W Sejmie RP obradował Parlamentarny Zespół Praw Kobiet, a jego gościem był nie kto inny, jak "pani Joanna" - bohaterka słynnej historii opowiedzianej przez TVN na wiele różnych sposobów. Kobieta, która miała dokonać aborcji, trafiła do szpitala po zgłoszeniu lekarza psychiatry o możliwej próbie samobójczej. Dziś opowiadała w Sejmie rzeczy, które nie mieszczą się w głowie. Ciężko uwierzyć w to, co usłyszeliśmy.
W ubiegłym tygodniu "Fakty" TVN opublikowały materiał o działaniach policjantów w jednym z krakowskich szpitali wobec kobiety, która trafiła na tamtejszy SOR po zażyciu tabletki poronnej; jak zapewniała - kupiła ją sama w internecie. Pani Joanna została przedstawiona jako ofiara policyjnej represji, podczas gdy - jak się okazało - policję wezwała lekarz psychiatra w związku z podejrzeniem próby samobójczej.
W TVN pominięto informację, że pani Joanna to gwiazda środowisk LGBT, aktywistka aborcyjna, znana jako drag king Sir Johnny d’Arc. W sieci pełno jest jej proaborcyjnych wpisów. Sama też twierdzi, że była nauczycielką, choć pracę straciła za "poparcie LGBTQ".
Nie przeszkadzało to jednak posłankom opozycji, by zrobić z pani Joanny główną bohaterkę sejmowego zespołu. Kobieta, która nie potrafiła utrzymać nerwów na wodzy i była wyraźnie roztrzęsiona, opowiadała w Warszawie o tym, jak dokonała aborcji. Ze szczegółami.
- Zaczęło się od tego, że zamówiłam tabletkę poronną, zapłaciłam za nią 330 złotych - opowiadała bohaterka całej historii. - Mniej więcej po tygodniu ją wzięłam sama w domu i było OK. Nie było niebezpiecznie - dodała.
W ogóle to jeszcze nie powiedziałam, że jak brałam tą tabletkę to miałam podpaskę i na podpasce jak już było po wszystkim tam była taka jakby galaretka, mała taka. Ja sobie mówię na nią żelek, między znajomymi. Taki żelek tam był, mój żelek...
Kobieta twierdzi też, że zadzwoniła "do pani doktor, która tak się składa, że jest psychiatrą". - Myślałam, że dobrym, ale chyba niekoniecznie - stwierdziła. Przypomnijmy: to lekarz psychiatra powiadomiła policję.
To nie koniec. Pani Joanna stwierdziła, że od lekarza psychiatry oczekiwała pomocy, ale po kilku minutach w jej mieszkaniu była policja. Nie powinno to jednak dziwić, gdy lekarz psychiatra twierdzi, iż usłyszała od pacjentki, że ta "zrobiła straszną rzecz" i chce popełnić samobójstwo. Trudno w takim przypadku oczekiwać innej reakcji.
- Policja nie okazywała mi troski i teraz też nieszczególnie to robi - rzucała oskarżeniami. W pewnym momencie kobieta wpadła w rozpacz, krzycząc na obradach:
W tym szpitalu też była policja. I był taki moment, w którym nie byłam już osobą, tylko przez moment byłam przedmiotem i to strasznie słabe być przedmiotem. Odkąd pamiętam, to nie jestem ofiarą. I teraz też nie jestem i dlatego tutaj siedzę, choć wolałabym pójść spać czasem.