obrony. Pamiętajmy, że na początku rządów PiS tak PO, jak i Bruksela występowały jako swoiści konserwatyści, chcący zachować to, co było, a co partia Kaczyńskiego chciała, w ich propagandzie, zniszczyć. W tym kontekście nastąpiła absolutna zmiana paradygmatu. Jest ona wynikiem przemian geopolitycznych, skądinąd nierozerwalnie ze sobą związanych – zwiększenia siły Polski i osłabienia Niemiec, najważniejszego gracza UE. Skutkuje to, z perspektywy Berlina, koniecznością strukturalnych zmian w obrębie samej unii, by zachować i utrzymać dominującą pozycję. Tym w oczywisty sposób są kolejne projekty traktatowe czy słynna „relokacja uchodźców”. Póki Polska była słaba, a Berlin silny, demokracja w Polsce była OK. Tworzyła rzeczywistość, w której Niemcy mogły swobodnie dominować i wzmacniać swoje narzędzia wpływu, nieważne było, kogo właściwie wybierali Polacy.

Rządy PiS jednak pokazały, że odpowiednio zdeterminowana władza w naszym kraju może zerwać się Berlinowi ze smyczy (także dlatego, że jednocześnie doszło do osłabienia samych Niemiec). W tej sytuacji dla naszych zachodnich sąsiadów „dokręcenie śruby” jest koniecznością. Mogą sobie też na to pozwolić, ponieważ kompradorskie elity III RP w ostatnich latach zdały swoisty test „wierności” Berlinowi. Stały się od niego w sposób absolutny zależne, z nim wiążąc swój status, nie z własnym państwem. Widać to zresztą w zmianie taktyki władzy PO, która już nie tyle przejmuje państwo, żeby czerpać z tego zyski, ile je „wygasza”, jak pokazuje casus atomu, CPK czy Świnoujścia. Jedno jest pewne – Berlin już nie chce demokratycznej Polski i takie też zadanie postawił przed PO.

 



Źródło: Gazeta Polska

#bezprawie Tuska

Dawid Wildstein